25 kwietnia 2014

Cztery godziny - rozdział piąty

Opowiadanie to jest kontynuacją Trzech warunków!
Rozdział piąty
        Z miejsca, w którym jeszcze przed momentem stał budynek cywilny, buchnął wielki ognisty obłok, osmalając ocalałe gmachy. Jasność żaru wypełniła okolicę i zgasła, pozwalając czarnym chmurom opleść okoliczne bloki i hangary. Ułamek sekundy potem najbliższym otoczeniem katastrofy zawładnął ogłuszający huk szybko rozchodzący się we wszystkich kierunkach. Towarzyszyła mu energia, która przesuwała stojące na drogach pojazdy, burzyła co słabsze konstrukcje i łamała anteny transmisyjne. Gdy pierwsza chmura pyłu, szczątków i opiłków przerzedziła się, zza niej zaczęły prześwitywać ostre jak brzytwa kształty wrogiej maszyny. Jedno ze skrzydeł, wygięte od temperatury i siły zderzenia, sterczało głęboko wbite w ziemię tuż za budynkiem. Nos maszyny niknął gdzieś w czeluściach gruzowiska, docierając do betonowych szkieletów podziemnych korytarzy. Wyżej położone przejścia zostały zasypane, a wielu ludzi straciło w ten sposób znakomitą drogę ucieczki. Płaty poskręcanej stali z drugiego skrzydła wyrzuciło gdzieś daleko, jakby niosła je jakaś niewidzialna siła. Podobnie statecznik maszyny, który, ułamany w połowie, wylądował na dachu pobliskiego hangaru.
        Pracownicy z górnych pięter odczuli potężny wstrząs. Z szaf pospadały książki, segregatory i liczne dzienniki; z biurek komputery, drukarki i inne elektroniczne sprzęty. Ludzie obijali się o siebie, o ściany i podłogę. W pierwszej chwili nikt nie mówił o ofiarach.
        Dopiero po kilku minutach wieści dotarły do najniżej ulokowanych tuneli, gdzie swoje siedziby mieli najważniejsi oficerowie wojska i wojskowej policji. Magnus Black przechadzał się zamyślony po swoim gabinecie. To wyglądał przez drzwi, to zaglądał do kosza na śmieci. Na ścianach, zamiast okien, widniały niewielkie wyświetlacze LED, ukazujące obraz z kamer na powierzchni planety. Imitacje okien działały jednak z opóźnieniem, by w razie niepogody móc manipulować przekazem. Z tego powodu Black nie od razu wiedział o wydarzeniach rozgrywających się kilkaset metrów nad jego głową. Zszokowany patrzył w ekrany. Patrzył i nie mógł pojąć.
        Złapał za słuchawkę.
        – Przyślij do mnie Alatho Adlera. – Black spojrzał raz jeszcze na ekran i dodał: – Powiedz mi, czy na powierzchni działa ekipa ratunkowa?... Aha… Rozumiem, podwoić siły i natychmiast niech stawi się tu Adler!
        W czasie, gdy czekał na Adlera, zdążył wychylić dwie szklanki taniej whisky z roztapiającym się lodem. Zdenerwował się takim obrotem spraw, choć musiał panować nad emocjami. Nie mógł dać po sobie poznać, że sytuacja go przerosła, a alkohol wpływał na organizm uspokakająco. Gdy w drzwiach gabinetu stanął Adler, Black łykał kolejną dawkę bursztynowego trunku. Widząc rywala, pospiesznie schował szklaną butlę pod biurko. Przerwano mu rytuał. Spojrzał na Adlera wzrokiem pełnym urazy i wyrzutów. Zauważył wtedy jego nieznacznie skośne oczy, nieco jaśniejszą skórę, wąskie usta i orli nos. Alatho zgrzał się, przez co na policzki wstąpiły barwne wypieki.
        – Spieszyłeś się.
        – Sprawa nie cierpi zwłoki, jak myślę – odparł Alatho.
        – Owszem... Mam problem.
        Adler zajrzał pod biurko.
        – Widzę – rzekł z nieskrywanym uśmiechem. Black puścił to mimo uszu.
        – Mam problem z tobą i twoją zgrają przybłędów z Ziemi. Jak długo zamierzasz kombinować za moimi plecami?
        – Nie jesteś moim szefem.
        – Ale jestem dowódcą wojskowej policji, a do moich obowiązków należy dbanie o bezpieczeństwo bazy. Wszyscy podejrzewają cię o szpiegowanie, a ty prowadzisz jakąś prywatną grę.
        – Ty też? – spytał stary Adler. – Ty też mnie podejrzewasz, Magnusie?
        – Nie – skłamał. Sięgnął pod biurko i przygotował sobie kolejnego drinka. – Pijesz? – spytał z nadzieją, że Al odmówi.
        – Tak – odparł Adler. – Przy okazji, co wiesz o kradzieżach kriegonitu?
        Black zesztywniał. Alatho wyraźnie widział, jak tamten zbladł, usta mu obwisły, a źrenice się rozszerzyły. Wiedział. Dużo wiedział.
        – Nie zakrztuś się tylko – rzucił, mocząc usta w taniej whisky. – Co wiesz?
        – Nie więcej od ciebie – odparł zrezygnowany Black, łypiąc spode łba na swój komputer.
        – Domyśliłem się już, że nie mniej, ale pytam, co konkretnie wiesz...
        Black wstał i pochwycił słuchawkę telefonu. Poprosił o dostarczenie dziennych raportów z magazynów. Spojrzał na wielki zegar wiszący nad drzwiami i poprosił także o dokument z poprzedniego dnia
        – Jak tam akcja ratunkowa? – spytał od niechcenia na koniec. – Rozumiem, przekażę. – Rzucił słuchawką i opadł na swój fotel, zdobiąc butelkę nowymi odciskami palców.
        – Zaraz porozmawiamy o kriegonicie, a tymczasem powiedz mi, co twój pilot robił w powietrzu.
        Tym razem to Alatho stężał. Nie chciał wyjawić przed rywalem, że nie ma pojęcia, co właściwie zaszło na powierzchni. Skąd dwa rosyjskie myśliwce, dlaczego Gardran pilotował mimo aresztu oraz bez zezwolenia Blacka, aż wreszcie dlaczego pozwolił wrogowi wbić się w budynek mieszkalny. Nie, pomyślał, nie mogę mieć mu za złe, że nie poświęcił życia. Mimo wszystko był zły na Gardrana, że w ciągu kilkudziesięciu godzin złamał wiele przepisów, sprzeciwił się rozkazom, a czekała go ważna misja. Bez jego mocy, tak skrupulatnie ukrywanej przed Blackiem, a co za tym idzie – przed wrogiem – nie dadzą rady. Tak, Alatho podejrzewał Blacka o szpiegostwo nie mniej, niż Black jego. Byli bowiem rywalami do stołka nowego Imperatora na Krieg Drei. Nowego władcy, który przywołałby w końcu do porządku wszystkie służby.
        – Nie wiem, Magnusie – westchnął wreszcie. – Naprawdę nie wiem. Nie sądzisz chyba…
        – Tak sądzę. Al, nie widzisz tego? Sabotaż, katastrofa w trakcie rutynowych ćwiczeń, podczas której ginie niemała ilość kriegonitu – za sterami Gardran. Dwa rosyjskie myśliwce zbliżają się do naszej bazy, nasz podrywa się, ale mimo to pozwala jednemu z nich wedrzeć się w sam środek naszej siedziby – za sterami Gardran. Zaraz się okaże, czy z magazynu i tym razem coś nie zginęło. Jak myślisz, kto jest winien tego, że Rosjanie odkryli rąbka naszej tajemnicy? Zajrzeli w naszą misternie utkaną sieć?
        – Bynajmniej nie Gardran. Działał z mojego polecenia.
        – Stary przyjacielu… Nie mi wciskaj te bajki.
        W tym momencie do gabinetu ukradkiem weszła jakaś pracownica, której Alatho nie znał. Black przedstawił ją jako Camillę Thrash i natychmiast odesłał. Rozpromienił się za to na widok czterech złożonych wpół arkuszy papieru. Żółty, śliski i błyszczący nie nadawał się co prawda do niczego, ale z braku drzew na Krieg Drei musieli zadowalać się syntetyczną namiastką.
        Magnus wodził przez chwilę wzrokiem, skakał z linijki na linijkę, źrenice chodziły mu to w lewo, to w prawo, jakby oglądał zacięty tenisowy pojedynek. Całkowicie zapomniał o niemal pustej już butelce whisky. Składał litery w słowa, zdania, akapity. Cyfry w liczby i szybko je przeliczał. Dodawał, mnożył. W ciągu kilku minut wiedział już to, czego domyślał się od samego początku, gdy na swoim wirtualnym oknie ujrzał pogorzelisko.
        – Zginęło dwieście dwadzieścia pięć kilogramów kriegonitu – zakomunikował nie bez triumfu w głosie. Obserwował reakcję rywala. Przyparł go do muru.
        Adler faktycznie czuł się jak pod ścianą, która nagle zablokowała mu możliwość ucieczki z opresji. Podczas ostatnich wydarzeń ginął najcenniejszy surowiec w historii ludzkości, a w obu przypadkach swoje palce maczał Gardran. Obcy. Rdzenny mieszkaniec Krieg Drei. "Ufoludek", jak go nazywał Black.
        – To… To prawie pięć razy więcej niż poprzednim razem. Jak?
        – Gdybym to ja wiedział… Na powierzchni trwa zamieszanie. Szukają ofiar, gaszą pożary i tak dalej. Mamy szczęście, że Drei nie ma w atmosferze jakiegoś łatwopalnego syfu, bo byśmy wszyscy poginęli.
        – Wtedy nikt by się tu nie osiedlał.
        – Myślisz, że bezpieczeństwo byłoby ważniejsze od surowca? Spójrz na Rosjan, którzy poświęcili dwóch ludzi i dwie maszyny, by odwrócić naszą uwagę od kradzieży niespełna ćwierć tony cennego pierwiastka.
        – Wtedy na pewno ja bym się tu nie osiedlił – rzekł Adler, wyraźnie zdenerwowany.
        Co miały na celu te rozmowy? Dywagacje o szpiegach, kradzieżach, dywersjach. Alatho odniósł wrażenie, że Black celowo przeciąga rozmowę i daje aż nazbyt jaskrawe znaki co do winy Gardrana. W końcu stary Adler wstał, trącając łokciem do połowy pełną szklankę. Bursztynowa, tania whisky rozlała się po stole, płynęła strużką ku rantowi, z którego ciurkiem skapywała na jakiś segregator. Al spojrzał mimochodem na kawałek granatowej tektury i zanotował w pamięci napis:
DGX1-JAX3-KOX5-AAX9
Black zerwał się z krzesła i nakrył świeżo zapisaną etykietę ręką. Udał, że nie zauważył zainteresowania Adlera i pospiesznie schował dokumenty do zamykanej na klucz szafki.
        Alatho wyszedł bez słowa.
        Czarny dopił resztkę whisky z gwinta i cisnął butelkę w kąt, gdzie stał przepełniony od dawna kosz. Odprowadzał rywala wzrokiem, ale tylko na monitorze swojego komputera, skąd miał podgląd na wszystkie kamery w tunelach i pomieszczeniach sąsiadujących. Z wyjątkiem centrum dowodzenia, które od zawsze było dla niego niedostępne. Niech sobie ma, stary pryk, swój własny kawałek podłogi, myślał. Niech poczuje się swobodnie.
        Wstał i zaczął przechadzać się po swoim gabinecie. Ostatni raz spojrzał na wirtualne okna i wyłączył wyświetlacze. Zgasił światło. Oparcie swojego fotela maksymalnie odchylił, rozłożył się w nim jak szczur w zatęchłej piwnicy i wyciągnął z szuflady następną butelkę taniego, śmierdzącego paloną gumą trunku. Przypomniał sobie, że nie przekazał Adlerowi jednej rzeczy.
_______
Dziękuję Nawce oraz Vetali z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz