9 listopada 2011

Dziedzictwo rodu Shettleton - Rozdział ósmy


Rozdział ósmy

        Młody Shettleton zamarł. Wydawało mu się, że leży tak na podłodze już dobrych kilka godzin. Tak nieoczekiwana wiadomość wprawiła go w złość, ale też zakłopotanie i panikę. Nie potrafiąc pogodzić tych emocji ze sobą, James co chwila to wstawał, to z powrotem siadał na podłodze. Gdy wstawał, mamrotał pod nosem jakieś niezrozumiałe groźby w stronę demonów, a gdy opadał na posadzkę, niemal zanosił się płaczem. W pewnym momencie pełen nadziei usłyszał odgłos przekręcanego w zamku klucza. Po ogromnej, w całości pokrytej marmurowymi płytami sali przeszedł przenikliwy jęk starych zawiasów. Ciężkie drewniane drzwi otwierały się wolno, jakby ktoś próbował pchać je tuż przy mocowaniu do framugi. Zza uchylonego skrzydła wyjrzała ciemna, pozbawiona jakiegokolwiek kształtu postać. Ów twór sunął lekko po gładkiej posadzce jak poduszkowiec, zbliżył się do chłopaka i wlepił w niego dwa czerwone punkty, które pełniły funkcję oczu.
        Demon prześwidrował Jamesa swoim żądnym krwi spojrzeniem, westchnął głęboko i jak gdyby nigdy nic rozpłynął się w powietrzu. Gdy chłopak odetchnął z ulgą, że jego problemy częściowo dobiegły końca, przeklęta istota zmaterializowała się kilkanaście kroków od niego, tuż przy strażnikach niweczących każdą próbę ucieczki podejmowaną przez więźnia. Zlustrował pomieszczenie i znów zniknął, by pojawić się na drugim końcu sali. W końcu odezwał się:
        – To jest ten chłopak, o którym tak wszyscy mówią?
        – Tak jest – odpowiedział jeden ze sługusów.
        – Zatem co on jeszcze, do cholery, tutaj robi? – Demon poszybował wysoko prawie pod samo sklepienie, skąd donośnym głosem oznajmił: – Więzień z najpotężniejszą ludzką mocą znajduje się w poczekalni. Powtarzam, więzień znajduje się w poczekalni. Każdy, kto życzy sobie znieważyć go poprzez chłostę bądź splunięcie w twarz proszony jest o ustawienie się przed drzwiami wejściowymi.
        James nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. Splunąć w twarz? Chłosta? Ze zdumieniem pojął wreszcie, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. W tamtej chwili bardziej pragnął być nawet wyznawcą Atheshy w obozie zagłady, niż w tym paskudnym, zimnym i śmierdzącym rzygowinami psa miejscu.
        Po kilku sekundach od komunikatu, wielkie skrzypiące drzwi znów się otworzyły. Weszło przez nie kilka niskiego wzrostu demonów, którzy – podobnie jak ludzie – poruszali się na dwóch kończynach. Podchodzili do Jamesa pojedynczo, biorąc wcześniej od jednego ze sługusów bicz, którym później okładali nagie plecy chłopaka. Jęczącego z bólu Shettletona opluwali tak obficie, że na podłodze w miejscu, gdzie siedział, utworzyła się mała kałuża cuchnącej, kleistej mazi. Cały proceder trwał nie więcej niż dziesięć minut, jednak Jamesowi wydawało się, że jest torturowany całe wieki. Każdy kolejny raz pogłębiał szramę biegnącą od głowy aż po miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Krew płynąca strużkami po ciele chłopaka skapywała na podłogę, mieszając się z odrażającą śliną potworów.
        Gdy wszystko się skończyło, prowodyr całej sytuacji zstąpił ponownie na podłogę i zbliżył się do Jamesa na odległość jego nosa. Jeszcze raz obejrzał chłopaka dokładnie i wydał rozkaz swoim sługusom. Młodzieniec nie rozumiał, w jakim języku padło polecenie, jednak wiedział, że nie było to nic dobrego, a przeczucie szybko okazało się trafne. Do pomieszczenia wbiegły trzy stworzenia, które wyglądały jak krzyżówki tygrysa z małpami. Szczerzyły ostre, lśniące bielą zęby, charakterystyczne dla wielkich kotów. Poruszały się jednak na dwóch tylnych łapach, balansując przy pomocy długiego ogona. Były koloru smoły, z niewielkimi białymi oznakami na grzbiecie.
        Tygrysomałpy zbliżyły do chłopaka i wyraźnie na coś czekały. Wymieniły spojrzenia, lecz nic nie robiły. Po chwili wielki demon skinął głową i nietypowo wyglądające potwory ustawiły się wokół Jamesa, twarzami zwróconymi ku niemu. Młody Shettleton rozpoznał magiczną formację, jaką muszą przyjąć osoby grupowo odprawiające magię.
        Magia grupowa miała taką niewygodną cechę, że do wykonania jednego czaru potrzebni byli wszyscy członkowie grupy. Brak choćby jednego uniemożliwiał odprawienie rytuału.
        Chłopak chciał bezczelnie wykorzystać tę wiedzę, ale musiał poczekać, aż tygrysomałpy ujawnią swe zamiary. Już po niespełna kilku sekundach żywo zaczęły skakać w miejscu i wykonywać dziwne ruchy wszystkimi kończynami. Wydały dziki okrzyk przypominający krakanie wrony, odwróciły się do Jamesa tyłem i wyprostowały w jego stronę ogony, z których wystrzelił snop czerwonego światła.
        Ból przeniknął całe ciało Jamesa od stóp aż po czubek głowy. Zdrętwiało mu całe ciało, nie oszczędzając niczego. Nie czuł nóg, rąk, nawet zębów, gdy dotykał ich językiem. Mrowienie stopniowo ustępowało, a chłopak mógł w końcu świadomie poruszyć członkami. Potwory, zauważywszy ruch Shettletona, przystąpiły do końcowej fazy rytuału grupowej magii. Zaczęły wykrzykiwać inkantację w kolejnym nieznanym Jamesowi narzeczu. Nie rozumiejąc słów zaklęcia, nie mógł określić jego typu, żywiołu ani formy. Szybko jednak wywnioskował te cechy na podstawie tego, co poczuł na własnej skórze.
        Jakaś nieznana siła zawładnęła jego ciałem. A może znana? W każdym bądź razie James kojarzył ją z zaklęciami tygrysomałp. Pomyślał, że to na pewno jest legendarny rodzaj magii, która pozwala wyssać z dowolnej istoty żywej duszę. Składała się ona ze wszystkich żywiołów po części, przyjmując największą dawkę tego, który stał naprzeciw żywiołu wrogiego zaklęcia. To powodowało, że żadna magia obronna nie była w stanie uchronić ofiary od wyssania ducha.
        James przypomniał sobie nagle o poważnej wadzie magii grupowej. Domyślił się także, że ofiara musi być żywa, aby oprawcy mogli osiągnąć swoje mroczne cele. Niewiele myśląc, rzucił się z prędkością spadającego z wielkiej wysokości kamienia na najbliższego potwora i cisnął w niego różnymi magicznymi pociskami. Demon, nieustannie sparując kule ognia, lodu i wody, dawał znaki swoim sprzymierzeńcom. Tamci obwiązali chłopaka świetlistymi linkami, które skutecznie go unieruchomiły. Nie miał szans. Sam przeciwko trzem piekielnym monstrom nie miał najmniejszych szans.
        W końcu poddał się. Tłumił w sobie okrzyki bólu, okropną rozpacz powodowaną cierpieniem, jakim było wydzieranie duszy żywcem. A może to było co innego? Może…
        Chłopak pojął w końcu, o co w tym wszystkim chodzi. Tygrysomałpy miały za zadanie wyssać z niego wszelkie moce, jakie posiadał. Wiedział, że tylko tego chce najpotężniejszy Pan Ciemności. Wiedział, że poddając się, da mu to, czego chce i przyczyni się do rychłego końca ludzkiej cywilizacji. Postanowił się bronić. Postanowił opierać się temu. Skoncentrował się na jednym z punktów witalnych, do których, według nauk jego kościoła, przytwierdzona była ludzka dusza. Nie było bowiem sensu bronić wszystkich uchwytów, gdyż z pewnością nie dałby sobie rady. Lepiej więc było skupić wszystkie siły na tylko jednym zaczepie, który niewątpliwie uda się uchronić przed rozdarciem.
        – Co dostaniecie w zamian, hę? – zapytał.
        Demony nie odpowiedziały. Zirytowany James odezwał się znowu:
        – Wiecie chociaż, że żaden potwór nie będzie w stanie opanować ludzkich mocy?
        Ponownie potwory nie wykazywały zainteresowania tym, co mówił. Zrezygnowany oddał się bólowi. Tym razem przeżywał go w spokoju, nie czując potrzeby krzyku, czy ucieczki. Po prostu zyskiwał na czasie, który był teraz tak bardzo cenny. Skupiając uwagę na jednym chwycie, mógł jednocześnie osłabić koncentrację wroga na innych. Chłopak ciągnął więc dalej swój monolog:
        – Virtho i tak wam nie przekaże mojej mocy. Zapomnijcie o tym. Jesteście tylko sługusami. Wazeliniarzami, którzy liczą na jakieś specjalne względy u swojego szefa. Gówno dostaniecie! Virtho zgarnie wszystkie figury, a wy zostaniecie z dziadowskimi blotkami. Nie dostaniecie nawet złota, które podobno tak bardzo sobie cenicie.
        Jamesowi wydawało się, że jedna z tygrysomałp nieznacznie się poruszyła. Faktycznie, chciała przemówić, co też ostatecznie uczyniła:
        – Głupi Jamesie Shettleton. Najgłupszy człowieku, z jakim miałem do czynienia, słuchaj! Tylko demony znają tajniki magii wysysającej. Tylko my, demony, możemy wyssaną duszę razem z jej mocą umieścić w innym ciele. Ale też tylko my wiemy, że nie może być to ciało człowieka, a dodatkowo musi być to martwe ciało. Wiedząc już to, czy dalej sądzisz, że jesteśmy… jak to powiedziałeś? Wazeliniarzami, którzy liczą na specjalne względy u szefa?
        Chłopak zaniemówił. Nie miał pojęcia o tym, co właśnie usłyszał. Mimo jego konsternacji, demon nie kończył swojej przemowy:
        – Gdyby demony potrafiły umieścić czyjąś duszę w człowieku i to w dodatku martwym, domyśl się, jak byłyby rozchwytywane wśród ludzi. Bylibyśmy wykorzystywani w wojnach całych narodów, ale też pojedynczych rodzin. Te wstrętne ziemskie istoty płaciłyby nam bajońskie sumy za to, byśmy wskrzesili kogoś im bliskiego. To sprzeczne z naszą naturą, człowieku Jamesie. My, demony, działamy tylko i wyłącznie we własnym interesie. My chcemy zawładnąć Ziemią, a nie umożliwić to ludziom. Nie obchodzi nas złoto, srebro, miedź czy nawet uran. Obchodzi nas władza, śmierć i zniszczenie. – W pewnym momencie przemawiający stwór zwrócił się do stojącego obok niego kompana: – Przerywamy rytuał. Straciliśmy zbyt wiele mocy, musimy się zregenerować. Powrócimy do tego niebawem… Wtedy na pewno ten oto leżący u naszych stóp najpotężniejszy mag ludzkiego świata będzie martwy.
******


W końcu dokończyłem ten rozdział... Zbierałem się i zbierałem, ale chciałem dopracować Czeluść i odczucia Jamesa do ostatniego szczegółu. Sami ocenicie, czy mi się to udało. Starałem się przedstawiać wszystko tak, jak to widziałem na własne oczy w wyobraźni ;)
Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz