9 sierpnia 2013

Trzy warunki - rozdział czwarty

Rozdział czwarty

        – Punkt orientacyjny FR-CLB osiągnięty – oznajmił skrzeczący głos wydobywający się z głośników. – Kieruję się na punkt orientacyjny CC-PKN.
        Adler trawił informację z niedowierzaniem. W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał, jednak autopilot szedł w zaparte:
        – Punkt orientacyjny CC-PKN za sześć godzin.
        Robin w rosyjskim malowaniu zmierzał do Chin. John sam już nie wiedział, co jest gorsze: odbywanie kary w bazie czelabińskiej, czy pekińskiej. W końcu zdecydował wziąć sprawy w swoje ręce.
        A te miał spętane. Poruszał nadgarstkami dyskretnie i powolnie, by przykręcona do podłogi ławka nie zaskrzypiała, co by go zdradziło. Pozwolił za to kroplom krwi swobodnie ociekać na poszycie helikoptera. Wypływający spod poszarpanej linki płyn zdążył utworzyć już kałużę, gdy maszyną znów gwałtownie rzuciło.
        Adler zawył z bólu. Wypustka, w której pokładał nadzieję na oswobodzenie, wbiła mu się w rękę, powodując zwiększenie strumienia wypływającej z rany posoki. Spod ławki rozległa się cienka czerwona strużka, zmierzając ku kokpitowi. John nie mógł nic zrobić, gdy maszyna wykonała kolejny, lecz tym razem delikatny, skręt, oznajmiając przy tym wykonanie korekcji kursu na obrany punkt orientacyjny.
        CC-PKN to oznacznie pekińskiej bazy wojskowej pełniącej rolę więzienia politycznego. Wszyscy przeciwnicy chińskiej władzy komunistycznej trafiali właśnie tam.
        W Rosji czerwonoarmiści powrócili do władzy w dwa tysiące siedemdziesiątym drugim, a za miesiąc wypadała trzydziesta rocznica tego wydarzenia. Choć państwo znów konkurowało z najważniejszym graczem świata – Ameryką – to nie mogło pochwalić się zbytnim skokiem technologicznym.
        Chińska baza była zupełnym przeciwieństwem rosyjskiej. Tam technologia stała na najwyższym poziomie. John wiedział, że nie będzie miał możliwości ucieczki, dlatego za wszelką cenę musiał odzyskać kontrolę nad amerykańskim, nie... rosyjskim Skyspy’em.
        Szarpnął mocno dłońmi, próbując rozerwać więzy. Zadzior wbił mu się głębiej, choć agent miał nadzieję, że jednak wypadnie. Gdy spróbował czwarty raz z rzędu, w końcu mu się udało. Nie bardzo jednak wiedział co dalej. Postanowił się wytoczyć na środek części pasażerskiej.
        – Oswobodziłeś się, John? – zapytał z udawaną troską pilot helikoptera.
        – Co to ma wszystko znaczyć? – Adler zignorował wcześniejszą wypowiedź wroga.
        – Nie wiem, o czym mówisz.
        – Bójka, związanie mnie, a teraz lot do Pekinu? Poważnie upadłeś aż tak nisko?
        Andy spojrzał na wspólnika, który wyciągnął naboje z magazynka Johna, i nakazał:
        – Larry, rozwiąż go. I tak nigdzie stąd nie ucieknie, a sam nie ma szans przeciwko nam trzem.
        A więc masz na imię Larry, pieprzony oszuście, pomyślał John ze wściekłością. Miał ochotę roztrzaskać jego czaszkę o dowolny twardy przedmiot, jaki wpadłby mu w rękę.
        – Drogi Johnie Adlerze – rozpoczął wykład Swatch – możesz się tylko domyślać, jak bardzo niewygodny jesteś dla obu sprzymierzonych potęg komunistycznych. Chiny, podobnie jak Rosja, stwierdziły, że jesteś zagrożeniem dla systemu.
        – Pieprzę ten system, Swatch.
        – Nie przerywaj, gdy starsi mówią.
        Nie był starszy. John miał trzydzieści osiem lat na karku, a młodemu Andy’emu niedawno dopiero co stuknął drugi krzyżyk. Nie mógł też być starszy stopniem, gdyż Adler nigdy nie poszedł w kamasze. Pracował jako cywil na zlecenie rządu.
        – Chodzi o to, John – kontynuował pilot z wyraźnym rozbawieniem w głosie – że amerykański plan został dawno rozpracowany przez Astapkowicza i spółkę. Generał nie omieszkał bezzwłocznie poinformować chińskiego prezydenta.
        – Wciąż nie mam pojęcia, o czym, do cholery, mówisz! – skłamał Adler. Wtem odezwał się jego były wspólnik zwany Larrym.
        – O rosyjskim myśliwcu, to jasne. Od dawna było wiadomo, że Amerykanie chcą położyć łapę na Tu-C43.
        Larry był opanowany, mówił cicho i wyraźnie. Nie podnosił głosu, lecz starał się dotrzeć do Johna grzecznością. Co za pieprzony zgrywus.
        – Mieliście kreta, Adler – ciągnął. – Gdy tylko przekazał nam informacje, że planujecie bezczelnie wtargnąć do czelabińskiej bazy i, jak gdyby nigdy nic, odlecieć z niej nowiutkim myśliwcem, postanowiliśmy nie czekać, aż wam się uda, tylko działać od razu.
        Agent przytaknął skinieniem głowy, nie ukrywając cierpienia, jakie sprawiał mu ten ruch. Jęknął niemal bezgłośnie i słuchał dalej wywodu swojego dotychczasowego sprzymierzeńca:
        – Wszyscy na tym pokładzie, z wyjątkiem ciebie oczywiście, jesteśmy opłacanymi przez Chiny podwójnymi agentami.
        Cios. W prawdzie tych dwóch gagatków, z którymi przyszło mu wykonywać zadanie, znał niespełna trzy tygodnie, zaskakujące były pobudki Swatcha, z którym kumplował się znacznie dłużej. Choć nie mógł mówić o przyjaźni, Andy był pewnego rodzaju maskotką admirała Hyatta. Chłopcem na posyłki, w dodatku uczynnym i przyjaznym. Nie było nikogo, kto mówiłby o nim źle.
        Jak widać pozory mylą.
        Młody pilot ponownie przejął głos:
        – Larry i Dave mieli pilnować cię przez cały czas. Nie podejrzewałeś niczego, głupcze. Nie domyśliłeś się nawet w momencie, gdy myśliwca nie wyprowadzono z hangaru?
        – Dowiedziałem się o tym, gdy Orłow, cały poharatany, trafił pod nóż – odparł zgodnie z prawdą Adler.
        Swatch przez chwilę ważył słowa w myślach, by nie zdradzić, ile tak naprawdę wie. W końcu powiedział:
        – Admirał przygotował dwa plany, prawda?
        Adler ponownie potwierdził skinieniem, co dodatkowo poszerzył o efekt dźwiękowy w postaci głośnej bluzgi. Niewzruszony pilot dalej zdradzał szczegóły podstępu.
        – Pierwszy z nich zakładał, że Bogdanow wyprowadzi Orłowa do hangaru, zabije go, zabierze klucze startowe do Tu-C43 i wystawi na zewnątrz, skąd chłopcy mieli go buchnąć. Proste. Tyle że Bogdanow okazał się bardziej czerwony, niż kardynalski biret. Powiedz mi, czy komunistom można ufać?
        – Sam to wiesz najlepiej, ty nawet srasz na czerwono.
        Jeden ze zdrajców – Dave albo Larry – roześmiał się głośno. Swatchowi tylko nieznacznie podniosły się kąciki ust i nie zaprzestał dalszego relacjonowania:
        – Drugi wariant, co ciekawsze, był bardziej rozbudowany, ale nie wymagał lojalności rosyjskiego wojaka! Twoi towarzysze niedoli podpalili hangar, mając nadzieję, że ktoś otworzy drzwi i wyprowadzi maszynę. W zamierzeniu Orłowa miało przy tym nie być, dlatego podłożyli mały ładunek w pokoju obok, a potem pod pozorem niebezpieczeństwa odesłali poczciwego majora do gabinetu.
        John nie wytrzymał i przerwał monolog:
        – W takim razie, jaką ja pełniłem rolę w całym przedsięwzięciu?
        – Spokojnie – Swatch oblizał wargi – zaraz do tego dojdziemy. Chłopcy podłożyli o wiele większy ładunek w samym hangarze, bo wiedzieli, że Orłow zawsze osobiście ocenia straty poczynione przez żywioły. Nie chcieli jednak zbytnio uszkodzić myśliwca, dlatego też major nie zginął. Byli przygotowani i na to. Jako jedyny chirurg w bazie na pewno operowałbyś dziada.
        Adler znał swoje zadanie doskonale. Miał wstrzyknąć staruchowi nieco więcej tiopentalu niż to wymagane i pozwolić mu umrzeć we śnie. Cele misji były dwa: zabić majora Orłowa i ukraść nowoczesny statek powietrzny. O ile w obu przypadkach John odgrywał raczej drugorzędną rolę, to miał być mózgiem ewakuacji na wypadek, gdyby nie powiodło się zuchwałe gwizdnięcie tupolewa.
        I uciekli. Pomocnicy okazali się użyteczni i nie przejawiali oznak zdrady, a przecież byli podstawieni od samego początku. Od samego... cholera, coś jest nie tak.
        – Jeśli Astapkowicz wcześniej przejrzał nasz plan, to czemu, do jasnej cholery, pozwolił wam działać? Czemu narażał flotę na utratę swojego flagowca?
        – To proste. Mimo wszystko jemu bardziej zależało na tym, by pozbyć się ciebie.

        Porywacze nie związali ponownie Adlera, w dodatku pozwolili mu na swobodne poruszanie się po pokładzie Skyspy’a. Zabrali mu broń i plecak, a razem z nim cały zapas wzmocnionego C4. Nie miał szans na ucieczkę, na pokładzie nie było też ani jednego spadochronu lub po prostu o nich nie wiedział.
        Gdy autopilot oznajmił, że do celu pozostało jeszcze pięć godzin, sprawy potoczyły się błyskawicznie. John wstał, zbliżył się do wolantu i zdążył wyłączyć automatyczne sterowanie, zanim poczuł ukłucie na szyi.
        Poczuł, jak zasypia.
_______
Podziękowania dla StuGraMPa z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz