28 października 2011

Dziedzictwo rodu Shettleton - Rozdział pierwszy


Rozdział pierwszy

Gdy James Shettleton przemierzał bezkresne polne drogi Amyville w poszukiwaniu czegoś ciekawego, co mogło oderwać go od monotonnej codzienności wakacji na wsi z rodzicami, w promieniu kilkunastu kilometrów dało się słyszeć potężny wybuch. Z pobliskich krzaków gwałtownie wyleciała rodzinka kuropatw, gdzieś w oddali przez drogę przebiegała gromada bażantów, a psy ujadały, jakby ktoś stał nieopodal granic ich terytoriów. Czas się zatrzymał dla młodego Jamesa. Łapał tę chwilę pełną garścią, jakby nigdy nie miała się już powtórzyć. Gdy chłopcu wydawało się, że wszystko trwa tak długo, obserwacja uciekającego ptactwa, czy drżenie powierzchni wody, w rzeczywistości minął ułamek sekundy i fala uderzeniowa, utraciwszy już swoją olbrzymią moc, rozwiała jego długie, złociste włosy i niemal go przewróciła.
James Shettleton jak gdyby nigdy nic przetarł swoje niebieskie, jak tafla oceanu, oczy i ruszył dalej przed siebie, nie zbaczając z obranej wcześniej ścieżki. Uznał, że wybuch gdzieś w oddali go nie dotyczy, że nie jest czymś, co jest warte uwagi. Dalej szukał czegoś, co wyrwie go z szarej rzeczywistości.
W otoczeniu dziesięcioletniego Jamesa prawie nikt nie zna o nim prawdy. Jedynie rodzice, Sarah i Ronald, wiedzieli, co ich syn potrafi. A potrafił wiele.

Pewnego dnia, do malutkiego domku na skraju Amyville podszedł listonosz, który nie bardzo wiedział, gdzie ma szukać rodziny Stewartów. Sarah Shettleton wyjaśniła, że nie ma pojęcia, jednak urzędnik był bardzo natarczywy. Po kilku minutach szarpaniny, zdołał obezwładnić drobną kobietę i skrępował jej ręce.
– A masz, za te wszystkie lata, które przez ciebie musiałem cierpieć w kiciu – wysyczał przez zęby, uderzając ją pięścią w brzuch wraz z każdą wypowiedzianą sylabą. – Teraz ty posmakujesz, co to jest cierpienie. Patrz, jak twój mały, bezbronny synek zostanie zabity.
Sarah zmusiła się do płaczu.
James, widząc łzy płynące z wielkich z przerażenia, piwnych oczu matki, zaczął błądzić w myślach po tych samych ścieżkach, które przemierzał kilka dni wcześniej.
– To ty spowodowałeś wybuch w Eastwood City? – zapytał poważnym tonem.
– O czym ty mówisz, dzieciaku?
– Pytam, czy to ty spowodowałeś wybuch w Eastwood City – ponowił pytanie, tak samo monotonnie jak poprzednio.
– Nie wiem co ci strzeliło do łba, chodź ze mną, ona musi cię widzieć.
– PYTAM, CZY TO TY SPOWODOWAŁEŚ WYBUCH W EASTWOOD CITY! – wykrzyczał z całej siły chłopiec, aż w oknach zadrżały szyby, a oprawca w mundurze listonosza poczerwieniał na twarzy.
– Dziecko… Kim ty, do cholery, jesteś? – zapytał cicho.
James odpowiedział natomiast, tak samo jak dotychczas, bardzo spokojnie:
– Nie zadziera się z czystej krwi dziedzicem mocy Shettleton.
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa podniósł matkę z ziemi, oswobodził ręce i nakazał zadzwonić na policję. W tym samym czasie z oprawcą zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Każdy włos wychodzący z jego głowy powodował okropny ból. Listonosz zwijał się, jak palony plastik, na podłodze, a gdy wydawało mu się, że wraz z ostatnim włosem wszystko się skończy, z jego palców zaczęły strzelać paznokcie, zostawiając po sobie krwawe odpryski na szybach i ścianach chatki. Bandzior krzyczał tak głośno, że zaczął pluć krwią, bo zdarł sobie gardło i nadwyrężył struny głosowe. Chociaż to mogła być kolejna technika tortur Jamesa. Chłopiec zaprowadził matkę do sąsiedniej izby, po czym wrócił i zamknął za sobą drzwi.
– Teraz się z tobą rozprawię, Madeleine.

Stary listonosz nagle przeistoczył się w wysoką, jak na dziesięciolatkę, niebieskooką łysą dziewczynę, która z trudem stała na nogach. Zdołała o własnych siłach podejść do krzesła, ale gdy próbowała na nim usiąść, zniknęło. Upadła na podłogę z taką siłą, że w całkowitej panującej tam ciszy dało się usłyszeć dźwięk pękających kości. Była to następna technika tortur Jamesa Shettletona. Dziewczynka, leżąc na zimnych, spróchniałych dechach, nawiązała rozmowę ze swoim katem:
– Po co to robisz, co?
– A po co ty nachodzisz moją rodzinę?
– Twoja matka…
– No co moja matka?! – Zdenerwował się James.
– Spędziłam wiele lat w więzieniu, przez tą małą jędzę…
James patrzył na Madeleine pytającym wzrokiem. Wcale nie udawał, że nie miał pojęcia, co uczyniła jego matka. Nie miał jednak ochoty dowiedzieć się tego akurat teraz. Dziewczyna jednak pierwsza się odezwała:
– Masz niezwykły dar… Dar Shettletonów… Ale czy musisz marnotrawić to w taki sam plugawy sposób, jak twoi rodzice?
– Co to za szczególny dar, o którym wszyscy w koło tak trąbią? Ja tylko potrafię komuś wyrządzać krzywdę, sprawiać ból tak niesamowity, że człowiek błaga o śmierć po kilku sekundach… I co to za dar?
– Twoją moc można wykorzystać na wiele sposobów, nie tylko te okrutne. Domyślam się, że nie wiesz nic o dziedzictwie Shettleton?
Chłopak pomyślał chwilę nad konsekwencjami tego, co chciał powiedzieć, ale uznał, że gorzej być nie może, a sam na pewno nie zginie, bo Madelein była wystarczająco osłabiona. Kontynuował więc konwersację:
– Wiem. Wiem, że jestem kolejnym dziedzicem mocy, która służy do wypełniania jakiejś tam misji…
Madelein przetarła twarz chustą. Zobaczyła swoją świecącą, łysą głowę w lustrze, ale ignorując fakt oszpecenia, wyjaśniła Jamesowi, z jakiego powodu zaatakowała dziś ich domek wypoczynkowy:
– Dawno temu prababcia twojej prababci zapoczątkowała, całkiem przez przypadek, łańcuch niefortunnych, jak się później okazało, wydarzeń. Przez zebranie złego ziela na polu zatruła swojego męża. Jej córka, która pobierała nauki u swojej matki, ugotowała kilkanaście lat później zupę z tego samego ziela, jednak nie zdołało ono już zabić nikogo więcej. Rodzina, poprzez śmierć męża lady Elisabeth Shettleton, zyskała odporność na wszelkiego rodzaju trucizny. Córka lady Liz popełniła jednak inny poważny błąd, wysyłając jednego ze swoich synów na polowanie z ojcem. Stary wówczas Mark pomylił wypróżniającego się w krzakach syna z łanią i odstrzelił mu łeb. Domyślasz się, co wtedy zyskała rodzina Shettletonów?
– Odporność na ból? – zapytał nieśmiało James, zaciekawiony opowieścią.
– Prawie. Była to odporność na pociski broni palnej. Chociaż nie jestem pewna, czy współczesna broń wam nie grozi… Ale kontynuując opowieść, drugi syn Marka spłodził dwoje niesamowitych dzieci. Córkę Kate i syna Arnolda. Choć nigdy nie miał ojcu za złe, że zabił jego brata, matce nie potrafił wybaczyć, że puściła Carola na polowanie. Nie chciał popełnić tego samego błędu, dlatego zrezygnował całkowicie z polowań, a zwierzynę kupował tylko na podmiejskim targu…
– Dobra, dobra – przerwał James. – Nie chcę już tego słuchać. Jaki to ma związek ze mną i moją matką?
– Chciałam do tego dojść krok po kroku, ale skoro nie chcesz, zmuszona jestem opowiedzieć ci wydarzenia tylko z ostatnich kilkunastu lat… Twoja matka jest dziedziczką mocy Shettleton, jedyną kobietą, która przedłużyła istnienie nazwiska w świecie. Od wielu pokoleń, ród twoich dziadków toczył wojnę z rodem Greenhold dosłownie o wszystko. Spory o ziemię, o przebieg granicy terytoriów… Greenholdowie wytyczyli nawet godziny, w których mógł szczekać pies. Chodzi o to, że ta wojna trwa do dziś. We współczesnych czasach trudno jest rozpoznać rodowitego Shettletona czy Greenholda, dlatego nie prowadzą oni jawnych walk zbrojnych. Nawet przez lata nabywania przez Shettletonów kolejnych mocy i kolejnych odporności, rywale nie rezygnowali.
James, nie wiedząc zupełnie, o czym bredzi Madeleine, ponowił pytanie o to, jaki związek ma z tym jego matka i on sam. Dziewczyna w końcu zaczęła mówić:
– Sarah Shettleton jest jedyną osobą, która może raz na zawsze zakończyć wojnę z rodem Greenhold. Posiada jednak jedną, bardzo poważną wadę. Nie potrafi znieść okrucieństwa, nie potrafi patrzeć na cierpienie innych.
Młody chłopak w końcu pojął, o co chodzi w dziedziczeniu mocy jego rodziny. Szybko wyciągnął słuszne wnioski, o czym poinformował rozmówczynię:
– Z pokolenia na pokolenie poprzez serię nieszczęść, mój ród nabywa kolejnych odporności.
– Zgadza się – przytaknęla Madeleine.
– Z tego wynika, że moja matka musi doświadczyć cierpienia i bólu, aby się na nie uodpornić?
– Tak, Jamesie Shettleton. Tak jak Sarah zamordowała mojego syna, ja muszę zamordować ciebie. I to na jej oczach!





3 komentarze:

  1. Wpadlem przypadkiem Na ta stronke. Przeczytalem pierwszy rozdzial tego opowiadania. Jest interesujace, musze przyznac. Przeczytam wszystkie czesci z przyjemnoscia.

    OdpowiedzUsuń