15 sierpnia 2013

Trzy warunki - rozdział piąty

Rozdział piąty
        Ciemność.
        Gdy Adler otworzył oczy, nie zobaczył nic. Ile spał? Gdzie był? Jego wzrok nie był w stanie zobaczyć niczego w przenikliwym mroku, jaki panował tam, gdzie się znalazł.
        Smród.
        Jego nozdrzy dobiegła woń tak obrzydliwa, że mało nie puścił pawia. Swąd rozkładającego się ciała zdawał się wnikać w każdy receptor węchowy, terroryzując go nieprzyjemnym uczuciem zbliżającej się cofki.
        Ziąb.
        Całym jego ciałem wstrząsały dreszcze, wnikając głęboko w strukturę mięśni, co dodatkowo powodowało drgawki. Trząsł się z zimna jak igła na wskaźniku natężenia pola magnetycznego.
        Gdy oczy Johna przyzwyczaiły się do mroku, mógł zlustrować całe pomieszczenie niczym kot. Omiótł wzrokiem ceglane ściany, w których nie było ani jednego zagłębienia. Żadnego okna, żadnych nisz. Spostrzegł, że leży na wilgotnym klepisku, które śmierdziało butwiejącymi liśćmi. Odwrócił się na drugi bok i na tle delikatnej poświaty zauważył długie pionowe pręty poprzecinane takimi samymi, lecz poprzecznymi.
        Krata.
        Wtem jego uszu dobiegło ciche popiskiwanie i odgłos chrobotania, jakby ktoś paznokciami zdrapywał mokry tynk. Odwrócił wzrok, ale nie zdołał niczego zobaczyć. Skąpe światło dochodzące zza krat nie dotarło tak daleko, a John przecież nie był kotem.
        Częściowo jeszcze oszołomiony narkotykiem, powoli dochodził do tego, w jakim miejscu się znalazł. Przypomniał sobie wszystkie legendy o chińskich podziemnych więzieniach, gdzie skazańcy oczekujący na wyrok, karmieni głodowymi porcjami chleba, często nie dożywali nawet procesu. Zwłoki stawały się pożywką dla ciągle rozmnażających się szczurów.
        Jedna z legend głosiła, że w najgłębszej celi osadzono dawnego amerykańskiego generała, który podobno znał tajne plany zagospodarowania Księżyca jako bazy wypadowej. Aby wydobyć z niego informacje, Chińczycy mieli przypalać mu skórę silnymi laserami, obsypywać szczurami i zawiązywać nos szmatą nasączaną wymiocinami. Sławny oficer nie poddał się i uciekł, a od tamtych dni nikomu nie udało się powtórzyć tego wyczynu.
        Gdy skrawek światła rozszerzył się nieznacznie, Adler powłócząc nogami podczołgał się do krat. Zobaczył kapryśny płomień świecy, który skakał we wszystkie strony, kołysząc się z góry na dół. Niewątpliwie ktoś szedł w stronę ceglanego pokoju. W końcu w migotliwym świetle zajaśniała twarz z cienkimi spiczastymi wąsami i podobnymi szparkami zamiast oczu.
        John nie miał już złudzeń. Znajdował się w jednym z legendarnych chińskich więzień politycznych.
        Skośnooka facjata okazała się należeć do strażnika tak szpetnego, że jego głowa mogłaby z powodzeniem zastąpić dynie podczas halloween. Stanął przy celi Johna i zawiesił świecę na naściennym kandelabrze.
        Jasne światło roztoczyło się po całej celi, docierając nawet do rogu, którego John nie mógł wcześniej dostrzec. Teraz ujrzał niewielką kałużę, przy której leżały zwłoki w stanie daleko posuniętego rozkładu otoczone przez liczną grupę dorodnych szczurów.
        Nie tylko swoją celę John mógł poznać. W blasku świecy spojrzał ukradkiem przez ramię na sąsiednie pomieszczenie i nie mógł uwierzyć.
        Dokładnie w takiej samej klitce leżał Dave, agent, który wraz z Johnem uciekł z czelabińskiej bazy.
        – Wody... – poprosił po angielsku John strażnika.
        Zero reakcji. Powtórzył po rosyjsku, ale klawisz ponownie nie wykazał zainteresowania. W końcu spróbował łamaną chińszczyzną z okropnym akcentem i mężczyzna o szpetnym obliczu odpowiedział:
        – Wody prosisz, co?
        – Wody... – powtórzył John. – Proszę, wody...
        Dostał wodę. Strażnik odszedł kilka kroków od celi, Adler usłyszał szczęk uderzających o siebie szklanek i po chwili poczuł na twarzy lodowaty rozbryzg. Zlizywał łapczywie życiodajny płyn z kącików ust i próbował grzbietem dłoni zebrać przezroczyste kropelki z policzków. Zniósł donośny śmiech klawisza z pokorą i gdy ten odszedł, przysunął głowę między szczebelki. Syknął krótko, a postać z naprzeciwka się podniosła.
        – Co jest? – zapytał rozbudzony mężczyzna w stroju maskującym, poszarpanym tak mocno, jakby pogryzły go szczury.
        – Dave? – upewnił się John. – Nazywasz się Dave?
        – Dave Grainhell. Gdzie my jesteśmy?
        – Sądzę, że to chiński loch, prawdopodobnie pod bazą w Pekinie.
        Twarz towarzysza, teraz dobrze widoczna, przybrała grymas przerażenia i niedowierzania. Na trupiobladym licu Amerykanina malował się strach przed nieuchronną, makabryczną śmiercią.
        – Czemu tu siedzisz? – zagadał John, by podtrzymać Dave’a na duchu. Obecność drugiego człowieka, który dzieli niedolę, jest bardzo ważna i pomaga nie postradać zmysłów.
        – To naprawdę bardziej skomplikowane, niż myślisz – odparł szpieg, pocierając dłonią swoją bujną czuprynę.
        – Wytłumacz mi. – Widząc wahanie towarzysza, Adler dodał, posyłając wymowne spojrzenie w stronę strażnika: – Ten tuman nie rozumie po angielsku.
        – Ta afera ma tyle zawiłości, że powieść oparta na niej byłaby szpiegowskim bestsellerem.
        – No mów wreszcie. – Adler się niecierpliwił.
        – Admirał Hyatt doskonale wiedział o tym, że mamy w firmie kreta, tak samo jak Astapkowicz wiedział o planach naszego wywiadu. Dwa lata temu wysłał mnie tutaj. Miałem ulec kuszeniom, obietnicom milionów dolarów i dać się przeciągnąć na stronę Chińczyków. Byłem śpiochem, który obudził się w chwili największej potrzeby. Przybyłem, by cię ratować, Johnie Adlerze.
        – Ja już się zupełnie w tym wszystkim pogubiłem – przyznał Adler. – Mieliście zabić Orłowa i ukraść rosyjski myśliwiec, a gdyby wam się nie udało, miałem wam pomóc w ucieczce. Potem mnie porywacie, a w końcu się okazuje, że jesteś po mojej stronie.
        – Dokładnie tak.
        – Po co?
        Strażnik poruszył się niespokojnie, słysząc coś w oddali. Pozostawiwszy dogasającą świecę w uchwycie na ścianie, ruszył w stronę drugiego końca korytarza. Adler machnięciem głowy zachęcił rozmówcę do odpowiedzi.
        – Nie jestem aż tak głęboko w temacie, ale wiem, że komuniści coś szykują przeciwko Amerykanom. Pierwszym krokiem ma być eliminacja szpiegowskiej siatki. Przyznam, że byłem przeciwny zabijaniu Orłowa, bo był to nasz człowiek, ale zdobycie Tu-C43 było priorytetem.
        Adler potarł ucho wierzchem dłoni, po czym wsadził doń mały palec i kilka razy go obrócił. Przez chwilę myślał, że się przesłyszał.
        – Orłow był naszym człowiekiem?
        – O tak... Podobno, bo nie wiem na pewno, czymś bardzo się naraził Astapkowiczowi i ten polecił Jefimowiczowi, żeby go zabił. Ale że prezydent i Orłow byli serdecznymi przyjaciółmi, skończyło się tylko na degradacji i zesłaniu do czelabińskiej bazy. Sam widziałeś, jakie panują tam warunki.
        – A samolot?
        – Tu też Orłow nie pozostaje bez zasług. Był głównym konstruktorem. Krążą słuchy, że sam chciał go buchnąć, ale nasz szef się nie zgodził.
        – I w końcu dochodzimy do momentu, w którym nie mam pojęcia, co, psia mać, ja tam robiłem.
        – Orłow podobno zażyczył sobie, byś to właśnie ty był mózgiem operacji. Hyatt długo zaprzeczał. Twierdził, że brak ci doświadczenia, a w dodatku nie jesteś wojskowym, ale stary pryk się uparł i tak oto założyłeś kitel. Dalsze wydarzenia już znasz. Astapkowicz, Chinole, spisek, pozbycie się szpiegów z terenów opanowanych przez komunistów.
        – Jasne – powiedział cicho John. – Znalazłeś się tu bo...?
        – Gdy wstrzyknęli ci tiopental, wyciągnąłem swoją broń i chciałem zastrzelić Larry’ego. Drań chyba mnie przejrzał już wcześniej, bo i mój magazynek był pusty. Obudziłem się w tym bagnie, podgryzany przez krwiożercze szczury.
        W tym momencie jęknęły zawiasy i drzwi uchyliły się tak, że Adler zdołał wtargnąć wzrokiem na teren nieprzyjaciela. Widok korytarza podobnego do tego, jaki rozciągał się za kratą, przesłoniła postać grubego i niskiego człowieka. Okazał się on być drugim strażnikiem. Stąpał powoli, uważnie patrząc, by nie rozdeptać żadnego szczura. Omiótł wzrokiem każdą celę po kolei i zawiesił spojrzenie na kilka sekund na Adlerze.
        Szepnął coś do ucha Chińczykowi, który do tej pory strzegł cel Amerykanów i zamienili się.
        Nowy klawisz jeszcze raz odwrócił głowę w stronę Johna, następnie zmierzył Dave’a. Pokręcił głową i odprowadził poprzedniego strażnika do drzwi. Szczęknęło szkło i więźniowie dostali po szklance wody.
        Cały czas nic nie mówiąc, wyjął z tylnej kieszeni spodni pęczek kluczy, odnalazł właściwy, włożył do dziurki w zamku celi Johna i przekręcił. To samo powtórzył w kracie przeciwnej klitki i znów bez słowa odszedł. Gdy wrócił, podał Johnowi mały pakunek, każąc położyć go obok gnijących zwłok. Spojrzał ostatni raz na twarz amerykańskiego agenta, na której malowało się zdziwienie.
        – Teraz musicie zachować spokój i czekać na odpowiedni znak – rzekł, po czym rozsiadł się wygodnie, rozwiązując krzyżówkę.
_______
Podziękowania dla StuGraMPa z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz