21 sierpnia 2013

Trzy warunki - rozdział szósty

Rozdział szósty
        John przez chwilę nie wiedział, co zrobić. Węsząc kolejną intrygę, posłusznie odłożył ciężkawą paczkę tam, gdzie mu kazano i nie odzywał się. Zerkał co i rusz na Dave’a, jakby oczekując od niego wyjaśnień. Drań siedzi w tym głębiej ode mnie, a teraz się nie odzywa?
        Grainhell pokręcił tylko głową na znak, że nie ma pojęcia, co się dzieje. Zdezorientowani takim obrotem sytuacji, stale wymieniają spojrzenia, drepcząc od ściany do ściany, zupełnie nie zwracając uwagi na dziesiątki wściekłych szczurów.
        Stworzenia wydawały się mieć zupełnie gdzieś zaistniałą sytuację. Podjadały zwłoki w celi Johna, nie zwracając uwagi na nowy element wystroju. Tylko jeden gryzoń pogładził pakunek wąsami, a następnie obsikał go obficie, zapewne znacząc w ten sposób teren. W środku nie było dla nich niczego ciekawego, a przynajmniej nic lepszego od rozkładającego się ciała.
        W końcu Chińczyk przemówił, patrząc na Dave’a:
        – Ciebie poznaję, chłopcze, a ten drugi? – Spojrzał teraz na Johna. – Tak... ty na pewno musisz być ten Adler, którego mam stąd uratować.
        Dave spojrzał na strażnika i zachodził w głowę, dlaczego ten pomaga im w ucieczce. Nie wątpił przecież, że na terenie chińskiego więzienia jest więcej niż jeden śpioch, ale nie sądził, że zamieszani są w ten proceder obywatele Państwa Środka.
        Skośnooki podszedł do dębowych drzwi osadzonych na mosiężnych zawiasach. Upewnił się, że są w miarę szczelnie domknięte i dla pewności przesunął do końca zasuwę. Wrócił do mężczyzn, oznajmiając:
        – Dzięki mnie opuścicie to małe piekiełko.
        – Małe?! – zapytał z niedowierzaniem John. – Co może być gorszego?
        – Gorsze może być to, co spotka was na górze, gdy nie wyjdziemy.
        – Dlaczego mamy ci ufać? – spytał Dave. – Nie znamy nawet twojego imienia.
        Strażnik zamyślił się.
        – Mówcie mi Xun Li. Moje prawdziwe imię nie jest teraz ważne.
        – Skąd o nas wiesz? – naciskał Dave.
        – Powiedziano mi, że maczaliście palce w śmierci majora Orłowa.
        – Jasna cholera – zaklął John po cichu. – Ciągle ten Orłow i Orłow, a jak nie on, to ten pieprzony samolot. Co tym razem?
        Teraz twarz strażnika przybrała wyraz konsternacji, gdyż nie spodziewał się, że Adler będzie poirytowany. Miał wrażenie, że ucieczka to dobre wyjście z patowej sytuacji, choć mógł się mylić.
        – W takim razie gnijcie tu, głodujcie i bądźcie żywym pokarmem dla tych paskudnych gryzoni, bo wasz proces zaplanowano dopiero na przyszły miesiąc. Chcą was powiesić podczas obchodów rocznicy.
        Dave zadrżał. Potężny dreszcz wstrząsnął jego ciałem na myśl, że miałby umrzeć w tym odrażającym miejscu. Spojrzał na Johna, który nie był poruszony słowami Xun Liego. W końcu nie wytrzymał i wybuchnął:
        – John, zaufajmy mu. Nie chcę dyndać jak świńska noga w wędzarni...
        – Xun Li – podjął rozmowę John. – Co więc planujesz? Jak chcesz się stąd wydostać?
        – Na początku wytłumaczę wam, dlaczego chcę was uratować. Jestem przybyszem z kosmosu, a dokładniej z Io – jednego z księżyców Jowisza. Moje plemię posiadło prastarą moc bogów.
        – Nie interesuje mnie religijna papka – odgryzł się John. – Już dawno na świecie przestały liczyć się wierzenia.
        – Nie moje. Na Io wierzymy w naszą moc. Potrafimy zmienić się w dowolną żywą istotę.
        Oczy obu agentów przypominały teraz wielkie monety, jakimi niegdyś płacono. Spojrzeli po sobie, porozumiewawczo mrugając i przewracając oczyma. Nic nie rozumieli.
        Strażnik podniósł pulchną rękę i wsadził palec wskazujący do nosa, po czym zaczął nim wywijać we wszystkie strony. Nie przejmując się uważnymi spojrzeniami Amerykanów, dłubał dobre pięć minut, a gdy w końcu wyjął dość sporych rozmiarów grudkę, strzepnął ją na podłogę. Poprawił marynarkę jasnozielonego munduru, pogładził się po dupie i wyciągnął z kieszeni kartkę. Rozwinął papier i czytał:
        – Drogi Johnie – spojrzał na adresata i kontynuował – nie przywykłem do pisania listów, ale jeśli czytasz ten, to wiedz, że wiem o twojej sytuacji. Nie wiem, kto ci go dostarczył, ale zaufaj temu człowiekowi i wykonuj jego polecenia. Niedługo się spotkamy.
        – Od kogo to? – mruknął Adler.
        – Podpisano: twój ojciec.
        – Ojciec?! – wykrzyknął John. – Nigdy go nie poznałem, a teraz, gdy podchodzę pod czterdziestkę, przysyła ciebie, byś mnie uratował z chińskiego więzienia?
        – Nie wydziwiaj, głupcze – zniecierpliwił się Xun Li. – Sprawa jest poważniejsza, niż myślisz, a Orłow to dopiero początek. Zakładam, że skoro się tu znajduje Dave Grainhell, to nie udało się wam buchnąć tego ruskiego cacka?
        – Tu-C43? Nie.
        – W takim razie twój ojciec ma sporo racji. Musisz podjąć decyzję, czy mi zaufasz, zanim komuniści dobiorą się do twojej dupy.
        John spojrzał na Dave’a, gdy ten znacząco pokiwał głową.
        – Zgoda – powiedział. – Pójdziemy z tobą.
        Xun Li zadowolony z siebie usiadł na krześle i niemal szeptem zdradził pierwszą fazę planu:
        – Za piętnaście minut jest zmiana warty. Zabiję strażnika i pójdę złożyć raport. Wy w tym czasie zabierzecie mu wszystko, co będzie miał przy sobie: broń, dokumenty, materiały wybuchowe i zapas amunicji.
        – A jeśli nie będzie miał? – spytał Dave.
        – To strażnik, musi mieć czym się bronić.
        Minął kwadrans i kilka razy stuknęły drzwi, które były skutecznie blokowane przez ciężką zasuwę. Xun Li pospiesznie podbiegł i odsunął blokadę, głupio tłumacząc się chęcią ucięcia sobie drzemki. Nowy strażnik był podejrzliwy.
        – Knujesz coś, Li... Ja to wiem.
        – Nie żartuj, Mao. Co mógłbym knuć? – Po wypowiedzeniu tych słów Chińczyk zdzielił klawisza pięścią w brzuch tak, że ten zgiął się wpół. Wybawiciel amerykańskich agentów poprawił jeszcze solidnym kopniakiem w twarz tak mocnym, że na podłogę posypały się zęby zaatakowanego strażnika. Zatoczył się i upadł, a z jego ust wypływała obfita rzeka brunatnej krwi.
        – Jeden załatwiony. – Xun Li uśmiechnął się. – Teraz go ograbcie, a ja wrócę za godzinkę.

        Gdy strażnik opuścił więzienny korytarz, mężczyźni przeczesali wszystkie zakamarki munduru zabitego Chińczyka. Znaleźli konwencjonalną broń palną, jeden laserowy straszak parzący, kilka paczuszek wzmocnionego C4 i, co zdziwiło ich najbardziej, dwie przepustki.
        Jedna była wystawiona na nazwisko Mao Liu Bei’a, a druga na Xi Quinj-Jina. Twarze na zdjęciach z obu dokumentów były łudząco podobne. Trzy trójkątne blizny wisiały tuż nad lewą brwią, z pewnością będąc pamiątką po porażeniu elektrycznym oszałamiaczem. Mężczyzna imieniem Xi miał oboje uszu w całości, zaś Mao cierpiał na brak połowy lewego. Co wydało się szpiegom zabawne, Quinj-Jin trzymał na zdjęciu oburącz karabin szturmowy, a Liu Bei miał poharataną mańkę, co właściwie przeszkadzało mu w poprawnym chwyceniu broni.
        Człowiek leżący na podłodze na pewno był tym poranionym ze zdjęcia. Co do drugiego John nie miał pewności.
        – Dave, sądzę, że to ten sam gość, choć mogę się mylić.
        – Po co mu dwie legitki?
        – Może trzyma na pamiątkę, gdy był mniej oszpecony?
        – A nazwisko? – Grainhell nie ustępował. Widział lukę w rozumowaniu Johna.
        – Nie wiem... Czuję, że to śmierdzi, ale nas nie dotyczy. Mieliśmy go złupić i poczekać na powrót tego, jak mu tam...
        – Xun Li.
        – Tak, właśnie tak.

        Po niecałej godzinie Amerykanie ponownie usłyszeli otwarcie masywnych drzwi prowadzących do ogromnego holu, z którego promieniście rozchodziły się korytarze identyczne do tego, w którym się znajdowali.
        Schowawszy się w głębi cel, patrzyli, jak postać wyłania się z mroku, wchodząc w krąg światła tworzonego przez cienki, wątły płomyk świecy zawieszonej na ścianie. Gdy tylko łuna omiotła twarz przybysza, Adler podniósł z ziemi zgrabiony wcześniej laser parzący. Wymierzył w strażnika, który wyglądał dokładnie tak jak ten leżący martwy w korytarzu.
        – Co jest, u licha? – zaklął głośno.
        – Spokojnie, to ja. – Postać przemieniła się w Xun Liego, wskazującego ręką na lewą dłoń trupa. – Spójrzcie tam.
        Mańka denata, sądząc po nieregularnych, poszarpanych bliznach, była pocięta ząbkowanym ostrzem takim jak piła. Przyjrzawszy się z bliska, John mógł ocenić genezę podłużnych ran, choć nie umiał wytłumaczyć dwóch równoległych nakłuć.
        – Próbowano odciąć mu rękę, to jasne. A te dwie kropki? – zapytał.
        Xun Li zastanowił się chwilę, lecz zgodził się wytłumaczyć.
        – Jak już mówiłem, jestem zmiennokształtnym, ale żeby mogło dojść do zamiany w żywą istotę, muszę wcześniej posiąść jej ślad genetyczny. W moim przypadku muszę gościa po prostu ugryźć, podobnie jak mój brat. Moc nie jest dziedziczna, choć każdy, kto ją posiada, może przekazać dowolnej osobie. Wiąże się z tym problem, bo nigdy nie wiadomo, jaki warunek trzeba spełnić, by się przemienić.
        Adler osłupiał z wrażenia. Ugryźć człowieka? Zastanawiał się nad tym dłuższą chwilę, ale w końcu doszedł do wniosku, że nigdy by na to nie przystał.
        – My tu urządzamy pogaduszki o nieziemskich zabobonach, a ty chyba miałeś jakiś plan ucieczki?
        – Owszem. Plan jest prosty, przebierzecie się za chińskich strażników, których dokumenty trzymacie w cieniu ściany.
        – Ale to dokumenty jednej i tej samej osoby!
        – Czyżby? – Xun Li zaśmiał się tajemniczo. – I tak istnieje małe prawdopodobieństwo, byście musieli je okazać.
        – Co dalej? – niecierpliwił się Dave Grainhell.
        – Wyjdziecie z korytarza jak gdyby nigdy nic, ale pojedynczo. Akcja ma być szybka.
        Zmiennokształtny ponownie pogładził się po dupie, tym razem wyjmując z kieszeni plan więzienia. W centrum widniało duże koło, z którego co kilka stopni kątowych wychodziły prostokątne wypustki. Całość przypominała staroświecki ster, jaki można było spotkać na kutrach rybackich. Obcy tłumaczył dalej:
        – Policzcie korytarze. Jest ich dwanaście. Hol okrąża jeden strażnik, mijając każde drzwi co trzydzieści sekund. W ciągu sześciu minut zatacza pełne koło. Oznacza to, że gdy minie wasze drzwi, przez dwie minuty będziecie poza zasięgiem jego wzroku.
        – Przepraszam – wtrącił Dave – gdzie jest wyjście?
        – W samym środku koła. – Xun Li wskazał na punkcik będący środkiem figury. Opisano go jako Drabina.
        John przewidział dalszy plan ucieczki. Mieli wspiąć się po szczebelkach do podobnego pomieszczenia piętro wyżej, z którego można było wyjść na główny dziedziniec bazy. Stamtąd już była krótka droga do oficyny pocztowej, w której mieli przeczekać aż do wywozu listów.
        – Drogi wybawco – zaczął Adler. – Twój plan ma jedną, bardzo poważną wadę.
        – Niewątpliwie ma ich więcej, ale czego się spodziewać po miejscu, z którego nie da się uciec?
        – Nie rozumiesz. Ten plan się nie powiedzie... Kij z przepustkami, możemy je wyrzucić, skoro mamy i tak ograniczyć kontakt wzrokowy do minimum. Ale jeśli do owego spotkania dojdzie, to nasze obce rysy szybko wzbudzą podejrzenia.
        – Tu dochodzimy do tego, czego obawiał się twój ojciec.
        – Co? – zdziwił się John.
        – Pomogę ci wybrnąć z gówna, w jakie wdepnąłeś, Johnie Adlerze, ale pozwól, że postawię ci trzy warunki.
        Twarz Amerykanina zbladła. Obcy, i to dosłownie, człowiek wtargnął jak gdyby nigdy nic do jego celi w przebraniu chińskiego strażnika, namawia do pójścia za nim, odczytuje list od ojca, oferuje pomoc, a w dodatku czegoś żąda. Podejrzliwość i nieufność leży w naturze szpiega, choć coś mu podpowiadało, by jednak przystać na propozycje Xun Liego.
        Dave był równie poruszony co John. W końcu jego uwolnienie zależało od tego, co Adler postanowi. Jeśli zgodzi się na warunki, obaj przeżyją. W przeciwnym wypadku czeka ich okropna śmierć wśród bezlitośnie kąsających szczurów, a być może powieszenie.
        – Czego żądasz? – zapytał w końcu zabójca majora Orłowa.
        – Na początek zdradzę ci pierwszy warunek: przyjmijcie moją moc.
_______
Podziękowania dla StuGraMPa z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

3 komentarze:

  1. Witam serdecznie.

    dobry tekst. Niewiele błędów, na które przy tak dynamicznej fabule i ciekawych postaciach i tak nie zwraca się uwagi:)

    Na wstępie proszę o wybaczenie, że się nie przedstawię, ale wolę pozostać anonimowy w związku z projektem do którego chciałbym Pana zaprosić. Wkrótce premierę będzie miała nowa gra RPG polskiego pochodzenia. Gra ma być w calości darmowa - z oficjalnej strony każdy z zainteresowanych będzie mógł pobrać program umożliwiający tworzenie kart i plansz, które każdy będzie mógł wydrukować. Chcąc uatrakcyjnić rozgrywkę zamierzamy zamieścić również różnego rodzaju misje, zadania czy opowiadania, do których gracze będą mogli rozgrywać walki w owej grze. Czy nie zachciałby Pan napisać jednej z takich publikacji? Po przeczytaniu Pana opowiadań jesteśmy pewni, że posiada Pan odpowiednie umiejętności aby zaciekawić naszych graczy. Bardzo by nam Pan pomógł, a oprócz tego może Pan zyskać większą popularność, gdyż zamieścimy stosowne linki na kartach postaci oraz Pana opowiadaniu. Opowiadania pojawią się również na naszej stronie głównej w zakładce oficjalne publikacje i będą specjalnie promowane. Do każdego z opowiadań stworzymy osobną okładkę. Jasto to szansa na dotarcie do nowych czytelników. Jeżeli gra odniesie sukces zamierzamy również wydać publikację zawierającą najciekawsze misje. Jeżeli byłby Pan zainteresowany proszę o kontakt pod adresem email: bellatorgra@gmail.com , a ktoś z zespołu wyśle Panu więcej informacji. Może Pan też odwiedzić nasz profil na FB: https://www.facebook.com/pages/Bellator/431199816992592
    Z wyrazami szacunku

    _Linkink

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć! :> Jeśli lubisz czytać, zapraszam Cię na mojego bloga poświęconego opowiadaniu fantasy z uniwersum Aeis. Jest to historia o zwyczajnej nastolatce, która podążając za swoją nieudaną randką w ciemno wylądowała nagle w równoległym świecie i została ogłoszona inkarnacją starożytnej bogini. Romanse, magia, przygoda, dylematy wyborów, skrajne emocje. Zachęcam do czytania!
    http://bogini-aeis.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. Czasu mało, ale zostawię sobie ten komentarz na przyszłość i jak nie będę miał co czytać, to zajrzę! :)

      Usuń