21 marca 2014

Cztery godziny - rozdział pierwszy

Opowiadanie to jest kontynuacją Trzech warunków!
Rozdział pierwszy
        Na Krieg Drei rządziło amerykańskie wojsko. Planeta o powierzchni trzy razy mniejszej niż Ziemia była zamieszkana jedynie na obszarze o wielkości małego miasteczka we wschodniej Polsce, który w całości należał do armii. Mieściło się tam bowiem lotnisko, kilka baraków mieszkalnych, dwa niewielkie budynki dla mniej ważnych dowódców oraz wreszcie wielki gmach tajnych służb. Pomiędzy nimi ulokowano dzielnicę dla zesłańców, którzy byli niewygodni na błękitnym globie. Potęga Krieg Drei tkwiła jednak w rozbudowanej sieci tuneli i bunkrów, których plany były pilnie strzeżone, a dostęp do nich miały tylko trzy osoby na miejscu i dwie na Ziemi.
        Codziennie w bazie wojskowej pracowało kilka tysięcy osób, stacjonowało kilkaset nowoczesnych, międzyplanetarnych szturmowców i mieszkało blisko tysiąc cywilów. Do podziemi schodziło najwyżej dziesięć procent mieszkańców. Niektóre pomieszczenia przeznaczone były tylko dla oczu garstki wybranych doradców, a istniały takie, w których bywał wyłącznie Wódz.
        Tak zwali go mieszkańcy, póki – ich zdaniem – nie oszalał. Alatho Adler był zwierzchnikiem sił zbrojnych i czymś na kształt imperatora Krieg Drei. Po ataku na swojego syna jego pozycja zmalała, a w oczach żołnierzy rósł nie mniej doświadczony major Konstanty Orłow, na Ziemi uznany za zmarłego. Adler był człowiekiem nad wyraz spokojnym i przewidującym skutki swoich poczynań. Planował zawsze na zimno, nigdy nie robiąc niczego pod wpływem emocji czy chwilowych zachcianek. Raz popełnił ten błąd, choć wolał go wymazać z pamięci. Zaatakował własnego syna, któremu chciał przekazać władzę.
        W kilkanaście dni po ataku Alatho wciąż nie odzyskał zaufania, mimo iż został oczyszczony z zarzutów. Dobrowolnie poddał się jednak karze ograniczenia swobody ruchu, co oznaczało przypięcie stalowymi pasami do zdalnie sterowanego fotela. Ponieważ Adler na co dzień obcował jedynie z garstką ludzi, przy czym nigdy nie pozwalano mu spędzać czasu w samotności, każdy z nich posiadał klucz do natychmiastowej neutralizacji mobilnego więzienia. Umożliwiało to Adlerowi dowodzenie oraz zapewniało przynajmniej minimalne bezpieczeństwo.
        Nie udało się jednak uniknąć głosów, że Alatho jest szpiegiem, choć do końca nie ustalono, po czyjej stronie stoi. John, Dave, Gardran oraz Orłow wierzą, iż atak na syna był jedynie niegroźnym incydentem.
        Niezręczna sytuacja, jaka zapanowała w dowództwie Krieg Drei, osłabiła obronność planety, a wróg, sprytnie wykorzystując dezinformację, przystąpił do ofensywy.

        Główna hala podziemnego centrum dowodzenia była okrągła, na cięciwie z jednej strony wyrastały wielkie monitory, po których obu stronach ziały prostokątne dziury bez drzwi. Za telebimem znajdowało się dodatkowe pomieszczenie dla technika obsługującego wszelkie przewody, nagłośnienia i tym podobne informatyczne sprawy. W centrum hali ustawiono spory, prostokątny stół ze szklanym blatem, który był jednocześnie wysokiej rozdzielczości dotykowym wyświetlaczem. Nad nim znajdował się projektor trójwymiarowy do prezentacji hologramów. Przy stole ustawiono dziesięć bogato zdobionych, dębowych krzeseł, z czego zajętych było pięć.
        John Adler, Amerykanin wplątany w międzynarodowy, a nawet międzyplanetarny konflikt, siedział i bawił się plastikowym patyczkiem. Rysował nieprzyzwoite kształty, by rozładować napięcie, a potem, niby przez przypadek, puszczał obraz na główny telebim. Podczas jednej z takich zabaw oświetlenie w hali zmieniło barwę z ciepłej bieli na ostrą czerwień. Inteligentny stół przeszedł w stan taktyczny, wyświetlając każdemu plan podziemi, ikonę szybkiego dostępu do sieci ewakuacyjnej, symboliczną mapę nieba uwzględniającą pozycje przyjacielskich i wrogich statków, a także obecne rozkazy i sugerowane rozwiązania, z których nikt nigdy nie korzystał. Nietypową sytuację zasygnalizowała już sama zmiana scenerii, ale Alatho z przyzwyczajenia puścił obraz na wielki ekran, by mogli sporządzać notatki.
        – Co jest nie tak? – Pierwszy odważył się zapytać Dave. – Nie widać czerwonych.
        Na mapie nieba poruszało się kilkanaście zielonych i niebieskich symboli. Kwadraty oznaczały statki transportowe, kółka reprezentowały statki zaopatrzeniowe, a trójkąty – bojowe. Nie było jednak oprócz nich żadnego czerwonego piktogramu, który oznaczałby wrogą maszynę.
        – Czy ktoś rozumie, co tu się dzieje? – spytał wreszcie dowódca.
        Dwa zielone trójkąty latały, zdałoby się, synchronicznie, sprawiając wrażenie zabawy w kotka i myszkę. Tak też faktycznie było, gdyż dwóch pilotów przeprowadzało symulację powietrznej bitwy jeden na jednego. Wszystko odbywało się wzorowo i zgodnie z planem, gdy nieoczekiwanie w pomieszczeniu zaświeciły się kolejne czerwone diody.
        – Co, do licha… – zaklął Orłow, jednocześnie gestem przywołując do siebie Johna. – Spójrz na to swoim młodym okiem. Co ci to przypomina?
        – Cholera, to wygląda mi na przegrzanie rdzenia.
        – Właśnie! Taka informacja, a tak słabo wyeksponowana! Szlag by trafił projektanta tego bezużytecznego stołu! – Orłow kopnął ustrojstwo, po czym zwrócił się do dowódcy: – Alatho, sytuacja jest poważna.
        – Widzę – przerwał. – Poczekajmy chwilę.
        Zielone trójkąty żywo przesuwały się po ekranie, jak gdyby piloci w ogóle nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, a przecież dane pochodziły z ich komputerów pokładowych. Czyżby błąd transmisji? Uciekinier lawirował między wirtualnymi statkami cywilnymi (na ekranie na niebiesko), a myśliwy skutecznie go doganiał, zbliżając się na odległość zasięgu działka. Wtem w pomieszczeniu zrobiło się całkowicie ciemno, nie licząc nikłego blasku bijącego z czarnego wyświetlacza.
        – Co jest! Co, co, co?! – wściekał się Alatho. – Orłow, melduj.
        – Ustaliliśmy, że na pokładzie uciekiniera temperatura wyświetla się w normie. Nasze maszyny wskazują jedynie pięć procent poniżej wartości maksymalnej. Al, musimy ogłosić alarm, on może wybuchnąć, a wtedy…
        – Wtedy mielibyśmy tutaj mały atomowy deszcz – dokończył zwinnie John. – Majorze, co się stanie, jeśli on powróci na powierzchnię i trochę ostygnie?
        – Pozwól najpierw, że wyprowadzę cię z błędu. Otóż stopiony rdzeń sieje spustoszenie jedynie w przestrzeni, gdzie pozostanie już na zawsze. Nie spadnie na Krieg Drei, ale będzie niebezpieczny dla wszelakich naszych latających maszyn. A jeśli jednak powróci i ostygnie… to będzie najlepszy z możliwych scenariuszy. Jeszcze gorszy od wybuchu w przestrzeni oczywiście jest powrót i wybuch w bazie.
        – Dość tych wykładów. – Stary Adler wziął do ręki słuchawkę interkomu. – Przysłać tu Magnusa Blacka.
        – A ten tu czego? – zapytał John z nutką ciekawości w głosie.
        – Porozmawiam z nim na osobności, nie martw się, nawet tu nie wejdzie. Tymczasem wydać rozkaz powrotu obu pilotom. Najpierw uszkodzony. W przypadku wybuchu na lądowisku wprowadzić procedurę awaryjną numer P4X022.
        Orłow z Johnem spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Oznaczało to, że w razie ewentualnej katastrofy drugi pilot nie miał prawa wylądować, nawet pod groźbą otwarcia do niego ognia. Stosowano takie praktyki jedynie w przypadku podejrzenia sabotażu. Nikt nie chciał, by w bazie pojawił się szpieg, a do tej pory przynajmniej Orłow nie dopuszczał takiej możliwości.
        – Czyli jednak – mruknął John.
        – Hę? – zdziwił się major. – Podejrzewałeś sabotaż?
        – Nie, ale krążą słuchy, że ktoś szpieguje. Miałem nadzieję, że to plotki.
        W hali zapadła grobowa cisza. Nikt nie wiedział, co w takiej sytuacji począć. Zgromadzeni ludzie bezradnie wpatrywali się w słupki danych, wykresy i symboliczne zielone trójkąty. Piloci wciąż kontynuowali trening, zapewne – w wyniku sabotażu – nie wiedząc o awarii. Na szczęście do kontroli naziemnej dane idą innym kanałem, niż na wyświetlacz pilota, czego szpieg najwidoczniej nie potrafił uniknąć. W końcu, gdy temperatura rdzenia przekroczyła dozwolone maksimum, w hali rozszalały się brzęczyki i oświetlenie. Pilot zdecydował się na kontakt głosowy, co było surowo zabronione w stanie wojny:
        – Kontrola, tu Golem Dwa. Melduję niepokojąco wysoką temperaturę w kokpicie.
        – Golem Dwa, podaj odczyt z komputera pokładowego – niemal krzyknął Dave.
        – Temperatura w normie, choć pod górną kreską.
        – Faktyczna temperatura rdzenia wynosi sto pięć procent normy. Dowódca zarządził bezwarunkowy powrót do bazy! Procedura P4X022. Powtarzam: procedura P4X022!
        – Zero, dwa, dwa, przyjąłem. Zaraz… – Pilot był wyraźnie skonsternowany. – Sabotaż?!
        – Zgadza się.
        Pilot zakończył rozmowę i zaczął wyraźnie oddalać się od goniącego go kolegi. Po krótkiej ucieczce zawrócił szerokim łukiem, by przygotować się do prostopadłego wejścia w atmosferę planety. Drugi pojazd wykonał dokładnie ten sam manewr, póki nie spostrzegł, że coś jest nie tak. Dave zdecydował się rozpocząć procedurę:
        – Golem Jeden, tu kontrola. Masz zakaz lądowania. Powtarzam: zakaz lądowania. Pozostań w przestrzeni.
        Ten jednak, nie robiąc sobie nic z tego, wciąż gonił za Golemem Dwa, nie do końca pojmując niebezpieczeństwo. Przyszarżował i niemal przydzwonił w tył uciekającej maszyny, gdy ta nagle ostro odbiła na lewe skrzydło. Lecąc w przechyle, pojazd stopniowo wytracał prędkość, zdając się jedynie na łaskę grawitacji. Pilot wiedział, co robi. Rozgryzł plan, ale było już za późno. Golem Jeden zawrócił i ponownie ustawił się na jednej linii z Golemem Dwa, tym razem w większej odległości. Przymierzył dokładnie i spod skrzydła wypełzła długa tuba napędzana zwykłym paliwem rakietowym. Pocisk pognał przed siebie, szukając celu.
        – Co to? – zdziwił się John. – Płaski czerwony kształt na radarze.
        Wszystkie oczy w hali zwróciły się nagle na wielki ekran. Nikt nie miał wątpliwości.
        – Jasny gwint, on chce go zabić!
        – Golem Jeden, rozbrój tę rakietę, natychmiast! – darł się Dave. – Powtarzam: natychmiastowe rozbrojenie!
        – Co tu się dzieje? Nieprzyjaciel tak blisko nas? Kim są ci piloci? – grzmiał Alatho.
        – Ten z roztopionego to niejaki Vailo Keem, a o jedynce brak informacji – odparł szybko major. – Podejrzewam, że to ktoś z sił specjalnych, kto może poderwać pojazd bez zezwoleń.
        – Matko jedyna, żeby to nie byli Rosjanie! Cóż ten chłopak zawinił?!
        Vailo Keem spostrzegł pocisk na swoim pokładowym radarze. Z nadzieją na uratowanie życia próbował zmylić goniącą go stalową tubę szybkimi manewrami na boki, jednak nie wiedział, że nie ma szans. Napastnik dobrze wiedział, co robi, wystrzeliwując czułą na ciepło głowicę samonaprowadzającą. Nie był to bynajmniej pocisk nuklearny, ale z pewnością uśmierciłby niewinnego człowieka.
        Alatho milczał, patrząc cały czas to na Orłowa, to na Dave’a, omijając Johna. Atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. W końcu do centrum dowodzenia wpadł Magnus Black.
        – Co, do… – wykrztusił Alatho. – Jak tu wlazłeś? Co tu się, u licha, dzieje?!
        – Ty mi to powiedz, Al – rzekł Czarny. – Przełącz telebim na kamery z transporterów TZ-1, TZ-2 i TB-1. Powinny wystarczyć do obserwacji tego wydarzenia…
_______
Podziękowania dla Vetali z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz