28 listopada 2011

Dziedzictwo rodu Shettleton - Rozdział dziewiąty



Rozdział dziewiąty

        Chłopak przebudził się gwałtownie, oblepiony pajęczymi sieciami. Sceneria prawie niczym nie różniła się od poprzednich pomieszczeń – ciemno, brudno, smród nie z tej ziemi. Jedynym wyróżniającym się szczegółem były kraty. James nie leżał już na lodowatej posadzce w ogromnej komnacie, za to odgniatał sobie dupę na twardej jak granit pryczy. Kość ogonowa bolała go tak bardzo, że wolał stać, niż siedzieć, o pozycji horyzontalnej nie wspominając. Pięciogwiazdkowy hotel to nie był, trudno więc było się spodziewać wysokich, miejskich standardów. Mało tego – te cholerne kraty były istną zgniłą wisienką, na dawno skisłym torcie.
        W rogu tliła się mała naftowa pochodnia, w której najwyraźniej zaczynało brakować paliwa. James wziął do ręki jedyne źródło światła w pomieszczeniu i pobieżnie zlustrował ściany, podłogę, sufit i te nieszczęsne kraty.
        Za osadzoną w ścianie kupą złomu wyraźnie było widać poblask ognia. Z pewnością gdzieś niedaleko był kantorek ochroniarzy lub strażników więziennych.
        Niespodziewanie zza rogu wyłoniła się jedna z tygrysomałp, które torturowały chłopaka poprzedniej nocy lub dwie wcześniej… A może trzy? James stracił poczucie czasu. Bestia wrzuciła przez szczeble dwa mocno wypieczone kurze udka, parę skrzydeł i surowe ziemniaki. Po chwili kolejna przyniosła przepięknie pachnący wywar ze świeżych pomarańczy. Trzeba powiedzieć, że na kuchni demony się znały.
        Chłopak bez chwili namysłu chwycił strawę, a oblizawszy ostatnią kosteczkę, popił wszystko pysznym sokiem. Tak uraczony zasnął.

        Pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Kolejny rytuał wyciągania mocy. Kolejny bezskuteczny. Młody Shettleton zauważył jednak, że bestie są coraz silniejsze i za każdym razem próbują sforsować ostatni zaczep duszy ze zdwojoną siłą.
        Po chwili demony rzuciły chłopaka z powrotem do obskurnej celi i podały mu to samo jedzenie, co poprzednio. Zastanawiał się, dlaczego tak go karmią. Nie musiał jednak długo czekać na odpowiedź.
        – Jedz – rozkazał jeden z potworów.
        – Bo co?! – postawił się James.
        – Musisz mieć siły do obrony swojej duszy, człowieczku… Pokaż, że jesteś wart naszej litości i że zależy ci na swoim życiu, jak nam na twojej śmierci. Masz też inne wyjście. Nie jedz. Umrzyj z głodu jak tchórz. Ucieknij przed bólem, przed cierpieniem, przed obowiązkiem ochrony swojego własnego ciała i swojej własnej duszy. Zakończ żywot, nie osiągając jego celu i jedynego sensu. Chcesz dopełnić woli Shettleton, czyż nie? Chcesz się pozbyć Greenholdów?
        Chłopak siedział i słuchał z niewielką uwagą. Potakiwał jedynie w czasie, gdy demon łapał oddech.
        – Musisz wiedzieć, że martwy nigdy nie pokonasz nawet mrówki. Żywemu też przyjdzie ci z problemem zabić ślimaka po tym, co ci tutaj zrobimy. Musisz jednak wiedzieć, że zawsze istnieje nadzieja, że jednak uda ci się nas cudem zabić. Chcesz wiedzieć jak to zrobić?
        – NIE! – krzyknął dziedzic.
        – Czyżby?
        James nie odpowiedział.
        Tygrysomałpa chwyciła młodzieńca za, i tak podartą już, koszulkę i podniosła go ponad własną głowę. Spojrzała na niego z dołu i krzyczała:
        – Mów. Mów, zatęchłe ścierwo, czy chcesz wiedzieć, jak nas zabić?
        – Mam to głęboko w dupie, aż w żołądku czuję.
        – JAMESIE SHETTLETON!
        Małpa rzuciła Shettletonem o posadzkę, o mało nie gruchocząc mu wszystkich kości. Chłopak podniósł się na szczęście o własnych siłach i położył się na niewygodnej jak diabli pryczy. Odwrócił się tyłem do wejścia, co było jednak niezwykle ryzykowne. Próbował zasnąć. Gdy zamknął oczy, poddał się głębokim rozważaniom decyzji, jaką musiał podjąć. Z monologu jednego z potworów wywnioskował, że żywiciel musi być żywy, aby można było wyssać z niego duszę, a co za tym idzie – moc. Chłopak chciał się zagłodzić na śmierć. Był to najszybszy sposób w obecnych warunkach…

        Patrick Shettleton korzystał z życia w miejscowym vairuńskim burdelu. Piękna obywatelka stolicy podeszła do niego i zamachała przed jego nosem obfitym biustem. Powoli rozpinając biustonosz, pochylała się coraz niżej, zmierzając ku jego kroczu. Piersi wielkości średnich arbuzów ścisnęła wokół członka swojego klienta. Rytmicznie poruszając w górę i w dół, doprowadziła Patricka do stanu podniecenia, który tak bardzo kochał. Ujął jedną pierś w dłoń, mocno ściskając, drugą zaś zaczął namiętnie i gwałtownie ssać. Prostytutka w tym czasie pieściła dłońmi jego penisa. W końcu zdecydowała się wziąć go w usta. Patrick odchylił głowę do tyłu, w geście maksymalnej ekstazy, gdy pracownica domu publicznego ssała, lizała i przygryzała jego członek. Raz jeszcze spojrzał na jej nietuzinkowy biust, który szybko przyozdobiła niepotrzebnym stanikiem. Włożył do niego kilkanaście złotych monet i poszedł do innej prostytutki.
        Kobieta agresywnie przyciskała głowę starca do swoich piersi, jeszcze większych i jędrniejszych, niż poprzednia dziwka. W końcu mężczyzna nie mógł oddychać. Z trudem oderwał się od panienki z krzykiem:
        – Co ty, do cholery, wyprawiasz?
        – Zamknij ryj i rób co ci mówię, staruszku…
        Kobieta kazała mu lizać i ssać sutki, następnie chciała poczuć go w sobie. Przeczulony starzec odmówił jednak sobie tej wątpliwej przyjemności, odskoczył na bezpieczną odległość i narobił ambarasu.
        – Ty cholerna dziwko… Nie… Ty nie jesteś dziwką. Kim jesteś, do cholery?
        – Adella Vi Netti. Posłanka Ciemności. Czwarta w kolejce spadkobierczyni Virtho. Pierwsza w kolejce dziedziczka tronu Czeluści. No chodź… Nie bój się. Wiem, że chcesz possać moje cycuszki, zboczeńcu. Po to się, kurwa, do burdelu przychodzi…
        – Czego chcesz – wysyczał Patrick przez zęby.
        – Obserwuję ciebie i twojego wnuka od dłuższego czasu i zauważyłam, że się pokłóciliście. O co poszło?
        – Nie twój zasrany interes.
        – Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Chcesz wiedzieć, gdzie on teraz jest?
Po krótkim namyśle Adella usłyszała odpowiedź:
        – Gdzie?
        – U nas! – Wybuchła głośnym śmiechem, zwracając na siebie uwagę wszystkich prostytutek w sali. Klienci byli w zbyt głębokiej ekstazie, by kontaktować ze światem rzeczywistym. Patrick otrząsnął się dopiero po kilku minutach z szoku. Ostatni raz spojrzał łapczywie na ogromne piersi demonicy i wybiegł z burdelu, zmierzając ku najbliższej świątyni okultystów z Vairunu.

        Świątynia wzniesiona została z palonej na słońcu glinianej cegły. W podobnie starożytnym stylu była także wyposażona od wewnątrz. Metali szlachetnych próżno było się tam doszukiwać. Wszystko było wykute w szarym kamieniu lub granicie. Ogromny ołtarz ofiarny był jedynym skupiskiem nowoczesnej technologii w całej świątyni. Był to wielki marmurowy blok, na którym opierała się drewniana rama z krótko przyciętych belek. Do ramy przyczepiona została naprężona plastikowa folia. Stanowiło to dość osobliwy rodzaj obrusa lub ceraty, którą wymieniano po każdym dniu ofiarnym. Okultyści mieli to do siebie, że bardzo dbali o porządek i higienę.
        Patrick pobiegł do ołtarza, położył nań jakiegoś martwego kota, znalezionego po drodze i pomodlił się w myślach. Po chwili poczuł na ramieniu rękę ojca Zigio.
        – Co cię tu sprowadza, Patricku?
        – Mój wnuk jest w niebezpieczeństwie. Sądzę, że potrafisz go z tego wyciągnąć.
        – Patricku, czy James…
        – Tak, o nim mówię.
        – Czy on trafił do Czeluści?
        – Niestety tak.
        Skonsternowany ojciec Zigio obszedł trzy razy ołtarz i w końcu usiadł na posadzce.
        – Okultyzm to nie jest coś, do czego można się zwrócić w razie problemów. Musisz wiedzieć, Patricku, że w naszej wierze nie lubimy, gdy ktoś odchodzi i powraca. Zwłaszcza, gdy robi to kilkanaście razy w roku…
        – Ojcze Zigio, ostatni raz proszę o pomoc… W zamian ofiaruję siebie i swoją moc.
******


Oto troche urozmaicony rozdział ;) Mam nadzieję, że nie jesteście zniesmaczeni sceną erotyczną, a wręcz pornograficzną. Staruchowi też się w końcu należy, co nie? :)

Proszę o reklamowanie bloga wśród znajomych, to bardzo ważne!! :)
Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz