31 października 2011

Dziedzictwo rodu Shettleton - Rozdział czwarty


Rozdział czwarty

        Patrick Shettleton rozejrzał się uważnie po gospodzie pomimo tego, iż wiedział, że ma marne szanse na spotkanie tu swojego wnuka. Przecież była to pijacka knajpa, w której biesiadnicy wlewali w siebie zimne piwo, aż nie zwrócą. Co mógł tam robić James? Nie rozpoznając go w żadnym z gości, przysiadł się do wąsatego, nieogolonego mężczyzny, nie wiedząc, że to właśnie ta osoba, której szuka.
        – Podajże dwa wielkie kufle lodowatego browaru! – zawołał do Klemensa, po czym zagadał do młodego Shettletona:
        – Waszmość tutaj pierwszy raz?
        – Tak, zaszedłem tu, by przenocować kilka dób. Ot, zbrakło mi sił do dalszej wędrówki – odpowiedział James.
        – Ładną mamy pogodę, czyż nie?
        – Prawda, ładną, ale królewscy kapłani przewidują, że potężne coroczne ulewy nawiedzą nas kilka dni wcześniej, niż zwykle.
        – To komplikuje twoje plany wędrówki, dobrze rozumiem? – ciągnął rozmowę Patrick.
        – Niezbyt.
        James przyglądał się człowiekowi, który podawał się za jego dziadka. Zmierzył go dokładnie wzrokiem od stóp aż po głowę i ocenił, że nie ma więcej, niż sześćdziesiąt lat. Kilkudniowy zarost wskazywał, że również zawitał tu z powodu zmęczenia długą wędrówką. Starzec wciąż uparcie próbował rozmawiać:
        – Słyszałem, że jeden z tych psich synów, Greenholdów, tutaj pracował… Prawda to?
        – Też żem tak słyszał – odpowiedział chłopak z niezbyt dobrze udawanym wiejskim akcentem.
        – Suczy syn wymordował całą rodzinę i nikt nie wie dlaczego… Co to też się porobiło na tym zawszonym świecie…
        – Straszna opowieść…

        Po kilku minutach niezręcznej rozmowy gospodarz w końcu podał dwa kufle trunku.

        Patrick Shettleton nie wyglądał na tyle, ile miał. W rzeczywistości liczył sobie osiemdziesiąt trzy lata, ale dzięki licznym miksturom i wywarom zachował urodę sześćdziesięciolatka. Włosy miał smolisto czarne, uczesane w równy przedziałek po środku głowy. Nie zapuszczał brody ani wąsów, nie nosił też okularów. Po prostu nie wyglądał jak sędziwy staruszek. Mimo młodego wyglądu, kondycja nie pozwalała mu na tak długie wyprawy, jak dwadzieścia czy trzydzieści lat wcześniej. O ile skórę potrafił wygładzić z najmniejszej zmarszczki, nie był jednak w stanie wpłynąć magią na swoje narządy wewnętrzne. Serce coraz częściej odmawiało mu posłuszeństwa. Szybkie tętno i zadyszka oznaczały, że czas zawinąć do jakiejś przydrożnej gospody i odpocząć trzy lub cztery doby. Tak było i tym razem.
        Dodatkowo obrał sobie nowy cel podróży – odnalezienie wnuka.
        – Postawiłem ci browar, a nie znam jeszcze twego imienia – powiedział delikatnie.
        – Christopher Filling – odpowiedział, wymyślonym na poczekaniu nazwiskiem, James. Popatrzył przy tym ostrzegawczo na gospodarza, który już otwierał usta, aby zaprotestować.
        – Tak więc, Chris, muszę komuś się zwierzyć… Szukam wnuka, który uciekł z domu.
        – To straszne – zaironizował młody Shettleton.
        – To naprawdę jest straszne! Nikt nie wie dlaczego, ale nagle opuścił rodzinną posiadłość w Amyville. Co gorsza, Czeluść Panów Zagłady znów się otworzyła i Czarne Demony wychodzą na nasz świat.
        James znów zastanawiał się, czym są wspomniane Czarne Demony. Nie miał jednak odwagi zapytać. Bał się, że ciekawość zdradzi jego prawdziwą tożsamość, bowiem to jemu najbardziej zagrażały te nieznane stworzenia. Chłopak postanowił słuchać uważnie dalszej opowieści dziadka:
        – Niegdyś po Ziemi chodziły potwory tak straszne, że jeden z Panów Pokoju – Pan Bezpieczeństwa – zwabił je wszystkie nad Wielki Kanion Siress, po czym zrzucił je w dół przepaści i zamknął ją za nimi. Tak powstała Czeluść Panów Zagłady, w której strącone potwory przybierały na sile i okrzyknęły się śmiertelnymi wrogami Panów Pokoju. Do walki z dobrem służą im właśnie Czarne Demony, których zadaniem jest…
        Patrick Shettleton zaniemówił z wrażenia, gdy w drzwiach gospody zobaczył Arthura Greenholda. Ten sam, który wymordował rodzinę Draxonów.
        – Patricku – powiedział. – Mogę prosić cię o rozmowę w cztery oczy? Chyba mamy sobie coś do wyjaśnienia.
        – Nie będę z tobą rozmawiał, sukinsynu!
        – Oj nie rób scen, staruchu – wysyczał przybysz. – Nie będzie bolało, obiecuję… He, he, he.

        Gdy starsi mężczyźni wyszli na zewnątrz gospody, James zaczął wypytywać Klemensa o jego dziadka. Dowiedział się, że był on kiedyś kupcem, ale Panowie Zagłady sprowadzili go na złą drogę. Podobno krążyły pogłoski, że Patrick Shettleton sam stał się jednym z Panów Zagłady, a domniemana ochrona jego wnuka to tylko przykrywka dla prawdziwych zamiarów. Chłopak nie chciał jednak w to wierzyć. Po dopiciu piwa do samego dna odszedł z kluczem w ręku i zmierzał ku swojej izbie sypialnej. Na schodach jednak przez małe okienko przyuważył, jak mężczyźni, którzy dopiero co opuścili lokal, burzliwie o czymś dyskutowali. James wyszedł z gospody i zaczaił się w krzakach. Starał się podsłuchać możliwie jak najwięcej słów z rozmowy.

        – Nie dam ci chłopaka! – krzyczał Patrick.
        – Naprawdę? Co ci zależy… Patricku?
        – To jest mój wnuk. Jedyny, jakiego mam. Nie pozwolę, by spotkał go los taki jak mój, mojego ojca czy dziada. Po prostu.
        – Oj Patricku, Patricku… Jakiś ty głupi. Pan Virtho cię sowicie wynagrodzi – mówił spokojnym tonem Arthur Greenhold. – Taka moc nie jest często spotykana w świecie Panów Zagłady.
        – Arthurze, James nie wstąpi do Czeluści.
        – A jego matka? Pomyślałeś o niej? Sarah będzie musiała zginąć. Co wolisz… Śmierć córki, czy wnuka?
        Chłopak zastanawiał się, co odpowie jego dziadek. Choć tak naprawdę chciał żyć i dokonać zemsty na Greenholdach, chciał też by żyła jego matka. Patrick odpowiedział:
        – Zapewniam cię, że żadne z nich nie zginie.

        Po kilkunastu minutach jałowej dyskusji, mężczyźni przeszli do rękoczynów. Greenhold przyłożył przeciwnikowi pięścią w twarz i uniknął dość silnej prostej kontry. Patrick Shettleton był jednak mistrzem walki wręcz i z łatwością sprowadził oponenta do parteru, gdzie skutecznie go obezwładnił.
        Niestety, Arthur okazał się być silniejszym i szybko oswobodził się, wstał i skopał staruszka.
        – Nie dostaniesz Jamesa… Uciekł z domu, nikt nie wie gdzie jest – mówił Patrick. – Ja również go szukam.
        – O czym ty mówisz?
        – Ślad po nim zaginął. Ale mam przeczucie, że jestem blisko. Bardzo blisko. To uczucie każe mi iść, chociaż podróżować dalej nie chcę. Znajdę go i obronię przed złem tego świata.
        – O nie! Będę pierwszy. Sprowadzę go do Czeluści Panów Zagłady, zanim zdążysz się z nim pożegnać.
        – PO MOIM TRUPIE! – wykrzyczał rozwścieczony Shettleton.
        – A to da się załatwić. I to już teraz! – To powiedziawszy, Greenhold wyszeptał formułkę zaklęcia i z jego palców wystrzeliły długie złociste promienie światła. Oplątały Shettletona, obezwładniając go przy tym. Kolejne magiczne pociski uderzały w staruszka jeden obok drugiego, powodując przeszywający ból całego ciała.
        – Diamon blarn uwoease! – krzyknął nagle napastnik. Z powstałej w powietrzu bramy, która wydawała się być zrobiona z czarnego dymu, wybiegły trzykrotnie większe niż ludzie potwory. Były podobnej intensywnej barwy, co wrota, w których się pojawiły.
        – Attuj thisgo huka. Immeast!
        – Yek Sinie.

        James nie rozumiał języka, w którym porozumiewał się Arthur Greenhold z bestiami. Przeczuwał jednak, że był to rozkaz zabicia jego dziadka. Po paru chwilach okazało się, że chłopak miał rację.
        – Teraz, Patricku, zginiesz z rąk tych, przed którymi bronisz wnuka swojego. Czarne Demony w swej pięknej, doskonale wykształconej postaci. Silniejszych w całej Czeluści nie znajdziesz.
        Napastnik popatrzył swojej ofierze prosto w oczy. Po czym wydał ostateczny rozkaz podwładnym:
        – Kilic immeast!
        Potwory poszłusznie rzuciły się na obezwładnionego Patricka Shettletona. James nie wytrzymał i nagle wyskoczył z krzaków, krzycząc głośno słowa zaklęcia zatrzymania czasu.
******


Zapraszam do komentowania i reklamowania bloga wszędzie, gdzie się da! Piąty rozdział już niebawem.

Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz