5 sierpnia 2013

Trzy warunki - rozdział trzeci

Rozdział trzeci
        John Adler odetchnął z ulgą, zadanie było wykonane. Bezpiecznie dotarł ze swoimi współpracownikami na pokład najnowszego Skyspy’a.
        Wolna przestrzeń we wnętrzu w zupełności wystarczyła, by pomieścić kilkanaście osób. Część pasażerska nie była niczym oddzielona od kokpitu, za to wyraźnie ogrodzono miejsce, gdzie przechowywano bagaże. Plecaki trzech amerykańskich agentów leżały jednak na dwóch ławkach ustawionych po obu stronach wąskiego korytarza prowadzącego z kabiny pilota na ogon maszyny.
        Skyspy był największym śmigłowcem pasażerskim w powietrznej flocie Stanów Zjednoczonych. Z zewnątrz przypominał mocno skróconego dawnego boeinga 747, pozbawionego skrzydeł i silników. Te ostatnie zastąpiły dwa wielkie śmigła przymocowane do dachu za pomocą obrotowych trzpieni.
        Prawdziwą innowacją były jednak nowoczesne, inteligentne systemy, mogące rozmawiać z pilotem. Oprócz tego, system nawigacji nie opierał się na zniszczonym dawno temu systemie satelitarnym GPS, a bezpośrednio na wykrywaniu pola magnetycznego Ziemi.
        W opracowywaniu nowej techniki nawigacyjnej niemały udział mieli amerykańscy ornitolodzy, którzy od podstaw przeanalizowali techniki orientacji w terenie maleńkiego ptaszka – rudzika. To właśnie na jego cześć Skyspy przez cywilów nazywany jest Robinem.
        Wnętrze śmigłowca śmierdziało naftą, potem i rzygami. Pierwsze dwa zapachy łatwo było wytłumaczyć, lecz pochodzenia ostatniej woni Adler mógł się tylko domyślać.
        – Znów bełtałeś, Andy? – zapytał pilota.
        Andy, a właściwie Andrew Swatch, był rosłym facetem o twarzy barwy pożółkłej porcelany, którą Adler mógł codziennie oglądać w lustrze. Wykapany Chinol, zadrwił w myślach, mając na uwadze jego chińsko-amerykańską krew.
        Był przy tym młodym pilotem, który na tego typu maszynie latał dopiero kilka tygodni. Nic dziwnego, że zdarzało mu się źle ustawić żyroskopy, co powodowało rzygogenne wstrząsy podczas lotu.
        – Ta – uśmiechnął się Swatch pod nosem – przeczuwałem, że znowu cię zobaczę.
        – Masz włączony interkom? – zapytał Adler, puszczając kąśliwą uwagę mimo uszu.
        – Nie, latam głuchy, doktorku.
        – Daruj sobie, chcę porozmawiać z admirałem.
        Pilot pozmieniał pozycje kilku przełączników, wcisnął jakieś zielone i pomarańczowe guziki, po czym wpisał szereg cyfr do transpondera. Seledynowa dioda przy tabliczce z napisem Interkom zgasła.
        – Gotowe.
        – To nie powinno się świecić? – zapytał szpieg pilota, wskazując palcem czarną teraz perełkę LEDa.
        – Szwankuje już jakiś czas, mechanicy uznali to za mało znaczącą usterkę.
        Nic sobie z tego nie robiąc, Adler zdecydował się jak najszybciej poinformować przełożonego o zaistniałej sytuacji. Zbliżył usta do membrany mikrofonu osadzonej na wygiętym jak paragraf, sprężynowym trzonie. Nacisnął przycisk i przemówił:
        – Słowik do Jastrzębia, zgłoś się.
        Nasłuchiwał kilka sekund i powtórzył. Po pokładzie rozległ się trzask, później przenikliwy pisk, aż w końcu z głośnika wydobył się stłumiony zakłóceniami głos:
        – Tu Jastrząb, ćwierkaj.
        – Orzeł zabity, pisklak został w gnieździe.
        – Zrozumiałem. – Z tonu admirała można było wyłuskać zrezygnowanie, strach i troskę zarazem. – Miłego powrotu do ojczyzny. Bez odbioru.
        – Pisklak w gnieździe, co? – zagaił pilot.
        Adler spojrzał z wyrzutem na swoich współpracowników.
        – Chłopcy nie postarali się. Orłow zmarł dopiero na stole operacyjnym.
        – To nie moja wina – zaczął jeden ze szpiegów, szybko uciszony przez drugiego.

        Gdy przelatywali nad porzuconym autobusem, nie przypominał on już nadającego się do jazdy zbiorowego środka transportu. Co najwyżej mógł teraz posłużyć za kryjówkę dla węży.
        Podłożone ładunki nie były duże, ale zdołały przerobić pojazd na mieniące się dziesiątkami kolorów konfetti. Skrawki żelaznych opiłków walały się dookoła, osiadając na trawie, powyginanej karoserii, oponach i zwłokach.
        Lecieli na tyle nisko, by John Adler mógł zobaczyć nieruszających się rosyjskich żołnierzy, którzy nierzadko leżeli w kałuży krwi. Jeden z wojaków konał przygnieciony ciężarówką, z której wyrzuciła go siła wybuchu. Obok dwóch medyków ratowało tych, których dało się z powrotem zabrać do bazy, na stół operacyjny. Pozostali lekarze zastygli z grymasem zdziwienia na twarzy, zapewne nie spodziewając się w swoich klatkach piersiowych odłamków.
        Jeden z Rosjan zainteresował się cichym pomrukiem, jaki wydawały łopaty wirnika Skyspy’a. Dźwignął się na nogi o własnych siłach, lecz szybko upadł. Podczołgał się do kucających opodal medyków i wskazał maszynę palcem.
        Gdy Robin nadleciał dostatecznie blisko, wojskowi w białych opaskach z czerwonym krzyżem zaczęli energicznie wymachiwać nad głową rękoma, jakby robili pajacyki podczas porannej gimnastyki.
        John zauważył to i szturchnął Swatcha.
        – Andy, widzisz to?
        – Ta – odparł pilot. – Teraz mu nie pomogę...
        – Nie proszę cię o to. Zaraz... – Adler zawiesił głos. Rozejrzał się po pokładzie. Otworzył szybę i wystawił lusterko. Nie wierzył własnym oczom.
        Zanim zdążył zareagować, Swatch jednym kliknięciem przycisku przekazał ster autopilotowi, który w nowoczesny sposób powiedział:
        – Kieruję się na punkt orientacyjny FR-CLB.
        Czelabińska baza wojskowa.
        – Co jest, do cholery? Czemu pomalowaliście Skyspy’a w rosyjskie barwy? Gdzie, na litość boską, lecimy?
        Śmigłowiec niemal w miejscu wykonał ostry zwrot na wschód, obejmując zapowiadany wcześniej kurs.
        Zanim Adler zadał kolejne pytanie, dostał z łokcia w szczękę od Andy’ego Swatcha. Zachwiał się i upadł, szybko jednak podrywając się z zimnej podłogi, jednocześnie zamachując się ręką. Pilot zdołał uniknąć ciosu, złapał wyciągniętą kończynę i przerzucił szpiega przez ramię, jednocześnie się obracając. Z ust Johna pociekła strużka krwi, którą szybko starł wierzchem dłoni.
        – Niech cię diabli wezmą, Swatch – zaklął głośno, ponownie rzucając się na rozbawionego tymi słowami pilota.
        – Złego nie biorą, ale słyszałem, że dla ciebie zrobią wyjątek.
        Gdy Adler dopadł pilota, przyłożył mu lewym prostym w nos. Cichy trzask oznaczał, że siła uderzenia była cokolwiek duża. Swatch nie był jednak dłużny i niemal w tym samym momencie kopnął Amerykanina w krocze. John zwinął się z bólu, lecz w ostatniej chwili zdołał złapać napastnika za głowę i z trudem rąbnąć nią o wolant. Twarz pilota zalała teraz rzeka krwi sączącej się z rozciętego łuku brwiowego. Chińskie oblicze Andy’ego Swatcha zmieniło się w indiańskie, pomyślał Adler, choć to i tak nie dodało mu uroku. Pozostawiwszy rannego, John przeszedł do części pasażerskiej. Plecaki wciąż leżały na ławkach.
        Dwóch współpracowników zdawało się nie zauważyć odbywającej się sceny.
        Adler wrócił do kokpitu i obrócił nieprzytomnego pilota na plecy. Spojrzał na niego i wyciągnął przed siebie ramię, trzymając w dłoni swojego przestarzałego Walthera.
        – Czy to rozsądne strzelać na pokładzie? – rzucił cichy dotychczas kompan Johna.
        Wpuszczając uwagę jednym, a wypuszczając drugim uchem, Adler nacisnął spust. Rozległ się cichy klik. Spróbował raz jeszcze i kolejny.
        – Tego szukasz?
        Młody mężczyzna, który wcześniej wrzucał ładunki do plecaków w autobusie, podniósł do góry zaciśniętą pięść. Gdy rozwarł palce, złociste pestki upadły na podłogę z metalicznym szczękiem. Naboje poturlały się pod fotel pilota, uniemożliwiając tym samym ich wydobycie. John zobaczył, jak ku jego twarzy pędzi druga, twarda jak skała dłoń.
        Wyczerpany poprzednim pojedynkiem szarpał się ze swoim dotychczasowym towarzyszem, zupełnie zapominając o ogłuszonym pilocie. Spojrzał ukradkiem na drugiego kompana, który okazał się siedzieć i przyglądać całej sytuacji z aprobatą w spojrzeniu.
        Andy Swatch ocknął się, gdy dwóch amerykańskich szpiegów leżało na podłodze, wymieniając się sierpowymi w twarz. Gdy wstali, założył z zaskoczenia dźwignię Adlerowi, a drugi związał mu nogi i ręce. Spętanego rzucili pod ławkę w części pasażerskiej.

        Więzy były silne, a sznur gruby i twardy. Próbując się oswobodzić, John zdarł do krwi naskórek z nadgarstków, co było kolejnym ogniskiem bólu na jego ciele. Opuchnięta twarz dawała o sobie znać za każdym razem, gdy próbował otworzyć usta lub unieść powieki. Zmuszony był więc lecieć z zamkniętymi oczyma. Jego mózg zarejestrował w ciągu ostatnich kilku minut wiele informacji, teraz je analizując i układając w spójną całość. Brakowało mu wielu danych i odpowiedzi na pytania: Co się stało? Czemu Skyspy pomalowany jest w barwy rosyjskiej floty powietrznej? Czemu lecą z powrotem do bazy w Czelabińsku?
        Czyżby admirał chciał się go pozbyć?
        Nie, Adler przypomniał sobie zdenerwowany głos przełożonego, gdy potwierdzał przyjęcie meldunku. Admirał floty Jason Hyatt nie miał z tym nic wspólnego.
        A jednak Swatch zaatakował go do spółki z palantem, którego prawdziwego nazwiska nawet nie znał. Urządzili go tak, że większość jego ciała pokrywała teraz purpurowa opuchlizna.
        W końcu jego uszu dobiegł głos autopilota brzmiący teraz tak, jakby czytał mu wyrok śmierci:
        – Punkt orientacyjny FR-CLB za pięć minut.
        Nie mając nic innego do roboty John powrócił do pocierania nadgarstkami w nadziei, że uda mu się poluzować więzy. Gdy rany były już głębokie, spostrzegł ostry kant stelaża ławki, pod którą leżał. Zmuszając niemal wszystkie mięśnie ciała, obrócił się na brzuch przez ramię, sycząc z przenikliwego bólu. Zaczął pocierać liną o poszarpaną krawędź.
        – Punkt orientacyjny FR-CLB za trzy minuty – usłyszał.
        Maszyną nagle szarpnęło, przechyliło na lewo i prawo, by po chwili znów się ustabilizować. Jeden z przyrządów pokładowych, odpowiedzialny za monitorowanie pola magnetycznego Ziemi, zaczął wydawać wysokie piski niczym mały szczeniak proszący o dwa razy większą od niego kość. Adler usłyszał jak ktoś wymiotuje.
        – Punkt orientacyjny FR-CLB za jedną minutę.
        Nie mając już nadziei, John zaniechał próby uwolnienia się z więzów. Spojrzał na swoich oprawców, życząc im śmierci.
_______
Podziękowania dla StuGraMPa z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz