27 października 2013

Trzy warunki - rozdział dziesiąty

Rozdział dziesiąty
        Johnowi wydawało się, że wszystkie układy podtrzymujące jego ciało przy życiu wyłączyły się nagle, a on sam przybrał barwę świeżo wybielonego papieru. To spoglądał na Orłowa, to odwracał wzrok. Co chwilę otwierał usta, by wydukać kilka słów, nie znając jednak takich, które wydawałyby mu się w obecnej sytuacji odpowiednie. Dopiero gdy poczuł, że tętno mu się uspokoiło, a mięśnie nieco rozluźniły, zdołał zaczerpnąć większy haust powietrza. Dotleniony mózg z wolna odzyskiwał sprawność, a Adler wychodził z szoku.
        Minęło jeszcze kilkanaście minut, zanim Amerykanin pojął to, co usłyszał. Nie dowierzał. Tak bardzo nie chciał uznać tego za prawdziwe, ale jednak.
        Nie myślał, co robi.
        John rzucił się na Gardrana z pięściami. Przyłożył obcemu z lewego sierpowego, druzgocząc jego kości policzkowe, a pokład natychmiast spłynął krwią. Niesiony falą adrenaliny agent kontynuował atak. Wbił się barkiem w klatkę piersiową ofiary, przyciskając ją tym samym do ściany kokpitu. Gardran zdołał chwycić ciężki, oprawiony w skórę dziennik pokładowy i zdzielić Johna w potylicę. To tylko rozsierdziło Amerykanina. John zamachnął się jak do prostego, skręcił tułów, by nadać ciosowi większą siłę, ale poczuł delikatne muśnięcie na ramieniu. Gotów był już zaatakować osobę stojącą za nim, lecz się opamiętał. Stał teraz twarzą w twarz z majorem Orłowem, który był bardzo niepocieszony.
        – Niedobrze, John – rzekł. – Bardzo niedobrze.
        – Co…
        – Gadran, co ci się stało?
        – Spadła na mnie ciężka skrzynia w luku bagażowym – zaseplenił obcy, tryskając kropelkami krwi.
        – Dobrze… John, powinieneś się cieszyć, że Gardran jest po twojej stronie i całe zajście nie zostanie odnotowane w twoich aktach. Oberwie się ładowniczemu, który niedostatecznie mocno zacisnął pasy na skrzyniach.
        – Cholera, co by było, gdybyśmy weszli w stan nieważkości – zaironizował Adler.
        – My? To znaczy… ty? – zaciekawił się major, a obcy mu zawtórował, unosząc pytająco zakrwawioną brew.
        Po chwili zastanowienia Amerykanin rzucił niedbale:
        – Przelecę się na tę całą Krieg Drei.
        Ciężka, nieprzyjemna atmosfera na pokładzie transportowca uleciała gdzieś niczym powietrze z przekłutego szpilką balonu, pozostawiając po sobie sflaczały, gumowy pęcherz, będący pamiątką po szaleńczej napaści na Gardrana.
        Adler spojrzał przepraszająco na kosmitę, ale nic nie powiedział. Spuścił głowę i czekał na dalsze rozkazy, opowieści lub cokolwiek, co pomogłoby zapomnieć o zaistniałej sytuacji. Po długim milczeniu sam się wreszcie odezwał.
        – Czemu mi nie powiedziałeś od razu? – rzucił w stronę Gardrana. – Oszukałeś mnie.
        – Nie. Powiedziałem, że postawię ci trzy warunki, a ty na to przystałeś.
        – Poznałem tylko jeden.
        – Ale przystałeś. Stopniowo byś się dowiadywał. Teraz jest odpowiedni moment.
        – Wciągnęliście mnie w międzynarodowy konflikt – tu Adler rzucił wymowne spojrzenie majorowi – z więzienia ratuje mnie przybysz z kosmosu, który w zamian chce, bym przyjął jego moc. No zgoda, podoba mi się ta moc, ale, tu uwaga, ja jestem już wolny! Mam w dupie wasze dalsze warunki.
        – Nie jesteś wolny – odezwał się do tej pory milczący Orłow. Wstał i podszedł do srebrzystego ekranu, który pod wpływem impulsu elektrycznego wysłanego przez wciśnięcie włącznika zamienił się licznymi kolorami. Major pokręcił maleńką gałką, a nieregularne kreski, kropki i różne figury geometryczne uformowały się w czysty obraz ziemskiej telewizji.
        Nadający przez całą dobę kanał informacyjny właśnie pokazywał imponujący wyłom w ścianie pekińskiej bazy.
        – O żeż… Chińczycy chwalą się światu porażką? – nie dowierzał John.
        – Czekaj…
        Prezenterka wyjawiła, że pojmano uciekinierów zaledwie kilkaset metrów od bazy. Początkowo sądzono, że odlecieli pojazdem typu Skyspy, jednak agentów znaleziono półżywych i zarzyganych w rowie. Potem obraz zmienił się. Realizator włączył transmisję na żywo z procesu domniemanych dywersantów, a na świadka miał właśnie być powoływany dowódca tamtejszej bazy. Orłow wyłączył telewizor.
        – Wiesz, co się stanie, gdy ktoś się pozna, że to nie wy?
        – Nie mam życia na Ziemi…
        – Właśnie. Dlatego musisz lecieć na Krieg Drei. Do ojca.
        – Jasna cholera… A co on tam robi?
        Major i obcy spojrzeli po sobie, a do dyskusji nieoczekiwanie włączył się Dave, który przespał krwawą bijatykę.
        – Właśnie – rzucił, wykazując się swoją elokwencją.
        – Jest… Dowódcą wojsk – odpowiedział z wahaniem Gardran. – Ja nie powiedziałem wam całej prawdy, panowie. Wcale nie jestem z Io. Pochodzę właśnie z Krieg Drei, o której istnieniu szarzy obywatele ziemskich państw nie mają pojęcia. Ledwo zaakceptowaliście istnienie cywilizacji na orbicie Jowisza. Uznaliśmy, że kolejna rozumna cywilizacja to dla was na razie za dużo, zwłaszcza że…
        – Ucisz się – przerwał Orłow.
        – Niech mówi – zachęcił obcego John.
        – Nie.
        – Zwłaszcza że co? – naciskał agent.
        – No dobrze… Od kilku lat, sam nie wiem od ilu, na Krieg Drei zjeżdżają najbogatsi ludzie z Ziemi. Nie skłamałbym, gdybym powiedział, że zanim Ziemianie dosięgnęli Marsa, to Krieg tętniła życiem. Ty masz swoje korzenie właśnie tam, John. Bogacze z kosmosu wciąż żenili się z naszymi kobietami, starannie wyselekcjonowanymi spośród wojska. Dziecko miało się wychowywać na Ziemi i wrócić na planetę dopiero, gdy zmarł ojciec lub…
        – Za dużo, majorze. – Tym razem uciszał Gardran. – Nie może znać trzeciego warunku od razu.
        – Muszę.
        – Nie poznasz go, i tak już zbyt dużo wiesz. Teraz…
        – Teraz wiem – wszedł Adler w słowo – dlaczego nigdy nie poznałem dziadka, ani ojca, a matka oraz babcia były związane z wojskiem. Nie znam dalszych przodków, nigdy nie widziałem zdjęć pradziadków, nigdy nikt nie chwalił się fotografiami z dwudziestego wieku. A to wtedy odkrywano kosmos… Już wtedy możnowładcy wiedzieli o Krieg Drei i planowali osiedlić ją bogaczami, którzy rozwijaliby tam przemysł i własnym sumptem sprowadzali na Ziemię surowce, które Stany by sprzedawały.
        – Mylisz się, Johnie Adler. Mylisz się w tej ostatniej kwestii… Prawda to, że Amerykanie chcieli wysiedlić najbogatszych ludzi, ale nie chcieli nic w zamian. Pomogli założyć kolonię i pewnie powstałoby ich jeszcze więcej, gdyby nie głos sprzeciwu Rosji i Chin. Pieprzone kraje, w których prawa człowieka każdy ma głęboko w czterech literach, nagle interesują się procederem wysiedlania bogaczy na inną planetę. Ruch był czysto polityczny, John. Im człowiek bogatszy, tym ma większe wpływy. Rząd Stanów Zjednoczonych nie jest święty, obawiał się wielu zamożnych ludzi, dlatego ich wyrzucili. Niczym w tej kwestii nie różni się od rządu radzieckiego, czy chińskiego. Tylko metoda jakby bardziej wyszukana…
        – Kolonia dostała terytorium, surowce opałowe, kruszce do wytapiania waluty, podzespoły elektroniczne, zespół ekspertów z wielu dziedzin i jeszcze dużo innych rzeczy, które potrzebne były do rozwinięcia nowej, niezależnej nacji. Tak powstała Krieg Drei, a twój ojciec jest tam teraz dowódcą wojsk – uzupełnił wyjaśnienia Gardran.
        – Rozumiesz teraz – kontynuował Orłow – że nie masz wyjścia. Wracając na Ziemię narazisz się na śmierć, a na Krieg Drei masz przyjaznych ci ludzi. To nie jest tak do końca nasz warunek. Ty po prostu nie masz innych możliwości i wyboru.
        – Zgoda.
        – Co? – zapytali major i obcy jednocześnie.
        – Zgadzam się. Zgodziłem się już wcześniej, ale tym razem mówię z całą odpowiedzialnością.
        – W takim wypadku jestem upoważniony do udzielenia ci obywatelstwa Krieg Drei – rzekł Orłow. – Musisz tylko powiedzieć, co zrobić z Davem. Nie jest on nam już do niczego potrzebny. Na Ziemi i tak zginie, a na Krieg Drei nie ma nikogo. Proponowałbym...
        Major nie dokończył, gdyż Grainhell pobladł i wyciągnął się jak długi na pokładzie. Trochę minęło, zanim go ocucili i przywrócili do funkcjonowania. John nie zżył się z partnerem, był mu obcy, a w dodatku mało pomocny. Prawda, że nie miał zbyt wielu okazji, by się wykazać, ale mimo wszystko zdecydował się pozostawić go w jakiejś bazie.
        – Nie możemy go nigdzie podrzucić… – oznajmnił Gardran. – Kulka w łeb, albo ciągnie się za nami do samego końca.
        – Ja mogę lecieć na Krieg Drei – wtrącił Dave spiesznie. – Mogę nawet za cenę tego, by do samego końca być podwładnym Johna. Cholera, cokolwiek, bylebyście mnie nie zabijali i wzięli ze sobą. Siedzę w tym tak samo jak wy, do jasnej…
        – Spokojnie. Lecisz z nami – odparł John, a na twarz majora pierwszy raz od bijatyki wstąpił uśmiech.
        – Wspaniale – powiedział. – Bez zbędnych ceremonii i rekwizytów mianuję ciebie, Johnie Adlerze, obywatelem pierwszego stopnia planety Krieg Drei oraz wcielam do Wojsk Kriegańskich w stopniu majora. Mianuję ciebie, Dave’ie Grainhellu, obywatelem pierwszego stopnia planety Krieg Drei oraz wcielam do Wojsk Kriegańskich w stopniu kapitana.
        Gardran wyszeptał formułkę, którą musieli powtórzyć:
        – Tak niech się stanie wedle mojej nieprzymuszonej woli.
        – Pies was ogryzł – odparł nagle Dave. – Nie miałem wyboru.
        – Zważ na to, że i ja nie miałem – wtrącił John.
        – Procedury…
        – To co teraz?
        Major podrapał się po głowie, po czym zdjął słuchawki z uszu jednego z pilotów. Upewnił się, czy są na dobrym kursie, jak wysoko lecą oraz czy mają pozwolenie na opuszczenie atmosfery. Wtedy dopiero wydał rozkaz do rozpędzenia się do prędkości ucieczki.
        – Teraz… czeka was najnudniejsze dziewięćdziesiąt dni w życiu.
_______
Podziękowania dla StuGraMPa z Podziemia Opowiadań za sprawdzenie tekstu.

2 komentarze:

  1. Przyznam iż aż sprawdziłem jak pisze się "o żeż" bo dawno tego słowa nie widziałem :) - ale nie jestem z tych co się gramatyki czepiają.

    Ja bym pominął "zarzyganych w rowie" albo opisał " pokrytych własnymi wymiocinami" :)

    Czekam na więcej. Zaczyna się rozkręcać :)





    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie "ożeż" powinno być łącznie :)
      Akcja faktycznie się rozkręca, choć to już ostatnie rozdziały. Ale warto chyba poczekać na drugie opowiadanie z cyklu.

      Usuń