28 marca 2014

Cztery godziny - rozdział drugi

Opowiadanie to jest kontynuacją Trzech warunków!
Rozdział drugi
        Ogromne wyświetlacze w centrum dowodzenia ukazywały mrożącą krew w żyłach scenę. Szerokokątne kamery transporterów nieustannie wysyłały obraz na żywo z wydarzeń w przestrzeni kosmicznej należącej do Krieg Drei. Niewielkich rozmiarów statek szturmowy klasy Mango, który przypominał bardziej latające skrzydło, niż pojazd bojowy, z trudem manewrował to w lewo, to w prawo, uciekając przed śmiercionośnym pociskiem. Przy tak ostrych zwrotach na pilota działały ogromne przeciążenia i nie wiadomo było, czy ten wciąż jeszcze żył, gdy w końcu oberwał w ogon. Komory tlenowe rozszczelniły się w wyniku uderzenia, tworząc wielką kulę ognia, która zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Mango zmienił się w kupę odłamków, poskręcane aluminium wirowało w próżni niczym bączek, roztrzaskane w drzazgi włókno szklane pędziło w przestrzeń jak pociski napędzane falą uderzeniową. Całość była wielce niebezpieczna dla pojazdów przebywających na orbicie Krieg Drei, ale także na powierzchni planety – ciężki silnik, choć nadtopiony, cudem nie ucierpiał w wypadku i powoli wytracał swą energię, z wolna zbliżając się ku atmosferze globu. Nie minęło dużo czasu, a zupełnie zmienił się w kulę parującego, płonącego płynu, która przegrywała z bezlitosną siłą grawitacji planety.
        Widok na monitorze nie pozostawiał złudzeń – pilota mogła uratować jedynie katapultacja, a tej nikt nie zauważył. Zgoła inaczej sytuacja wyglądała z powierzchni planety, skąd tragiczny finał rutynowych ćwiczeń oglądało wielu zwykłych żołnierzy odciągniętych od służby widokiem, jak sądzili, meteorytu.
        – Uderzy! – biadolił jeden z nich, zakrywając twarz rękoma. Rozchylił palce i zapytał kolegów: – Uderzy, prawda? Pędzi wprost na nas!
        – Daj spokój, Fred. Nie pierwszy i nie ostatni raz na Drei spadło jakieś świństwo z nieba.
        – Luke, nie tym razem… – Kapral o imieniu Luke poczuł na ramieniu urękawicznioną dłoń. To plutonowy prosił o powrót do przerwanych zajęć. Na odchodne pokręcił tylko głową i przeciągnął palcem w poprzek ust.
        Wiadomym było, że całe wydarzenie należało zachować w tajemnicy. Na planecie grasował niebezpieczny sabotażysta, być może to właśnie on wydał wyrok śmierci na niewinnego pilota. Nikt nie chciał, by którykolwiek z Rosjan dowiedział się o tym nieprzyjemnym wypadku. Sprawa jednak zaczęła się komplikować, gdy pilot Golema Jeden, mimo wdrożonej procedury, zaczął podchodzić do lądowania. Zbliżał się do atmosfery pod ostrym kątem, gdy usłyszał w słuchawkach ostrzeżenie. Nie ląduj pod żadnym pozorem!, głosił komunikat. Mężczyzna zerwał urządzenie z głowy i cisnął w tył kokpitu. Był zdenerwowany i za wszelką cenę usiłował dostać się na planetę. Potem komunikat powtórzył się jeszcze kilka razy, aż w końcu głos w słuchawkach umilkł, by już nigdy nie rozbrzmieć. Pilot nawrócił i wszedł gładko w atmosferę, umiejętnie manewrując pojazdem, by jak najbardziej zmniejszyć tarcie. Widział przez szybę kabiny pełznące po poszyciu języki plazmy, tak bardzo bezradne wobec nowego termoizolatora. Statek klasy Mango był aerodynamiczny, wyglądał jak oderwane od myśliwca skrzydło z podpiętymi doń rakietami powietrze-powietrze. Jedynie owiewka wystawała nieznacznie nad poziomy przekrój pojazdu.

        W centrum dowodzenia zawrzało. Magnus Black spoglądał po wszystkich, nie mogąc się zdecydować, kogo pierwszego obwinić za ten wypadek. Wiedział, że ktoś musi odpowiedzieć za to, że pozwolono mordercy wzbić się w powietrze. Ktokolwiek to jest, właśnie jego szukają wszyscy w bazie. Tajemniczy sabotażysta był więc członkiem ścisłego dowództwa.
        – Al, ten człowiek chce wylądować – odezwał się w końcu Black. – Pozwólmy mu na to.
        – Kim jesteś, by mi rozkazywać, Magnusie?
        – Między innymi przewodzę żandarmerii i chciałbym przesłuchać tego człowieka.
        – Podejrzewasz coś? – zaciekawił się stary Adler.
        – To chyba nie powinno należeć do twoich zmartwień, Al. Pozwól mi wykonywać własną robotę.
        Napięcie wzrastało z każdą minutą od katastrofy, gdyż nikt nie miał pojęcia, czego był świadkiem. Być może był to zwykły wypadek, błąd komputera, a może celowe zakłócanie transmisji danych, z dawna planowane morderstwo albo akcja dywersyjna. Tego John obawiał się najbardziej – gdy oczy wszystkich najwyższych oficjeli na Krieg Drei zwrócone były na jeden obszar nieba, wróg mógł bez problemu wylądować na antypodach, gdzie ziemia jeszcze nigdy nie poznała dotyku podeszwy wojskowego buciora.
        Alatho wyprowadził Magnusa z hali jednymi z bocznych drzwi, rozmawiając szeptem po drodze. John zdołał wychwycić kilka pojedynczych słów, których nijak nie umiał złożyć w sensowne zdanie. Głosy cichły, aż w końcu stały się nieodróżnialne od hałasujących maszyn ukrytych za telebimami. Kim, do diabła, jest ten Black?, zastanawiał się John. W każdym widzi szpicla, ale w końcu to jego praca. Wtedy za stołem z powrotem zasiadł jego ojciec w skupieniu analizujący pismo, które wypluła drukarka.
        – Jasna cholera! – zaklął głośno, przeczytawszy zastanawiające zdanie. – John, to była dywersja!
        – Tego się obawiałem – powiedział John pod nosem. – Gdzie wylądowali?
        – Co? – wykrztusił Alatho zbity z pantałyku.
        – Rosjanie. Gdzie wylądowali?
        – Jacy Rosjanie, chłopie? Tutejszy żołnierz, a przynajmniej ktoś w jego mundurze, widziany był kilka minut temu w magazynie kriegonitu. Niestety udało mu się zbiec.
        Kriegonit był pierwiastkiem odkrytym przez Amerykanów na Krieg Drei. Okazał się świetnym materiałem do budowy statków kosmicznych, budynków, naczyń i wszystkiego, co było narażone na wysokie temperatury, ekstremalne naprężenia i przy tym musiało być lekkie. Z tych właśnie względów pilnie potrzebowali go Rosjanie, by zdominować przestrzeń kosmiczną. Okazało się jednak, że na planecie, którą skolonizowali – Krieg Vier – występuje zaledwie znikoma część złóż z Drei, liczona nawet w tysięcznych częściach procenta. Mimo to nie wiedzieli o najważniejszej cesze tego pierwiastka – poddany odpowiednim zabiegom wytwarzał energię, bardzo dużo energii, tracąc niewiele na masie. Badania nad wydajnością jednak wciąż trwały.
        – Czy coś zginęło? – John otrząsnął się z szoku.
        – Nic, czym nie chcielibyśmy się dzielić. Jedynie kilkadziesiąt kilogramów kriegonitu.
        – Jak ten człowiek to uniósł?
        – Widziano ciężarówkę niknącą za horyzontem.
        – To wszystko wyjaśnia – wtrącił Orłow. – Strzelający pilot miał odwrócić uwagę od niepożądanej wizyty w magazynie. Czyli mamy dwóch szpiegów.
        – Jasna cholera! – powtórzył Alatho. – Czas działać.
        Wtedy ojciec przywołał syna do siebie, by odbyć rozmowę możliwie jak najciszej. Wykładał mu plan misji, a John kiwał głową na znak, że rozumie. Mężczyźni, tak bardzo różniący się od siebie fizycznie, wydawali się myśleć jednakowo. Już po chwili sprawa została omówiona. Alatho poprosił syna o wskazanie osób, które, według niego, zasługują na zaufanie, na co on wymienił Dave’a, majora Orłowa oraz Gardrana. Na twarz starego Adlera wstąpił grymas niepewności, lecz zaaprobował wybór.
        – W takim razie wyjawię plan wszystkim, choć w niepełnym składzie. Nie będziemy przejmować się znikomą ilością kriegonitu, choć Rosjanie mogliby skradzionym surowcem napędzić kilkaset śmiercionośnych maszyn. Zamiast leczyć objawy, postaramy się zneutralizować szkodzącego nam wirusa, dlatego polecicie na Krieg Vier i zlikwidujecie Wasyla Kuzniecowa! Jest on szefem tamtejszego wywiadu, a operację tę szykowaliśmy już od dawna, choć brakowało nam bodźca. Nawet jeśli to prowokacja, Kuzniecow musi stracić życie. Zbyt dużo wie także o naszych wtyczkach na Vier.
        Wtedy Alatho podał każdemu materiały ze zdjęciami wroga i towarzyszących mu osobistości, na które mogą się natknąć na obcej ziemi. Mężczyźni uważnie zlustrowali każdego z Rosjan, przeczytali dokładne biogramy i przystąpili wreszcie do rozrysowania drogi, jaką będą musieli przebyć po wylądowaniu na planecie. Mieli bowiem osiąść na pustkowiu, którego, według wywiadu, nikt nie strzegł.
        – Jak to możliwe, że Rosjanie nie monitorują tamtego miejsca? – spytał John.
        – Nie wiem. Podejrzewam, że dowiecie się, gdy tam wylądujecie. To nasza jedyna szansa – poinformował ze stoickim spokojem Alatho. – Za dwa tygodnie nasze planety korzystnie się ustawią względem siebie, zarówno na orbitach, jak i półkulami.
        Podczas gdy w centrum dowodzenia planowano zamach na wrogiego przywódcę, na powierzchni planety do lądowania podchodził Mango napastnika. Pilot był doskonale wyszkolony, bowiem wylądował przy wyłączonym systemie naziemnego naprowadzania. Radiolatarnie i lampy oświetleniowe wyłączono, a wieża kontroli milczała, by nie ułatwiać zadania niepożądanemu osobnikowi – procedura awaryjna wciąż obowiązywała, choć Magnus Black zarządził, by morderca jak najszybciej znalazł się w sali przesłuchań. Pojazd zniżał się wolno, nie tracił zbyt szybko prędkości, aż w końcu, idealnie na samym początku lądowiska, podwozie jęknęło przeraźliwie, zadymiło i w powietrze wystrzelił spadochron hamujący, by skrócić dobieg. Do akcji pospiesznie przystąpiły wozy strażackie, które oblewały maszynę na zmianę to wodą, to specjalnym chłodziwem. Loty orbitalne musiały być schłodzone, gdyż izolator termiczny po rozgrzaniu wytwarzał niebezpieczne dla życia promieniowanie.
        Owiewka w końcu się podniosła, natychmiast do statku podjechały schody i pilot, nie zdejmując czepka i okularów, zszedł po nich wprost do budynku tajnych służb. Dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy złapało go pod ramiona i poprowadziło do wąskich, stalowych drzwiczek z zamkiem magnetycznym. Pilot nie wiedział, co się dzieje, choć nie zadawał zbędnych pytań. Zdawał sobie sprawę z kim ma do czynienia i że nie należało bez potrzeby zabierać głosu. Prowadzili go wąskim, ciemnym i zimnym korytarzem śmierdzącym świeżym betonem i mokrym piachem. Wilgoć drażniła nozdrza, a na całe jego ciało wstąpiła gęsia skórka. Tunel wydawał się nie mieć końca, nie było widać żadnego światła. Tych dwóch na pewno ma noktowizory, pomyślał pilot. Nagle cała trójka skręciła w jakąś odnogę, skąd więźnia odebrała jedna osoba. Magnus Black poprowadził mordercę do hali centrum dowodzenia, czym wywołał niemałe poruszenie wśród zebranych Amerykanów. Mężczyźni spojrzeli po sobie zdenerwowani, Alatho nie wiedział, co począć.
        – Chyba wiem, z kim mamy tutaj do czynienia – rzekł Black. – Przecież to wasz człowiek, Al.
        – Nie pleć głupstw.
        – Jakie miałeś rozkazy? – wypytywał Czarny. – Hej, odpowiadaj! – Wziął zamach i zdzielił pilota w brzuch. Ten skulił się od ciosu i upadł na kolana.
        – Lepiej ujawnij swą tożsamość, chłopcze. Gra skończona!
        Mężczyzna podniósł się, zdjął czepek i okulary, a cztery pary zdumionych oczu nie mogły się nadziwić. Stał przed nimi ich przyjaciel – Gardran.
_______
Podziękowania dla Vetali z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz