
Rozdział dziesiąty
– Annoi timui ye, varau nau ye, no, no hili no ye – krzyczał ojciec Zigio, energicznie szatkując dłońmi powietrze wokół siebie. Co i rusz zgniatał jakieś niewidzialne papiery, głaskał wyimaginowanego psa lub udawał, że coś waży, a jego ręce są szalkami. Była to standardowa gestykulacja okultystów podczas modłów. – Ye heri binatuitu annoi timu no. Wzywam bogów, bożków i bóstwa całego świata do posłuszeństwa jedynemu władcy Kosmosu – Panu Virtho.
– Virtho?! – zdziwił się Patrick.
– O taak… Tylko on może nam w tym momencie pomóc.
– Ojcze, jak, do cholery? Przecież to on więzi…
Starzec szybko jednak pojął logikę okultysty. Zigio miał całą talię lewych asów w rękawie i gotów był wyciągać jednego za drugim, gdy tylko zajdzie taka konieczność. Pierwszym poważnym ciosem był nakaz posłuszeństwa Panom Zagłady. Szybko okazało się, że najstarsi w boskiej hierarchii Panowie Pokoju boją się okultystów bardziej niż swoich wrogów z Czeluści.
Duchowny ponownie wyrecytował rozbudowaną i długą inkantację, po czym przyłożył obie ręce do ofiary przyniesionej przez Patricka. Wyszeptał kolejne niezrozumiałe słowa, prawdopodobnie w języku Sh, po których truchło uniosło się i rozpromieniało niebieskim poblaskiem. Promienie wędrowały po całej świątyni, godząc dokładnie tam, gdzie zaplanował Zigio.
Szyfr Okultystów, bo tak nazywało się to zjawisko, polegał na skupieniu światła w określonych punktach jednocześnie. W zależności od tego, jakie miejsca zostały oznaczone, wydarzy się określona rzecz. Tym razem celem były obrazy przedstawiającego vairuńskiego bohatera narodowego – Josifa. Bladoniebieskie promienie, na każdym z piętnastu malowideł, ugodziły dokładnie w serce wojownika.
Patrick przyglądał się wszystkiemu w osłupieniu, nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Zdobył się jedynie na ciche westchnienie, lekko przypominające stęknięcie w toalecie. Wybałuszył oczy i z niedowierzaniem patrzył, jak zwierzęca ofiara przeobraża się w ludzkie ciało. Żywe ciało. Z zaświatów przybył sam Josif, który uratował Vairun od Panów Zagłady.
– Kto śmie mnie niepokoić? – zapytał donośnym, niskim głosem.
– Zigio Vairuńczyk – powiedział okultysta. – Twój potomek z dziesiątego pokolenia.
– Vairun jeszcze istnieje… Jest w niebezpieczeństwie?
– Podobnie jak przed trzystu laty, Josifie.
Patrick pierdnął z wrażenia. Szybko odczuł na własnej skórze, że obecni w świątyni mężczyźni doskonale zdawali sobie sprawę z jego istnienia. Chwilę później swoje wrażenie także poczuł w nozdrzach.
Nie zważając na sensacje żołądkowe Shettletona, Zigio tłumaczył Josifowi, na czym polega niebezpieczeństwo. Dawny bohater chłonął wiadomości jak gąbka wodę. Bez chwili wahania zdecydował się pomóc uwięzionemu w Czeluści chłopakowi.
– Rozumiesz Josifie, on jest jedynym, który może uratować Vairun… Ba! Cały świat…
W pełni zmaterializowany duch przytaknął skinieniem głowy, po czym zwrócił się do palącego się ze wstydu starca:
– Shettletonie! Zrobisz, co ci rozkażę, a wnuk twój zostanie uratowany. Nie będzie to jednak proste. Sprowadzić musisz bowiem tutaj matkę jego – Sarę. Pospiesz się…
W tym samym czasie James walczył o życie. Nie zdołał zagłodzić się na śmierć, gdyż tygrysomałpy na siłę wciskały w niego pajdy dziwnego pieczywa. Teraz znajdował się ponownie pośród demonów, które usilnie mocno walczyły z ostatnim zaczepem jego duszy. Chłopak skupił całą moc w jednym punkcie ciała gdzie, jak podejrzewał, znajdował się ów zaczep.
– Ha! – wykrzyknęły wszystkie bestie naraz. – Mamy cię…!
Rzeczywiście, potworom udało się wydobyć z Jamesa odrobinę jego duszy, którą następnie wpuściły w jednego z martwych ptaków porozwalanych po całej posadzce. W tym samym momencie przeobraził się on w czarnego jak mrok, spowijający świeżo wykopany grób, demona.
Młodzieńcowi przyszedł do głowy pewien plan. Rozważył wszystkie za i przeciw, po czym podjął odpowiednie działania.
– Moc… Tego chcecie, czyż nie? – zapytał.
– Tego.
– To sobie ją weźcie. Całą!
Oczywiście James nie miał zamiaru pozbywać się swoich niecodziennych umiejętności. Zdezorientowane jednak obrotem wydarzeń potwory wykonały pierwszy błędny ruch. Spojrzały na drzwi, w których szczęknął zamek. Chłopak natychmiast transmutował się w martwego ptaka.
Zniknął. Wtopił się w otoczenie. Posiadał jedną z najbardziej pożądanych mocy i z cholerną satysfakcją potrafił ją wykorzystać. Próbował siłą woli przemieścić się z jednego truchła do innego, ale coś blokowało tę umiejętność. Miał jednak nadzieję, że resztki wyciągniętej mocy zostaną umieszczone właśnie w tym ciele.
Patrick obrócił się na pięcie i udawał, że zmierza w zupełnie innym kierunku, gdy w oddali zauważył Adellę. Ta jednak, korzystając z jej nadprzyrodzonych mocy, zjawiła się przy staruszku w ciągu kilku krótkich chwil. Złapała go za ramię, mocno ściskając.
– Nie myśl, że go uratujesz, starcze…
– Głupia, zarozumiała, brzydka suko! – krzyczał Shettleton. – Przykro mi to mówić, ale… Wyzywam cię na pojedynek!
– Teraz?! – zdziwiła się demonica.
– Walki w kaskadzie promieni słonecznych są zabronione, musisz więc poczekać do zmroku.
Starzec patrzył kobiecie prosto w oczy. Źrenice zwęziły jej się, a brwi zmarszczyły. Najwyraźniej intensywnie myślała. Rozchyliła lekko wargi i zmysłowo zwilżyła je językiem. To, że była pomiotem zła, nie przekreślało jej ponadprzeciętnej urody. Na pełnej, okrągłej bladej buzi malował się grymas konsternacji i głębokiej zadumy. Usta prostytutki po chwili jednak wykrzywiły się w zawadiacki uśmiech.
– Zgoda – powiedziała. – Dzisiaj po zmroku w tym samym miejscu. Jeśli wygrasz, oddam ci się. Jeśli przegrasz, oddasz mi swoją duszę.
– Jestem ją winien pewnemu okultyście.
– Ten okultysta… Zigio?
Patrick potwierdził skinieniem głowy.
– Wyśmienicie się pieprzy… – powiedziała Adella i rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie odbijający się echem śmiech.
Dziękuję Wam wszystkim za wczorajszą ilość wyświetleń. 61 odwiedzin za sprawą jednego rozdziału to znakomity wynik. Nic tylko patrzeć i oczekiwać coraz lepszych :) W nagrodę już niedługo ujrzycie zapowiedź kolejnego opowiadania, które ukazywać będzie się po zakończeniu obecnego.
Wybaczcie jeszcze tylko, że ten rozdział był taki krótki. Zbliżamy się nieuchronnie do końca i chcę zachować więcej smaczków na dwa ostatnie rozdziały, mam jednak nadzieję, że ostatnia kwestia wypowiedziana przez Adellę, wzbudzi w Was pewne emocje i rozważania, co też ona miała na myśli, zbereźnica jedna ;)
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz