18 kwietnia 2014

Cztery godziny - rozdział czwarty

Opowiadanie to jest kontynuacją Trzech warunków!
Rozdział czwarty
        Znikąd pojawiło się trzech sanitariuszy ubranych w swoje białe fartuchy z czerwonym logo służby medycznej. Żaden z nich nie miał więcej niż dwadzieścia parę lat, choć ich twarze zdradzały, że przeżyli wiele trudnych chwil w życiu. Zmarszczki uwydatniały się, gdy byli w stresie, próbowali bowiem podtrzymać Gardrana przy życiu. Jeden z medyków mruknął coś do swojego radia, a na sali natychmiast pojawiło się kolejnych dwóch, którzy nieśli składane, aluminiowe nosze. Metal połyskiwał, ładnie wypolerowany, w zimnym świetle reflektorów, co Johnowi przypominało nieco klimat panujący w kostnicy. Śmierć wisiała w powietrzu, ogarniała swoimi mackami zniechęconych sanitariuszy i beznadziejnie rannego Gardrana, którego oczy zmętniały i straciły swój naturalny blask. John pochylił się nad przyjacielem, nie czuł oddechu, pulsu, ciepła żyjącego, pracującego organizmu. Gardran zgasł.
        – Nic z tego – oznajmił Adler sanitariuszom.
        – My to ocenimy, dobrze? – odparł natychmiast jeden z nich. – Nie możemy pozwolić mu umrzeć, gdy jest głównym świadkiem w ważnej sprawie.
        – Ważnej sprawie?
        – Podejrzenia panoszenia się szpiega w dowództwie Krieg Drei to nie jest dla pana ważna sprawa, panie…
        – Adler. John Adler – odpowiedział z satysfakcją.
        Sanitariusze zawiesili się na moment, spojrzeli po sobie i niemal jednocześnie wypięli pierś niczym dobrze naciągnięte, nylonowe struny. Zasalutowali w specyficzny sposób, przykładając prawą pięść do serca, zaś lewą otwartą dłoń kładąc przy ciele. John skłonił się lekko i po wymianie uprzejmości medycy przystąpili do reanimacji.
        – Wywozimy go – oznajmił jeden. – Jak najszybciej do skrzydła szpitalnego!

        Tymczasem Magnus Black niczym cień ciągnął się za pozostałymi do centrum dowodzenia. Krył się po kątach, korzystając z przewidzianego na taką okoliczność mroku panującego w korytarzach. Wojskowa policja miała przewagę, a już na pewno jej dowódca. Black mógłby co prawda użyć wielu swoich gadżetów, jednak wolał nie odkrywać przed Adlerem zbyt wielu kart. W końcu był on głównym podejrzanym o szpiegowanie bazy. Tunel posiadał jeszcze jedną, piekielnie istotną zaletę – miał świetną akustykę i każdy najcichszy szept odbijał się wzdłuż ścian jak mucha od czystej szyby szukająca ucieczki z czyściutkiego pokoju. Black słyszał każde słowo płynące z ust szajki Adlera. Umiał to wykorzystać do własnych celów. Nie zdziwił się bowiem, że rozmawiają o nim.
        – ...niepokoiło mnie jego zachowanie – mówił Orłow. – Znając Blacka, pewnie mu dogadał.
        – E tam, Gardran by się nie przejął takim śmieciem. – Dave zbagatelizował słuszne obawy Rosjanina.
        – Śmieciem? – Alatho zdziwił się na dźwięk tego słowa. – Nie wiesz z kim masz do czynienia.
        – Pan mnie straszy?
        – Skądże! – żachnął się. – Ostrzegam. Wiem lepiej od was, że jeszcze nie raz nam nabruździ.
        Nie myli się, pomyślał Black, pociągając nosem. Miał zamiar zepsuć im resztę dnia jeszcze zanim znajdą się w centrum dowodzenia. Nie usłyszawszy niczego ważnego i bez nadziei na to, że usłyszy, przystanął i wszedł w głąb ciemnej wnęki, która okazała się być windą. Kilka poziomów wyżej czekała na niego podróż służbowym łazikiem, z którego mógł komunikować się ze swoimi podwładnymi. Pojazd był prosty w budowie – pomiędzy zespawane stalowe rury wklejono kuloodporne szyby, podłoga z mocnego plastiku podtrzymywała dwa wygodne fotele. Łazik poruszał się za pomocą dwóch gąsienic napędzanych niezależnymi od siebie silnikami elektrycznymi. Wyglądał niepozornie, choć ciasne wnętrze wyposażone było w najprzydatniejsze dla dowódcy instrumenty – komputer oraz telefon. Black mógł, w drodze do swojego gabinetu, wydać być może najważniejszy w karierze rozkaz. Chwycił słuchawkę zawieszoną na ramie, długi kabel niczym serpentyna wił się po podłodze, ginąc gdzieś w czeluściach gąsienic i mechanizmu napędowego. Długimi, chudymi palcami wystukał na klawiaturze numer.
        – Black – zakomunikował. – Ogłosić kontrolę odlotów!
        Oznaczało to, że nikt nie mógł opuścić planety bez uprzedniej kontroli kogoś z wojskowej policji. Pierwszy raz się zdarzyło, by taki rozkaz został wydany, ale Black był przekonany, że podejmuje właściwą decyzję. Wiadomość o zastosowanej kwarantannie szybko dotarła do centrum dowodzenia, gdzie wściekły Adler nie ukrywał swojej opinii.
        – Co ten człowiek sobie wyobraża? – grzmiał.
        – I co teraz z naszą misją? – zapytał Dave, spoglądając na Orłowa z niemym protestem.
        – Ja nic na to nie poradzę – odpowiedział major i z łoskotem opadł na krzesło.
        W tym momencie do hali wtargnął zdyszany John, niosąc w dłoni słuchawkę krótkofalówki. Stanął jak wryty, gdy zauważył grobowe miny swoich współpracowników. Przez chwilę myślał, że nie będzie ich jeszcze bardziej martwił, ale sprawa była poważna – życie Gardrana było zagrożone... Misja była zagrożona!
        – Black...
        – Wiemy – przerwał mu Al.
        – Co? – zdziwił się.
        – Wiemy, że ten idiota kontroluje teraz wszystkie odloty z planety. Nie polecicie potajemnie, a droga oficjalna jest na pewno stale monitorowana przez szpicli.
        – O czym ty mówisz? Jaka misja? Gardran walczy o życie, a tobie tylko misja w głowie? Black go tak urządził, że biedak do końca życia nie zejdzie z wózka.
        Dave wydał stłumiony okrzyk, lecz Alatho nawet nie drgnął. John jednak po chwili zreflektował się, wyrażając swoje zdziwienie tym, co przed chwilą usłyszał. Blokada odlotów, to brzmi podejrzanie, pomyślał. Wydawało mu się, że rozkaz Blacka był wymierzony prosto w nich jak lufa karabinu przystawiona do piersi wroga. Nikt się w tym przypadku nie przejął Gardranem, który, bądź co bądź, miał być pilotem. Konsternację w centrum dowodzenia przerwało denerwujące brzęczenie. Alatho podniósł słuchawkę zawieszoną na ścianie.
        – Adler – powiedział i włączył nagłośnienie.
        – Tu Black. Mam dla ciebie... dla was wiadomość. Gardran został oskarżony o umyślne spowodowanie śmierci.
        – Ale jak to? Przecież odbyło się przesłuchanie! – wściekł się Orłow. – To tak pogrywa sobie komendant wojskowej policji?
        – Wiem, co chcesz powiedzieć, Rusku, ale Al nie jest Imperatorem. Nikt nie jest, a więc nie podlegam nikomu.
        – To przejęcie władzy... – zauważył spokojnie Dave, po czym zwrócił się szeptem do Johna: – Nie wydaje ci się, że w tym jest coś podejrzanego?
        – Nie.
        – To ja wydałem rozkaz wystrzelenia rakiet – wypalił nagle stary Adler.
        – Al, wszyscy wiemy, że to nieprawda – stwierdził po cichu Orłow, przymykając ze znużenia powieki.
        Przez chwilę głośnik w słuchawce wydawał jedynie ciche, jednostajne brzęczenie zakłócane od czasu do czasu trzaskami i ledwo słyszalnymi piskami. Po chwili słychać było, jak Blackowi przyspieszył oddech.
        – Bierzesz to na siebie? – powiedział załamującym się głosem. – Masz ważne plany co do tego pilota?
        – Nie twój interes – odparł Adler. – Trzymaj nos w swojej policji i lepiej łap szpiega, chyba że…
        Orłow położył Alowi rękę na ramieniu, kręcąc głową. Wystarczyło już przykrości i niespodzianek; gdzieś na terenie bazy sanitariusze walczyli o życie Gardrana, a był on ważną częścią ich planu. Planu, który miał na jeszcze choćby miesiąc opóźnić wojnę między dwiema potężnymi nacjami.
        Adler odłożył słuchawkę i nie zdążył dojść do stołu, gdy w centrum dowodzenia znów rozległo się wycie i mrugające, czerwone światło raziło w oczy. Monitory wyświetlały ten sam, znany już obrazek – zielone symbole lawirowały między sobą, tylko że teraz między nimi sporadycznie pojawiały się szkarłatne trójkąty.
        – Wróg! – Dave zauważył pierwszy. – Alarm w całej bazie!
        – Wstrzymajmy się – rzekł Alatho, unosząc rękę. Szukał w bazie danych czegoś, co mogło wyjaśnić sytuację.
        – Ale szefie, to przecież Rosjanie!
        – Daj spokój – nalegał Adler. – Przyłącz się do Johna, poszedł obserwować manewry.
        Faktycznie tak było. John stał z uniesioną głową, wodząc wzrokiem za rozmazującymi się z powodu dużej prędkości statkami. Pojazdy kluczyły to w lewo, to w prawo, mijając się o włos. Zderzą się, pomyślał John, są już blisko, mogą w nas strzelać. Dwa małe myśliwce nieznanego typu zbliżały się jednak do bazy, nie zdradzając swoich zamiarów. Pokrywy wyrzutni wciąż były zamknięte, działka nieuzbrojone, a piloci, z tego co widział Adler, nie mieli bojowych hełmów, które wyświetlają szczegóły pola walki. Wszystko działo się z zadziwiającą szybkością. Z hangaru pospiesznie wyprowadzano jednego Mango – tego samego, którego potajemnie pilotował Gardran. Nic nie mogło jednak zdziwić Johna bardziej niż fakt, że to właśnie Gardran szedł w pełnym wyposażeniu pilota. Zdrowy, nawet nie utykał. Ach, tak… Zamiana ciał. Moc jednak wyraźnie osłabła, gdyż twarz przyjaciela pozostawała niezmienna. Tego dnia John zaczął mieć wątpliwości co do cudownej przypadłości rdzennych mieszkańców Krieg Drei. Szybko odrzucił je na bok, gdyż nad jego głową rozgrywały się dantejskie sceny. Gardran podziurawił wehikuł jednego z Rosjan swoim szybkostrzelnym działkiem, choć biedak próbował się ratować ucieczką. Wtedy zwierzyna oberwała pociskiem cięższego kalibru. Z drugim myśliwcem nie poszło tak łatwo. Akcja przypominała nieszczęsne ćwiczenia sprzed parunastu godzin. Dwa pojazdy ganiały się po niebie, manewrując pomiędzy sektorami na mapie w centrum dowodzenia. Wreszcie Gardranowi udało się znacząco wyprzedzić wroga. Zawrócił maszynę tak, że nie było szans, by zwykły człowiek przeżył wytworzone w tej sytuacji przeciążenie. Zbliżał się do przeciwnika w morderczym tempie, leciał wprost na niego. Metr po metrze, cal po calu, odległość między dziobami maszyn malała szybciej niż słupki poparcia dla obecnego prezydenta.
        – Patrz, skasuje go! – krzyczał stary Adler, który chwilę wcześniej wybiegł z centrum dowodzenia. – Zabije się…
        Z perspektywy obserwatorów na powierzchni planety pojazdy leciały wprost na siebie, jednak przed ostatecznym uderzeniem Gardran minimalnie zboczył z kursu. Maszyny się minęły. Obcy raz jeszcze obrócił Mango niemal w miejscu i przygotowywał się do ostatecznego strzału, gdy na jego oczach rosyjski myśliwiec wbił się w budynki mieszkalne na terenie bazy.
_______
Dziękuję Vetali z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz