tag:blogger.com,1999:blog-87264328795469311502024-02-20T10:52:48.436+01:00Opowiadania SF i FantasyOpowiadania z wachlarza fantastyki - od fantasy, po science fiction.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.comBlogger49125tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-10834851977807536262016-10-23T12:27:00.000+02:002016-10-23T12:27:44.997+02:00Poślizg Cześć!<br />
<br />
Parę miesięcy temu pisałem o swoim powrocie do pisania - tak też uczyniłem: piszę! Jednak chciałbym, by nowy tekst był w maksymalnym stopniu dopracowany, piszę go we fragmentach, różne sceny osobno, potem będę to łączyć. Rzecz nie jest długa, jednak będzie to swego rodzaju wprowadzenie do czegoś większego, do mojego systemu magii, do realiów świata, do panujących zwyczajów. Jednocześnie nie chcę zdradzać w nim wszystkich niuansów powstającego uniwersum, dlatego proszę Was o jeszcze trochę cierpliwości :)<br />
<br />
Pozdrawiam serdecznieBoxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-29180822140133650782016-04-23T14:00:00.000+02:002016-04-23T14:00:19.259+02:00Powrót do pisania - reaktywacja blogaWitajcie!<br />
<br />
<div class="par">Bez zbędnego wstępu, chciałbym podziękować wszystkim za odwiedzanie bloga przez minione niemal <b>dwa lata</b> bez nowych publikacji. Jest mi niezmiernie miło, że odwiedzacie to miejsce bardzo licznie, mimo że nic nowego się nie pojawia.</div><div class="par">Chciałbym dla Was to zmienić. Ostatnio dużo pracowałem nad swoim planowanym od wielu lat <b>uniwersum</b>. Budowałem lokalizacje, historię i sytuację geopolityczną, a od kilku tygodni buduję nową historię i zupełnie nowych bohaterów.</div><div class="par">Jestem więc w trakcie pisania pierwszego rozdziału zupełnie nowego opowiadania, które poznacie już wkrótce. Wcześniej na pewno pojawi się konkretna zapowiedź wraz z opisem!</div><br />
<div class="par">Mam też plany co do kontynuacji takich opowiadań jak <i><a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2011/10/dziedzictwo-rodu-shettleton-opis.html" target="_blank">Dziedzictwo rodu Shettleton</a> </i>czy <a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2013/10/zdobiona-pochwa.html" style="font-style: italic;" target="_blank">Zdobiona pochwa</a>. Ten rok minie więc pod znakiem <b>fantasy</b> w lżejszym lub mroczniejszym wydaniu. Pierwsze publikacje już za miesiąc - bądźcie czujni!</div><br />
<div style="text-align: right;">Pozdrawiam</div><br />
<br />
Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-50482747727915047962014-08-03T16:41:00.000+02:002014-08-03T16:43:13.252+02:00Przeczytane, ocenione #1 - Żelazny cierń<div style="text-align: center;">
<i><a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/93447/zelazny-ciern">Żelazny cierń</a></i></div>
<div style="text-align: center;">
Caitlin Kittredge</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/93000/93447/352x500.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/93000/93447/352x500.jpg" height="320" width="211" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<u>Z okładki:</u><br />
<i>Steampunk + dystopia. Wielki Cthulhu poleca(łby. Gdyby mówił). Niezwykła seria łącząca w sobie elementy science-fiction, antyutopii i przebogatej mitologii Lovecrafta. </i><br />
<i><br />
</i> <i>W świecie maszyn, parowych silników i potężnych mostów, Aoife (EE-fah) czeka, aż nekrowirus, który przemienił w szaleńców jej najbliższą rodzinę, dosięgnie także i ją. Nie ma ucieczki przed śmiertelną chorobą... Póki jednak Aoife może samodzielnie myśleć, póki krew w jej żyłach płynie, dziewczyna uczy się wymarzonego fachu w szkole inżynierów. </i><br />
<i><br />
</i> <i>Pewnego dnia Aoife dostaje list od brata, w którym ten prosi ją o pomoc. Conrad uciekł z domu zaraz po szesnastych urodzinach i słuch po nim zaginął. Dziewczyna, w towarzystwie przyjaciela, Cala oraz dziwnego przewodnika, Deana, wyrusza do domu swego ojca, jedynego miejsca, do którego mógł udać się Conrad, gdy porzucił pogrążającą się w szaleństwie rodzinę. Niebezpieczna wyprawa przynosi Aoife wiedzę. Wiedzę, której posiąść nie powinna i która ściąga na nią śmiertelne niebezpieczeństwo.</i><br />
<br />
<hr style="border: solid 1px #bfbf40; width: 50%;" />
<br />
Czy był to steampunk i dystopia? Zdecydowanie tak! Była to moja pierwsza styczność ze steampunkiem, a mam szczęście, że sięgnąłem po tę powieść, gdyż skutecznie wciągneła mnie w gatunek. Wszechobecna para, eter i tryby dały mi się ostro we znaki podczas czytania <i>Żelaznego ciernia</i>.<br />
Wielki Cthulhu jednak nie ma nic wspólnego z tą powieścią poza tym, że miasto, w którym dzieje się akcja, zwie się Lovecraft. Science-fiction jak na wiek pary było niewiele, a antyutopia według mnie zbyt mało zaznaczona. Niestety, przebogatej mitologii Lovecrafta było tu jak na lekarstwo.<br />
Świat maszyn i parowych silników faktycznie jest bogaty. Fabuła mnie jednak nie zachwyciła. Główna bohaterka z początku wydaje się być ogarniętą, opanowaną nastolatką, która jednak czeka na dopełnienie swojego okrutnego przeznaczenia. Nekrowirus czai się tuż za rogiem, straszy swoimi mackami i nie odpuszcza, podburzając ludzi wokół Aoife przeciwko niej. Mimo wszystko uczy się, choć nie bez problemów. Cieszyłbym się bardzo, gdyby autorka przedstawiła trochę więcej perypetii bohaterki w szkole, ale cóż...<br />
Pewnego dnia sielanka (?) się kończy, bo brat wdepnął w niezłe G. Sam był zagrożony nekrowirusem, a pewne wydarzenia z przeszłości sprawiły, że ludzie dawno postawili na nim krzyżyk. W każdym razie Aoife spieszy Conradowi na pomoc, zabierając ze sobą przyjaciela. Gdy poznaje Deana - przewodnika - cała powieść się psuje. Naprawdę. Myślę, że mały spoiler gwoli ostrzeżenia jeszcze nikomu nie zaszkodził: Aoife targają dziwne uczucia, wszyscy się domyślamy od razu, że zabujała się w Deanie, w dodatku jej przyjaciel - Cal - jest niesamowicie zazdrosny, w dodatku skrywa przed nią jakiś sekret. Napięta atmosfera ciągnie się prawie do samego końca, jednak bynajmniej nie z powodu ciekawej intrygi, a właśnie przez głupkowaty romans, którego no po prostu nie mogło zabraknąć w tak obiecującej książce.<br />
Na osłodę życia przychodzi dom ojca Aoife. Przepiękne miejsce sterowane tajemnczym urządzeniem. W przerwach od romansu ten wątek fabuły był naprawdę ciekawy i intrygujący. Polecam przeczytać <i>Żelazny cierń</i> choćby dla poczucia atmosfery tego domu. Wszechobecny eter, liczne tajemnicze przejścia, dziwny strych i... raz można poczuć dreszcz. Jeden, jedyny raz (albo ja po prostu się nie bałem).<br />
Gdy powieść zbliża się ku końcowi, mamy pomieszanie z poplątaniem - romans, tajemnica, dziwne stwory. Bohaterce miesza się rzeczywistość z urojeniami, a może na odwrót? Kto wie... Grunt, że były mrożące krew w żyłach sceny niczym z filmów o Jamesie Bondzie!<br />
Podsumowując, spodziewałem się czegoś o wiele mroczniejszego. Liczyłem na osadzoną w klimacie wieku pary powieść grozy, a dostałem romansidło okraszone słabą intrygą. Można się łudzić, że w kolejnych częściach będzie lepiej, choć po polsku nie zostały jeszcze one wydane.<br />
Polecam czy nie? Jeśli lubicie steampunk, to znajdziecie coś dla siebie. Jeśli nie przeszkadzają Wam romanse - możecie się brać za tę powieść śmiało. Ale jeśli oczekujecie, jak ja, czegoś mrocznego, to zdecydowanie nie znajdziecie tu tego.<br />
W ogólnym rozrachunku jest to powieść raczej dla dziewczyn, nastolatek. Ja <b>nie polecam</b>.<br />
____<br />
<i>Okładka pochodzi z serwisu lubimyczytać.pl</i>Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-51497993408834591962014-07-06T14:36:00.002+02:002014-07-06T14:37:10.088+02:00[Miniatura konkursowa] TunelOpowiadanie konkursowe na potrzeby <a href="http://torg.pl/showthread.php?449630-Cztery-Pory-Strachu-Etap-Wiosenny-G%B3osowanie">Czterech Por Strachu</a> zorganizowanych przez serwis <a href="http://torg.pl/">torg.pl</a>. W konkursie chodzi o napisanie <b>creepypasty</b> luźno związanej z daną porą roku - u mnie to wiosna.<br />
Może komuś przypadnie do gustu :)<br />
<br />
<center>
<b>***</b></center>
<div style="text-align: justify;">
Od pewnego czasu po mieście krążyły słuchy o dwóch uczniach szkoły podstawowej, którzy chcieli zbadać pewną miejską legendę, chętnie rozdmuchiwaną przez wszelkiego rodzaju fanów teorii spiskowych. Wszystko działo się wiosną, tuż po świętach.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dwóch chłopców zmierzało do budki z lodami. Byli bardzo podekscytowani pierwszym zimnym deserem w sezonie, toteż nie zwracali uwagi na otoczenie. Wpadli na wysokiego mężczyznę, który ubrany był w długi, czarny płaszcz z wieloma guzikami, na głowie miał cylinder, a pod nosem obfity, zakręcony wąs. Nie przestraszyli się go, choć zatrzymał się i zagadał:</div>
<div style="text-align: justify;">
– Chłopcy, uważajcie, jak chodzicie.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Przepraszamy, proszę pana! – odpowiedział grzecznie Paweł, odważniejszy z nich.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Ach, skoro już na was trafiłem – chcecie poznać pewną historię?</div>
<div style="text-align: justify;">
– Nie, proszę pana. Mama zabroniła rozmawiać z obcymi!</div>
<div style="text-align: justify;">
Mężczyzna zaśmiał się wesoło.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Rozumiem. Jeśli jednak lubicie straszne historie, przeczytajcie w dzisiejszej gazecie mój artykuł o tunelu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Paweł kiwnął głową i pociągnął swojego kolegę – Rafała – za rękaw. Mieli do przebycia jeszcze długą drogę, podczas której świetnie się bawili. Rzucali się resztkami śniegu, który nie zdążył stopnieć, wpychali się nawzajem w czarne od spalin zaspy i przezywali się. W końcu dotarli do budki znanego na mieście cukiernika, zamówili dwa duże desery i usiedli na ławce tuż obok. Na parapecie leżał mały plik gazet, na których okładce chłopcy rozpoznali czarnego mężczyznę. Paweł chwycił jeden egzemplarz i przeczytał: <i>“Tunel pod kościołem – fakt, czy mit?”</i>. Rafał zainteresował się tematem i sięgnął po kolejną gazetę. Chłopcy z wypiekami na twarzy czytali:</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>”Pan Edward Stański, badacz historii naszego regionu, opowiada o tunelu, jaki łączy kościół z pałacem. Nie od dziś wiadomo, że w mieście funkcjonowało getto, a miejscowi Żydzi niewolniczo harowali w pobliskiej fabryce. Jest też pewne, że w miejscu, gdzie obecnie stoi miejskie gimnazjum, siedemdziesiąt lat temu palono ich razem z Polakami. Stański odkrył jednak, że nie wszyscy Żydzi kończyli tak tragicznie. Wielu z nich zapracowywało się na śmierć, a ich zwłoki zakopywano rzekomo w okolicach dzisiejszego kościoła, hufca ZHP oraz liceum. Historyk twierdzi, że kościół jest połączony z pałacem w parku tunelem biegnącym pod rzeką. Wielu Żydów miało ukrywać się tam przed Nazistami. Tą wiosną część podziemnego traktu zawaliła się pod wpływem wody, odsłaniając kości wielu ludzi.”</i></div>
<div style="text-align: justify;">
– Co to są Żydzi? – zapytał Rafał.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Nie wiem, ale mój tata mówi, że to jacyś ludzie, których cały świat nie lubi.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Eee to pewnie rodzina Lańskiej od matmy – zaśmiał się Rafał.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Nie wiem. Ej, choć zbadamy ten tunel!</div>
<div style="text-align: justify;">
– Ale jak to? Tak po prostu? Tu napisali, że widać kości! Bleee…</div>
<div style="text-align: justify;">
– Nie pękaj, Rafi. Chodź!</div>
<div style="text-align: justify;">
Chłopcy zjedli lody i pobiegli do kościoła, w którym miało znajdować się wejście. W bramie rozejrzeli się, czy nie zbliża się ksiądz Staszek i wkroczyli. Paweł przypomniał sobie o wielkim prostokącie zarysowanym tuż obok konfesjonału. Skojarzył szybko, że to mógł być strzał w dziesiątkę i rzeczywiście – klapa była lekka, chłopcy z łatwością ją unieśli i, nie widząc schodów, zawahali się. Skoczyć, czy nie skoczyć? Rafał wyjął z kieszeni małe zabawkowe radyjko.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Po co ci to? – zaciekawił się Paweł.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Cicho, mam tu latarkę!</div>
<div style="text-align: justify;">
Strumień światła przegonił ciemność i ukazał drabinkę. Zeszli i ruszyli przed siebie, oświetlając drogę. W tunelu było chłodno i wilgotno. Czuli dziwny zapach, choć nie wiedzieli, co to takiego. Nad głową, po bokach oraz pod stopami mieli tylko ubitą, wydrążoną ziemię, z której gdzieniegdzie sterczały głazy. W pewnym momencie światło zniknęło.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Bateryjki! – krzyknął spanikowany Rafał. – Nie mam zapasowych!</div>
<div style="text-align: justify;">
Paweł zachował jednak zimną krew i odwrócił się do wyjścia będąc pewnym, że zobaczy snop światła sączącego się przez szparę między klapą a podłogą. Zdziwił się, bo betonowy prostokąt przylegał idealnie. Ktoś ich zamknął.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nie mieli wyboru, musieli iść dalej, mając nadzieję, że dojdą do zawalonej części, którą wydostaną się na powierzchnię. Dziwny zapach stawał się coraz wyraźniejszy, wilgoć drażniła nozdrza, a chłód stawał się coraz bardziej przenikliwy. Była wiosna, tydzień wcześniej padał śnieg, a temperatury wciąż schodziły dużo poniżej zera. W końcu Rafałem zawładnęła myśl, że zostaną tam i zamarzną. Ale czekało ich coś gorszego.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Co to było?! – krzyknął Rafał, słysząc trzask nad głową. Paweł też to odnotował i z przyzwyczajenia skierował w tamtą stronę wzrok. Zdając sobie sprawę, że nic nie widzi, zaczął badać teren ręką. Wymacał drewnianą belkę, która pod niezbyt silnym naciskiem jego dłoni jęczała. Chłopiec odetchnął z ulgą, gdy pod stopami odkrył ten sam element konstrukcji wydający podobne dźwięki.</div>
<div style="text-align: justify;">
– To tylko deski – uspokoił bojaźliwego kompana.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nagle, nie wiadomo skąd, usłyszeli głośne stękanie, sapanie i warczenie. W pierwszej chwili Paweł pomyślał, że trafili na legowisko bezpańskich psów, jednak zdali sobie sprawę, że w tak krótkim czasie nie zdążyłyby się tu zadomowić. W końcu od zawalenia tunelu minęło niespełna kilka dni. Szli dalej w nadziei, że to dźwięki samochodów znad ich głów. Już po kilku metrach wiedzieli, że byli w błędzie. Stał przed nimi chudy chłopiec. Choć w ciemnościach nie widzieli go zbyt dokładnie, poczuli to, gdy na niego wpadli.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Kim jesteś?! – zapytał odważnie Paweł.</div>
<div style="text-align: justify;">
– Małym, niewinnym chłopcem, który kiedyś żył, jadł i bawił się, jak wy. Źli ludzie zabili mnie i wrzucili tu. Teraz dzięki jakiejś nadludzkiej mocy mogę chodzić, rozmawiać – zupełnie jak dawniej. Nie mam przyjaciół, pobawicie się ze mną?</div>
<div style="text-align: justify;">
Paweł pomyślał, że to kolejna legenda, którą straszono dzieci. Zaraz obok diabła jeżdżącego czarnym samochodem i pytającego o godzinę stał mały chłopiec, który szukał kompanów do zabawy. Kto się skusił, już nigdy nie zaznał spokojnego życia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od tamtej pory słuch o Pawle i Rafale zaginął. Tajemniczy czarny mężczyzna zgłosił na policji, że opowiedział im do tunelu. Nikt jednak nie śmiał tam zaglądać. Uznano chłopców za zmarłych, a podziemne przejście na zawsze zalano i zasypano, by upiorne dziecko nie miało gdzie mieszkać.</div>
Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-11096371645117631802014-05-11T14:41:00.001+02:002014-05-21T14:22:31.787+02:00Konkurs z okazji 10.000 wyświetleń! <b>Witajcie!</b><br />
Dziękuję Wam za to, że stale odwiedzacie mojego bloga. To tylko i wyłącznie Wasza zasługa, że licznik odwiedzin przekroczył 10.000 - z tej okazji z przyjemnością ogłaszam konkurs, w którym do wygrania aż pięć różnych książek oraz zakładki z motywem z serialu “Gra o Tron”.<br />
<br />
<b>Książki w puli:</b><br />
<ol type="a">
<li><i><a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3921/opowiesci-z-niebezpiecznego-krolestwa">Opowieści z niebezpiecznego królestwa</a></i>, J. R. R. Tolkien</li>
<li><i><a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/96450/istoty-swiatla-i-ciemnosci">Istoty światła i ciemności</a></i>, Simon R. Green</li>
<li><i><a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/80560/bestia">Bestia</a></i>, Kamila Turska</li>
<li><i><a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4774/furtka-do-ogrodu-wspomnien">Furtka do ogrodu wspomnień</a></i>, Eugeniusz Dębski</li>
<li><i><a href="http://lubimyczytac.pl/ksiazka/98216/retrum-kiedy-bylismy-martwi">Retrum. Kiedy byliśmy martwi</a></i>, Francesc Miralles</li>
</ol>
<br />
<b>Co trzeba zrobić:</b><br />
<ol>
<li>Polubić i śledzić fanpage <a href="http://fb.com/sciencefantasia">Science Fantasia</a></li>
<li>Poprawnie odpowiedzieć na trzy pytania związane z moimi opowiadaniami (pytanie pojawi się 13 maja, 17 maja oraz 20 maja)</li>
<li>Zostać wylosowanym.</li>
</ol>
<div>
<br /></div>
<b>Pytania:</b><br />
<ol>
<li>Jak miał na imię syn karczmarza z opowiadania pt. "Zdobiona pochwa", który posiadał tytułowy artefakt? (<a href="https://www.facebook.com/ScienceFantasia/posts/830763383614180">link do posta</a>)</li>
<li>Jakim fałszywym imieniem i nazwiskiem posługiwał się John Adler na początku opowiadania pt. "Trzy warunki"? (<a href="https://www.facebook.com/ScienceFantasia/posts/832759840081201">link do posta</a>)</li>
<li>Jak miał na imię okultysta, sługa Josifa z opowiadania "Dziedzictwo rodu Shettleton"? (<a href="https://www.facebook.com/ScienceFantasia/posts/846448775378974">link do posta</a>)</li>
</ol>
<br />
Koniec konkursu przewidziany jest na 25 maja. Tego dnia odbędzie się siedem losowań. Trzy główne spośród osób, które odpowiedziały poprawnie pod poszczególnymi pytaniami (nagroda: losowa książka z dostępnych). Jedno spośród osób, które odpowiedziały poprawnie na wszystkie pytania (nagroda: losowa książka). Oraz trzy losowania spośród osób, które w ogóle udzieliły odpowiedzi (nagrody: losowe zakładki). Film z losowania zostanie umieszczony w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu.<br />
<br />
Dla lubiących regulaminy - regulamin konkursu <a href="https://docs.google.com/document/d/1D6OwhL_fd2KVi6NKj-kj-hz5e4kmYqlhPF9ZUlxuXS8/pub">tutaj</a>.<br />
<br />
Pozdrawiam i zapraszam do czytania opowiadań - pytania będą z nimi związane! :)Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-21276188569684675092014-05-07T21:24:00.001+02:002014-05-11T14:42:03.370+02:00[Miniatura] Przegrana walka<center>
<b>Przegrana walka</b></center>
Krwistoczerwona łuna wstępowała na nieboskłon kocim krokiem, bezlitośnie przeganiając swego odwiecznego wroga. Mrok niczym pies z podkulonym ogonem chował się poniżej przeciwległej linii rozdzielającej świat rzeczywisty od fantastycznego. Pozornie martwe i nieruchome, niezliczone jasne punkciki bladły w blasku swojego krewnego, który trzymał pieczę nad wszelkim ziemskim stworzeniem. Cienie zatańczyły po wzburzonej tafli bezkresnego, zielonego morza, na którym niczym majestatyczne żaglowce wznosiły się strzeliste wieże. Wszystko budziło się do życia po krótkiej drzemce, po odpoczynku od codzienności. Zielone, rozłożyste korony wysokich drzew migotały tysiącem światełek, podobnie jak trawa u ich stóp. Grzybowe kapelusze odbijały dające nadzieję promienie, posyłając je między swoich przyjaciół. Dobra nowina o powracającym panu rozchodziła się po okolicy jak strzała pędząca ku sercu nieświadomej ofiary. Słońce kochało swoich podwładnych zależnych od jego dobrej woli niesienia światłości i otuchy. Wznosiło się wysoko, zmniejszając chwilowo królestwo cieni.<br />
Nieśmiałe promyki przemykały pomiędzy wieżami, niekiedy zatapiając się w nich, by nigdy nie móc uciec. Pokryte wielkimi połaciami przezroczystego szkła budowle chłonęły je niczym wygłodniała zwierzyna zdobycz. Gdzieś w tej szaroburej rzeczywistości wałęsały się przedziwne stworzenia - ludzie - którzy nad wyraz kochali Słońce, co chwila na nie spoglądając. Weselili się, gdy pozwoliło im zasmakować swojego dobrodziejstwa, otulało ich bowiem nie tylko światłem i ciepłem, lecz również nadzieją. Nadzieją na kolejny spokojny dzień.<br />
Nikt się nie przejął, gdy po przejmująco głębokim, błękitnym stropie przemieszczał się samotny biały wędrowiec. Był niczym kłęby waty, wydawał się lekki i przyjazny, lecz jego prawdziwa natura szybko wyszła na jaw - przesłonił on piękną tarczę, rzucając na pola, lasy i miasto dołujący cień. Piękne kielichy na zielonych nóżkach opadły i zamknęły się, cierpliwie czekając na powrót swojego starego przyjaciela. Mimo panującej szarości, gdzieś pośród szlachetnych koron dało się słyszeć radosny świergot. Nikt nie zauważył, jak tajemniczy niebiański jeździec pędził na spotkanie białemu wędrowcowi. Zdawał się lecieć niczym strzała, celując w sam środek skłębionego nieszczęścia. Nieboskłon rozdarł się na dwoje szarą wstęgą, strzała przeszła na wylot, mknąc dalej niczym niewzruszona. Tym razem walka była przegrana. Znad horyzontu zbliżały się kolejne bryły.<br />
Miasto żyło, a Słońce walczyło o to dzielnie, korzystając z każdej, choćby najmniejszej, przerwy w kawalkadzie białych wędrowców. Wszyscy byli wdzięczni, że walczyło dla nich. Nikt się nie spodziewał, że już nigdy go nie ujrzą…Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-86094403349397526672014-05-03T14:51:00.000+02:002014-05-08T13:18:04.728+02:00Cztery godziny - rozdział szósty<div class="separator" style="clear: both;">Opowiadanie to jest kontynuacją <a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2013/07/trzy-warunki-opis.html"><i>Trzech warunków</i></a>!</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i.imgur.com/rSGU520.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i.imgur.com/rSGU520.png" height="104" width="640" /></a></div><center><b>Rozdział szósty</b></center> Krieg Drei była planetą podobną do Ziemi. Choć przeważały tereny głównie skaliste i pyliste, nie zabrakło na niej miejsca dla bujnych traw, kwiatów oraz krzewów. Tych ostatnich było najmniej, a drzew nie widywano tu wcale. Wielkie połacie skalnych pustkowi zamieszkiwane były przez rdzennych mieszkańców, którzy mieli w zwyczaju osiedlać się daleko od terenów zielonych. Na własną rękę uprawiali w przydomowych ogródkach gatunki traw mogące służyć jako pożywienie. Zwierząt prawie wcale nie było. Na kwiatach przysiadały owady, z jakiegoś powodu omijane przez mieszkańców szerokim łukiem. Między listkami krzewów dało się znaleźć ślimaka, biedronkę czy nieznane ludzkości nowe gatunki organizmów żywych. Mieszkańcy Krieg Drei zjedliby wszystko, co pozytywnie wpłynęłoby na ich zdrowie.<br />
Byli oni podobni do ludzi. Z zewnątrz do złudzenia przypominali nasz gatunek, choć od razu rzucały się w oczy wyraźne różnice. Ich zęby były równe i spiczaste, a oczy schowane nieco głębiej w czaszce. Poruszali się na dwóch długich, w stosunku do reszty ciała, nogach, co pozwalało im rozwijać w biegu niesamowite prędkości oraz skakać nieprawdopodobnie wysoko. Chodzili nago. Dymorfizm płciowy nie istniał, toteż nie wstydzili się siebie nawzajem. Nie posiadali też organów, które na Ziemi wypadałoby zakryć listkiem.<br />
Gardran był jednym z nich. W przeszłości jadł to samo zielsko, które wcześniej musiał pielęgnować. Łowił w wielkie siatki chmary dziwnych owadów, pracował w kopalni… Jedynym, co odróżniało go od większości rdzennego plemienia była tajemnicza moc, której pochodzenie nie jest do końca znane. Na planecie mówi się, że dziwne objawy następowały u większości górników, a wszystko nasiliło się po wypadku, jaki miał miejsce kilkanaście lat temu. Gdy Amerykanie wylądowali na planecie, Gardran początkowo walczył z nimi, choć w końcu przekonał się do nich i od tamtej pory stał po ichniej stronie muru. Inni obcy niechętnie, ale wreszcie również zaprzestali walk i przystąpili do wydobywania kriegonitu dla nowych panów. Oczywiście w zamian za przepyszne pożywienie przywiezione z Ziemi.<br />
<br />
Na planecie nie brakowało wody. Atmosfera składała się głównie z tlenu i azotu, choć naukowcy zdążyli już zauważyć nieznaczne różnice w procentowym udziale poszczególnych pierwiastków. To wystarczyło ekipie ratunkowej, która miała ugasić pożar w miejscu katastrofy. Gdyby postawić przypadkowego przechodnia przed dziurą, nie poznałby, że leży w niej rosyjski myśliwiec. Pojazd był już tylko wielką, stalową kulą w dodatku tak osmoloną, że niemal zlewał się z otoczeniem. Wciąż dymił, wciąż się tlił i żarzył. Nieznaczne podmuchy powietrza wywołane ruchem obrotowym planety podsycały pożar. Dwa potężne żywioły toczyły spektakularną walkę o kawałek gruntu. Ogień zachłannie korzystał z dostępnego paliwa, płomienie strzelały wysoko, zupełnie nie przejmując się strumieniami wody. Strażacy obficie polewali gorejące szczątki rosyjskiego myśliwca.<br />
Wszystkiemu przyglądał się John. Orłow stał obok, mrucząc coś pod nosem.<br />
– Zastanawia mnie, skąd takie płomienie – rzucił, pocierając palcami pokryty siwą szczeciną podbródek.<br />
– Paliwo lotnicze?<br />
– Dawno powinno go zabraknąć. Obawiam się za to najgorszego.<br />
Dopiero teraz obaj zauważyli, że pracujący przy dogaszaniu pogorzeliska strażacy mają na twarzach plastikowe maski w cielistym kolorze. Ten specyficzny model służył tylko jednemu.<br />
– Powinniśmy zejść? – zapytał Adler.<br />
– Tobie i tak nic nie grozi. Ja jestem już stary, więc mam to gdzieś. A użycie kriegonitu jako paliwa zastanawia...<br />
– Ruscy opracowali metodę pozyskania energii?<br />
– Nie, skądże. – Orłow przymrużył oczy. Jego usta były teraz cienką, nieznacznie zarysowaną linią wykrzywioną w groteskowym grymasie. – Użyli go jak podpałki. John, to nie był wypadek! – Zaśmiał się.<br />
– Z czego pan się śmieje, majorze?<br />
– Z moich rodaków.<br />
John puścił mimo uszu przyznanie się majora do swojego narodu. Spojrzał nań pytająco. Dopiero teraz zauważył, jaką Orłow miał leciwą twarz. Zmarszczki zdobiły kąciki ust, oczu oraz czoło. Plamy wątrobowe pokrywały czubek niemal łysej głowy, z której tylko gdzieniegdzie wyrastały siwe włosy. Major zapuścił wąsy, by choć częściowo ukryć braki w uzębieniu. <i>Ile on może mieć lat?</i>, pomyślał Adler.<br />
– To była druga dywersja. Oni próbują odwrócić naszą uwagę od czegoś – powiedział Orłow, widząc konsternację na twarzy Johna.<br />
– Od kradzieży.<br />
– Nie, tu chodzi o coś grubszego. <br />
W tym momencie na powierzchni pojawił się stary Adler. Zupełnie nieoczekiwanie wygłosił monolog, relacjonując rozmowę z Blackiem oraz informując o kolejnych kradzieżach kriegonitu. Major podzielił się zaś swoim odkryciem i przez chwilę wspólnie milczeli. Na twarz dowódcy wstąpiły maleńkie kropelki potu, a źrenice się rozszerzyły.<br />
Kolejny przybył Gardran. Był zdyszany i spocony. Widać było, że jest czymś przejęty. Gdy przystanął, zgiął się w pół, opierając ręce na kolanach, i oddychał głęboko. Działo się z nim coś niedobrego.<br />
– Co tak stoicie? – wysapał. – Musimy ruszać, zanim Black się znowu do mnie dorwie.<br />
– Gdzie ruszać? – Alatho był zdumiony.<br />
– No, na misję. Jak najszybciej!<br />
Gdy tylko Gardran wypowiedział te słowa, gdzieś w oddali zabrzmiała syrena policyjna. Zza dogasających zgliszczy przebijało się ostre światło niebieskiego koguta. Łazik Blacka mknął po równym asfalcie niczym bolid, niemal taranując krzątających się przy wozie strażaków. Mężczyźni pożegnali go lasem środkowych palców. Pojazd toczył się dalej, nie dając wytchnienia spracowanym gąsienicom. <br />
– Szybko, do tuneli! – zakomenderował Gardran, ruszając do windy.<br />
– Co jest? – spytał stary Adler, nie bardzo wiedząc, czy ma posłuchać podwładnego.<br />
– Black nas przyskrzyni. Nie pozwoli odlecieć na Krieg Vier!<br />
Na dźwięk tych słów Alatho dobył z kieszeni swojego komunikatora i wstukał na klawiaturze jakiś numer. Pociągnął Johna za rękaw i wszyscy pognali ile sił w nogach na pobliskie lądowisko. Z hangaru wyprowadzano już najzwyklejszy w świecie śmigłowiec. Jakiś mężczyzna z czułością gładził stalowe poszycie drucianą gąbką. Zacierał znaki rozpoznawcze.<br />
– Phil, gotowy? – krzyczał Al. – Plan awaryjny!<br />
– Szefie, transporter czeka, ale jest blokada…<br />
– W dupie mam tę blokadę! Zabieraj chłopaków, zanim Black tu dojedzie.<br />
– Gdzie Dave? – wypalił nagle Orłow.<br />
John dopiero zauważył, że jego kompan znów gdzieś zniknął. Ostatnimi czasy zdarzało mu się to nader często, choć nikt nie robił z tego tytułu problemów. Dave był mało istotnym graczem, najmniej go podejrzewano, jeśli nie wcale. Jednakże to on brał udział w uprowadzeniu Adlera i nawet fakt, że go później uratował, nie był tu taryfą ulgową. <br />
– Dave jest już dawno na miejscu – odparł stary Adler. – Wskakiwać na pokład!<br />
Wszyscy trzej: John, Orłow oraz Gardran weszli po stromych schodkach do środka. Czyściciel okazał się także pilotem. Poderwał maszynę, zawisł na chwilę i odleciał w samą porę, gdyż po chwili wszyscy zobaczyli, jak niebieski kogut przestał się ruszać. Byli tak daleko, że widzieli tylko czarne punkty szamoczące się w tę i we w tę. Po kilkunastu sekundach nie mogli już ujrzeć nawet jaskrawego światła na dachu policyjnego łazika.<br />
Podczas lotu major gawędził z pilotem, Gardran rozwiązywał krzyżówkę, a John patrzył przez okno, podziwiając wszystkie kolory Krieg Drei. W pewnej chwili został wywołany przez Orłowa.<br />
– Możesz podejść?<br />
Podszedł do kokpitu, gdzie zajął wolne miejsce.<br />
– Wiesz, co się teraz stanie? – zapytał major, a gdy John nie odpowiadał, dodał ze zrozumieniem: – Tak myślałem. Uciekamy, bo podejrzewamy Blacka o szpiegowanie, ale tego chyba sam się domyśliłeś. Polecimy na Krieg Vier w ważnym celu.<br />
– Wiem, zabić kogoś tam… <br />
Orłow zaśmiał się.<br />
– To podpucha. Black wie o tym, a to oznacza, że albo ktoś wyniósł tę informację z centrum dowodzenia, albo ma podsłuch. Bardziej możliwe jest do drugie, ale cóż… Misja jest zgoła inna. Owszem, będziesz musiał kogoś zabić, ale ważniejsza jest dziewczyna.<br />
– Zabić? – John powtórzył, by się upewnić. – Dziewczyna?!<br />
– Kilka miesięcy temu wysłaliśmy ją na przeszpiegi, od kilku dni nie dostaliśmy od niej żadnego raportu. Podejrzewamy, że zaszyła się w jednej z ustalonych kryjówek, dokąd się udasz. Prawdopodobnie będzie oczekiwała pomocy w wykonaniu zadania, jakie jej powierzyliśmy, więc pomożesz. Jakieś pytania?<br />
John zauważył, że Gardran przysunął się nieznacznie na ławce. Siedział teraz bliżej kokpitu i podsłuchiwał, nawet nie kryjąc tego.<br />
– Co z nim? – zapytał Adler, wskazując obcego ruchem oczu.<br />
– Ma moc, może się przydać.<br />
– Ja też mam. Dave również. To nie wystarczy?<br />
– Ile razy jej użyłeś? Dwa? Trzy?<br />
– Trzy.<br />
– Zapewne nie poznałeś jeszcze jej ograniczeń – rzekł Orłow z satysfakcją. – Nie znasz też jej pochodzenia. Jesteśmy w dobrym momencie.<br />
– Spójrz w prawo – wtrącił się nagle pilot. – To ruiny kopalni kriegonitu, która wybuchła jakiś czas temu. Byłem niegdyś górnikiem, podobnie jak Gardran. U każdego z nas pojawiła się tajemnicza zdolność. – Odwrócił się nagle i spojrzał Johnowi w oczy. – Tak, jestem obcym – dodał, widząc jego konsternację.<br />
– Gdzie więc leżą minusy tej mocy? – zapytał Adler.<br />
– Umrzesz. W atmosferze pozbawionej oparów kriegonitu umrzesz po czterech godzinach od przemiany.<br />
_______<br />
Dziękuję<!-- <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-nawka.html">Nawce</a> oraz--> <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-vetala.html">Vetali</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-32679715395543923782014-04-25T13:21:00.000+02:002014-04-25T13:28:13.322+02:00Cztery godziny - rozdział piąty<div class="separator" style="clear: both;">Opowiadanie to jest kontynuacją <a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2013/07/trzy-warunki-opis.html"><i>Trzech warunków</i></a>!</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i.imgur.com/rSGU520.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i.imgur.com/rSGU520.png" height="104" width="640" /></a></div><center><b>Rozdział piąty</b></center> Z miejsca, w którym jeszcze przed momentem stał budynek cywilny, buchnął wielki ognisty obłok, osmalając ocalałe gmachy. Jasność żaru wypełniła okolicę i zgasła, pozwalając czarnym chmurom opleść okoliczne bloki i hangary. Ułamek sekundy potem najbliższym otoczeniem katastrofy zawładnął ogłuszający huk szybko rozchodzący się we wszystkich kierunkach. Towarzyszyła mu energia, która przesuwała stojące na drogach pojazdy, burzyła co słabsze konstrukcje i łamała anteny transmisyjne. Gdy pierwsza chmura pyłu, szczątków i opiłków przerzedziła się, zza niej zaczęły prześwitywać ostre jak brzytwa kształty wrogiej maszyny. Jedno ze skrzydeł, wygięte od temperatury i siły zderzenia, sterczało głęboko wbite w ziemię tuż za budynkiem. Nos maszyny niknął gdzieś w czeluściach gruzowiska, docierając do betonowych szkieletów podziemnych korytarzy. Wyżej położone przejścia zostały zasypane, a wielu ludzi straciło w ten sposób znakomitą drogę ucieczki. Płaty poskręcanej stali z drugiego skrzydła wyrzuciło gdzieś daleko, jakby niosła je jakaś niewidzialna siła. Podobnie statecznik maszyny, który, ułamany w połowie, wylądował na dachu pobliskiego hangaru. <br />
Pracownicy z górnych pięter odczuli potężny wstrząs. Z szaf pospadały książki, segregatory i liczne dzienniki; z biurek komputery, drukarki i inne elektroniczne sprzęty. Ludzie obijali się o siebie, o ściany i podłogę. W pierwszej chwili nikt nie mówił o ofiarach.<br />
Dopiero po kilku minutach wieści dotarły do najniżej ulokowanych tuneli, gdzie swoje siedziby mieli najważniejsi oficerowie wojska i wojskowej policji. Magnus Black przechadzał się zamyślony po swoim gabinecie. To wyglądał przez drzwi, to zaglądał do kosza na śmieci. Na ścianach, zamiast okien, widniały niewielkie wyświetlacze LED, ukazujące obraz z kamer na powierzchni planety. Imitacje okien działały jednak z opóźnieniem, by w razie niepogody móc manipulować przekazem. Z tego powodu Black nie od razu wiedział o wydarzeniach rozgrywających się kilkaset metrów nad jego głową. Zszokowany patrzył w ekrany. Patrzył i nie mógł pojąć.<br />
Złapał za słuchawkę.<br />
– Przyślij do mnie Alatho Adlera. – Black spojrzał raz jeszcze na ekran i dodał: – Powiedz mi, czy na powierzchni działa ekipa ratunkowa?... Aha… Rozumiem, podwoić siły i natychmiast niech stawi się tu Adler!<br />
W czasie, gdy czekał na Adlera, zdążył wychylić dwie szklanki taniej whisky z roztapiającym się lodem. Zdenerwował się takim obrotem spraw, choć musiał panować nad emocjami. Nie mógł dać po sobie poznać, że sytuacja go przerosła, a alkohol wpływał na organizm uspokakająco. Gdy w drzwiach gabinetu stanął Adler, Black łykał kolejną dawkę bursztynowego trunku. Widząc rywala, pospiesznie schował szklaną butlę pod biurko. Przerwano mu rytuał. Spojrzał na Adlera wzrokiem pełnym urazy i wyrzutów. Zauważył wtedy jego nieznacznie skośne oczy, nieco jaśniejszą skórę, wąskie usta i orli nos. Alatho zgrzał się, przez co na policzki wstąpiły barwne wypieki.<br />
– Spieszyłeś się.<br />
– Sprawa nie cierpi zwłoki, jak myślę – odparł Alatho.<br />
– Owszem... Mam problem.<br />
Adler zajrzał pod biurko.<br />
– Widzę – rzekł z nieskrywanym uśmiechem. Black puścił to mimo uszu.<br />
– Mam problem z tobą i twoją zgrają przybłędów z Ziemi. Jak długo zamierzasz kombinować za moimi plecami?<br />
– Nie jesteś moim szefem.<br />
– Ale jestem dowódcą wojskowej policji, a do moich obowiązków należy dbanie o bezpieczeństwo bazy. Wszyscy podejrzewają cię o szpiegowanie, a ty prowadzisz jakąś prywatną grę.<br />
– Ty też? – spytał stary Adler. – Ty też mnie podejrzewasz, Magnusie?<br />
– Nie – skłamał. Sięgnął pod biurko i przygotował sobie kolejnego drinka. – Pijesz? – spytał z nadzieją, że Al odmówi.<br />
– Tak – odparł Adler. – Przy okazji, co wiesz o kradzieżach kriegonitu?<br />
Black zesztywniał. Alatho wyraźnie widział, jak tamten zbladł, usta mu obwisły, a źrenice się rozszerzyły. Wiedział. Dużo wiedział. <br />
– Nie zakrztuś się tylko – rzucił, mocząc usta w taniej whisky. – Co wiesz?<br />
– Nie więcej od ciebie – odparł zrezygnowany Black, łypiąc spode łba na swój komputer. <br />
– Domyśliłem się już, że nie mniej, ale pytam, co konkretnie wiesz...<br />
Black wstał i pochwycił słuchawkę telefonu. Poprosił o dostarczenie dziennych raportów z magazynów. Spojrzał na wielki zegar wiszący nad drzwiami i poprosił także o dokument z poprzedniego dnia<br />
– Jak tam akcja ratunkowa? – spytał od niechcenia na koniec. – Rozumiem, przekażę. – Rzucił słuchawką i opadł na swój fotel, zdobiąc butelkę nowymi odciskami palców. <br />
– Zaraz porozmawiamy o kriegonicie, a tymczasem powiedz mi, co twój pilot robił w powietrzu.<br />
Tym razem to Alatho stężał. Nie chciał wyjawić przed rywalem, że nie ma pojęcia, co właściwie zaszło na powierzchni. Skąd dwa rosyjskie myśliwce, dlaczego Gardran pilotował mimo aresztu oraz bez zezwolenia Blacka, aż wreszcie dlaczego pozwolił wrogowi wbić się w budynek mieszkalny. <i>Nie</i>, pomyślał, <i>nie mogę mieć mu za złe, że nie poświęcił życia</i>. Mimo wszystko był zły na Gardrana, że w ciągu kilkudziesięciu godzin złamał wiele przepisów, sprzeciwił się rozkazom, a czekała go ważna misja. Bez jego mocy, tak skrupulatnie ukrywanej przed Blackiem, a co za tym idzie – przed wrogiem – nie dadzą rady. Tak, Alatho podejrzewał Blacka o szpiegostwo nie mniej, niż Black jego. Byli bowiem rywalami do stołka nowego Imperatora na Krieg Drei. Nowego władcy, który przywołałby w końcu do porządku wszystkie służby.<br />
– Nie wiem, Magnusie – westchnął wreszcie. – Naprawdę nie wiem. Nie sądzisz chyba…<br />
– Tak sądzę. Al, nie widzisz tego? Sabotaż, katastrofa w trakcie rutynowych ćwiczeń, podczas której ginie niemała ilość kriegonitu – za sterami Gardran. Dwa rosyjskie myśliwce zbliżają się do naszej bazy, nasz podrywa się, ale mimo to pozwala jednemu z nich wedrzeć się w sam środek naszej siedziby – za sterami Gardran. Zaraz się okaże, czy z magazynu i tym razem coś nie zginęło. Jak myślisz, kto jest winien tego, że Rosjanie odkryli rąbka naszej tajemnicy? Zajrzeli w naszą misternie utkaną sieć? <br />
– Bynajmniej nie Gardran. Działał z mojego polecenia.<br />
– Stary przyjacielu… Nie mi wciskaj te bajki.<br />
W tym momencie do gabinetu ukradkiem weszła jakaś pracownica, której Alatho nie znał. Black przedstawił ją jako Camillę Thrash i natychmiast odesłał. Rozpromienił się za to na widok czterech złożonych wpół arkuszy papieru. Żółty, śliski i błyszczący nie nadawał się co prawda do niczego, ale z braku drzew na Krieg Drei musieli zadowalać się syntetyczną namiastką.<br />
Magnus wodził przez chwilę wzrokiem, skakał z linijki na linijkę, źrenice chodziły mu to w lewo, to w prawo, jakby oglądał zacięty tenisowy pojedynek. Całkowicie zapomniał o niemal pustej już butelce whisky. Składał litery w słowa, zdania, akapity. Cyfry w liczby i szybko je przeliczał. Dodawał, mnożył. W ciągu kilku minut wiedział już to, czego domyślał się od samego początku, gdy na swoim wirtualnym oknie ujrzał pogorzelisko.<br />
– Zginęło dwieście dwadzieścia pięć kilogramów kriegonitu – zakomunikował nie bez triumfu w głosie. Obserwował reakcję rywala. Przyparł go do muru. <br />
Adler faktycznie czuł się jak pod ścianą, która nagle zablokowała mu możliwość ucieczki z opresji. Podczas ostatnich wydarzeń ginął najcenniejszy surowiec w historii ludzkości, a w obu przypadkach swoje palce maczał Gardran. Obcy. Rdzenny mieszkaniec Krieg Drei. "Ufoludek", jak go nazywał Black.<br />
– To… To prawie pięć razy więcej niż poprzednim razem. Jak?<br />
– Gdybym to ja wiedział… Na powierzchni trwa zamieszanie. Szukają ofiar, gaszą pożary i tak dalej. Mamy szczęście, że Drei nie ma w atmosferze jakiegoś łatwopalnego syfu, bo byśmy wszyscy poginęli.<br />
– Wtedy nikt by się tu nie osiedlał.<br />
– Myślisz, że bezpieczeństwo byłoby ważniejsze od surowca? Spójrz na Rosjan, którzy poświęcili dwóch ludzi i dwie maszyny, by odwrócić naszą uwagę od kradzieży niespełna ćwierć tony cennego pierwiastka. <br />
– Wtedy na pewno <i>ja</i> bym się tu nie osiedlił – rzekł Adler, wyraźnie zdenerwowany.<br />
Co miały na celu te rozmowy? Dywagacje o szpiegach, kradzieżach, dywersjach. Alatho odniósł wrażenie, że Black celowo przeciąga rozmowę i daje aż nazbyt jaskrawe znaki co do winy Gardrana. W końcu stary Adler wstał, trącając łokciem do połowy pełną szklankę. Bursztynowa, tania whisky rozlała się po stole, płynęła strużką ku rantowi, z którego ciurkiem skapywała na jakiś segregator. Al spojrzał mimochodem na kawałek granatowej tektury i zanotował w pamięci napis:<br />
<center>DGX1-JAX3-KOX5-AAX9</center>Black zerwał się z krzesła i nakrył świeżo zapisaną etykietę ręką. Udał, że nie zauważył zainteresowania Adlera i pospiesznie schował dokumenty do zamykanej na klucz szafki.<br />
Alatho wyszedł bez słowa.<br />
Czarny dopił resztkę whisky z gwinta i cisnął butelkę w kąt, gdzie stał przepełniony od dawna kosz. Odprowadzał rywala wzrokiem, ale tylko na monitorze swojego komputera, skąd miał podgląd na wszystkie kamery w tunelach i pomieszczeniach sąsiadujących. Z wyjątkiem centrum dowodzenia, które od zawsze było dla niego niedostępne. <i>Niech sobie ma, stary pryk, swój własny kawałek podłogi</i>, myślał. <i>Niech poczuje się swobodnie</i>. <br />
Wstał i zaczął przechadzać się po swoim gabinecie. Ostatni raz spojrzał na wirtualne okna i wyłączył wyświetlacze. Zgasił światło. Oparcie swojego fotela maksymalnie odchylił, rozłożył się w nim jak szczur w zatęchłej piwnicy i wyciągnął z szuflady następną butelkę taniego, śmierdzącego paloną gumą trunku. Przypomniał sobie, że nie przekazał Adlerowi jednej rzeczy.<br />
_______<br />
Dziękuję <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-nawka.html">Nawce</a> oraz <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-vetala.html">Vetali</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-29244594149856789122014-04-18T13:27:00.002+02:002014-04-18T13:27:50.183+02:00Cztery godziny - rozdział czwarty<div class="separator" style="clear: both;">Opowiadanie to jest kontynuacją <a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2013/07/trzy-warunki-opis.html"><i>Trzech warunków</i></a>!</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i.imgur.com/rSGU520.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i.imgur.com/rSGU520.png" height="104" width="640" /></a></div><center><b>Rozdział czwarty</b></center> Znikąd pojawiło się trzech sanitariuszy ubranych w swoje białe fartuchy z czerwonym logo służby medycznej. Żaden z nich nie miał więcej niż dwadzieścia parę lat, choć ich twarze zdradzały, że przeżyli wiele trudnych chwil w życiu. Zmarszczki uwydatniały się, gdy byli w stresie, próbowali bowiem podtrzymać Gardrana przy życiu. Jeden z medyków mruknął coś do swojego radia, a na sali natychmiast pojawiło się kolejnych dwóch, którzy nieśli składane, aluminiowe nosze. Metal połyskiwał, ładnie wypolerowany, w zimnym świetle reflektorów, co Johnowi przypominało nieco klimat panujący w kostnicy. Śmierć wisiała w powietrzu, ogarniała swoimi mackami zniechęconych sanitariuszy i beznadziejnie rannego Gardrana, którego oczy zmętniały i straciły swój naturalny blask. John pochylił się nad przyjacielem, nie czuł oddechu, pulsu, ciepła żyjącego, pracującego organizmu. Gardran zgasł.<br />
– Nic z tego – oznajmił Adler sanitariuszom.<br />
– My to ocenimy, dobrze? – odparł natychmiast jeden z nich. – Nie możemy pozwolić mu umrzeć, gdy jest głównym świadkiem w ważnej sprawie.<br />
– Ważnej sprawie? <br />
– Podejrzenia panoszenia się szpiega w dowództwie Krieg Drei to nie jest dla pana ważna sprawa, panie…<br />
– Adler. John Adler – odpowiedział z satysfakcją.<br />
Sanitariusze zawiesili się na moment, spojrzeli po sobie i niemal jednocześnie wypięli pierś niczym dobrze naciągnięte, nylonowe struny. Zasalutowali w specyficzny sposób, przykładając prawą pięść do serca, zaś lewą otwartą dłoń kładąc przy ciele. John skłonił się lekko i po wymianie uprzejmości medycy przystąpili do reanimacji.<br />
– Wywozimy go – oznajmił jeden. – Jak najszybciej do skrzydła szpitalnego! <br />
<br />
Tymczasem Magnus Black niczym cień ciągnął się za pozostałymi do centrum dowodzenia. Krył się po kątach, korzystając z przewidzianego na taką okoliczność mroku panującego w korytarzach. Wojskowa policja miała przewagę, a już na pewno jej dowódca. Black mógłby co prawda użyć wielu swoich gadżetów, jednak wolał nie odkrywać przed Adlerem zbyt wielu kart. W końcu był on głównym podejrzanym o szpiegowanie bazy. Tunel posiadał jeszcze jedną, piekielnie istotną zaletę – miał świetną akustykę i każdy najcichszy szept odbijał się wzdłuż ścian jak mucha od czystej szyby szukająca ucieczki z czyściutkiego pokoju. Black słyszał każde słowo płynące z ust szajki Adlera. Umiał to wykorzystać do własnych celów. Nie zdziwił się bowiem, że rozmawiają o nim.<br />
– ...niepokoiło mnie jego zachowanie – mówił Orłow. – Znając Blacka, pewnie mu dogadał.<br />
– E tam, Gardran by się nie przejął takim śmieciem. – Dave zbagatelizował słuszne obawy Rosjanina.<br />
– Śmieciem? – Alatho zdziwił się na dźwięk tego słowa. – Nie wiesz z kim masz do czynienia.<br />
– Pan mnie straszy?<br />
– Skądże! – żachnął się. – Ostrzegam. Wiem lepiej od was, że jeszcze nie raz nam nabruździ.<br />
<i>Nie myli się</i>, pomyślał Black, pociągając nosem. Miał zamiar zepsuć im resztę dnia jeszcze zanim znajdą się w centrum dowodzenia. Nie usłyszawszy niczego ważnego i bez nadziei na to, że usłyszy, przystanął i wszedł w głąb ciemnej wnęki, która okazała się być windą. Kilka poziomów wyżej czekała na niego podróż służbowym łazikiem, z którego mógł komunikować się ze swoimi podwładnymi. Pojazd był prosty w budowie – pomiędzy zespawane stalowe rury wklejono kuloodporne szyby, podłoga z mocnego plastiku podtrzymywała dwa wygodne fotele. Łazik poruszał się za pomocą dwóch gąsienic napędzanych niezależnymi od siebie silnikami elektrycznymi. Wyglądał niepozornie, choć ciasne wnętrze wyposażone było w najprzydatniejsze dla dowódcy instrumenty – komputer oraz telefon. Black mógł, w drodze do swojego gabinetu, wydać być może najważniejszy w karierze rozkaz. Chwycił słuchawkę zawieszoną na ramie, długi kabel niczym serpentyna wił się po podłodze, ginąc gdzieś w czeluściach gąsienic i mechanizmu napędowego. Długimi, chudymi palcami wystukał na klawiaturze numer.<br />
– Black – zakomunikował. – Ogłosić kontrolę odlotów!<br />
Oznaczało to, że nikt nie mógł opuścić planety bez uprzedniej kontroli kogoś z wojskowej policji. Pierwszy raz się zdarzyło, by taki rozkaz został wydany, ale Black był przekonany, że podejmuje właściwą decyzję. Wiadomość o zastosowanej kwarantannie szybko dotarła do centrum dowodzenia, gdzie wściekły Adler nie ukrywał swojej opinii. <br />
– Co ten człowiek sobie wyobraża? – grzmiał.<br />
– I co teraz z naszą misją? – zapytał Dave, spoglądając na Orłowa z niemym protestem.<br />
– Ja nic na to nie poradzę – odpowiedział major i z łoskotem opadł na krzesło.<br />
W tym momencie do hali wtargnął zdyszany John, niosąc w dłoni słuchawkę krótkofalówki. Stanął jak wryty, gdy zauważył grobowe miny swoich współpracowników. Przez chwilę myślał, że nie będzie ich jeszcze bardziej martwił, ale sprawa była poważna – życie Gardrana było zagrożone... Misja była zagrożona!<br />
– Black...<br />
– Wiemy – przerwał mu Al.<br />
– Co? – zdziwił się. <br />
– Wiemy, że ten idiota kontroluje teraz wszystkie odloty z planety. Nie polecicie potajemnie, a droga oficjalna jest na pewno stale monitorowana przez szpicli. <br />
– O czym ty mówisz? Jaka misja? Gardran walczy o życie, a tobie tylko misja w głowie? Black go tak urządził, że biedak do końca życia nie zejdzie z wózka. <br />
Dave wydał stłumiony okrzyk, lecz Alatho nawet nie drgnął. John jednak po chwili zreflektował się, wyrażając swoje zdziwienie tym, co przed chwilą usłyszał. <I>Blokada odlotów, to brzmi podejrzanie</i>, pomyślał. Wydawało mu się, że rozkaz Blacka był wymierzony prosto w nich jak lufa karabinu przystawiona do piersi wroga. Nikt się w tym przypadku nie przejął Gardranem, który, bądź co bądź, miał być pilotem. Konsternację w centrum dowodzenia przerwało denerwujące brzęczenie. Alatho podniósł słuchawkę zawieszoną na ścianie.<br />
– Adler – powiedział i włączył nagłośnienie. <br />
– Tu Black. Mam dla ciebie... dla was wiadomość. Gardran został oskarżony o umyślne spowodowanie śmierci. <br />
– Ale jak to? Przecież odbyło się przesłuchanie! – wściekł się Orłow. – To tak pogrywa sobie komendant wojskowej policji?<br />
– Wiem, co chcesz powiedzieć, Rusku, ale Al nie jest Imperatorem. Nikt nie jest, a więc nie podlegam nikomu.<br />
– To przejęcie władzy... – zauważył spokojnie Dave, po czym zwrócił się szeptem do Johna: – Nie wydaje ci się, że w tym jest coś podejrzanego?<br />
– Nie.<br />
– To ja wydałem rozkaz wystrzelenia rakiet – wypalił nagle stary Adler.<br />
– Al, wszyscy wiemy, że to nieprawda – stwierdził po cichu Orłow, przymykając ze znużenia powieki.<br />
Przez chwilę głośnik w słuchawce wydawał jedynie ciche, jednostajne brzęczenie zakłócane od czasu do czasu trzaskami i ledwo słyszalnymi piskami. Po chwili słychać było, jak Blackowi przyspieszył oddech.<br />
– Bierzesz to na siebie? – powiedział załamującym się głosem. – Masz ważne plany co do tego pilota?<br />
– Nie twój interes – odparł Adler. – Trzymaj nos w swojej policji i lepiej łap szpiega, chyba że…<br />
Orłow położył Alowi rękę na ramieniu, kręcąc głową. Wystarczyło już przykrości i niespodzianek; gdzieś na terenie bazy sanitariusze walczyli o życie Gardrana, a był on ważną częścią ich planu. Planu, który miał na jeszcze choćby miesiąc opóźnić wojnę między dwiema potężnymi nacjami. <br />
Adler odłożył słuchawkę i nie zdążył dojść do stołu, gdy w centrum dowodzenia znów rozległo się wycie i mrugające, czerwone światło raziło w oczy. Monitory wyświetlały ten sam, znany już obrazek – zielone symbole lawirowały między sobą, tylko że teraz między nimi sporadycznie pojawiały się szkarłatne trójkąty.<br />
– Wróg! – Dave zauważył pierwszy. – Alarm w całej bazie!<br />
– Wstrzymajmy się – rzekł Alatho, unosząc rękę. Szukał w bazie danych czegoś, co mogło wyjaśnić sytuację.<br />
– Ale szefie, to przecież Rosjanie!<br />
– Daj spokój – nalegał Adler. – Przyłącz się do Johna, poszedł obserwować manewry.<br />
Faktycznie tak było. John stał z uniesioną głową, wodząc wzrokiem za rozmazującymi się z powodu dużej prędkości statkami. Pojazdy kluczyły to w lewo, to w prawo, mijając się o włos. <i>Zderzą się</i>, pomyślał John, <i>są już blisko, mogą w nas strzelać.</i> Dwa małe myśliwce nieznanego typu zbliżały się jednak do bazy, nie zdradzając swoich zamiarów. Pokrywy wyrzutni wciąż były zamknięte, działka nieuzbrojone, a piloci, z tego co widział Adler, nie mieli bojowych hełmów, które wyświetlają szczegóły pola walki. Wszystko działo się z zadziwiającą szybkością. Z hangaru pospiesznie wyprowadzano jednego Mango – tego samego, którego potajemnie pilotował Gardran. Nic nie mogło jednak zdziwić Johna bardziej niż fakt, że to właśnie Gardran szedł w pełnym wyposażeniu pilota. Zdrowy, nawet nie utykał. <I>Ach, tak… Zamiana ciał.</i> Moc jednak wyraźnie osłabła, gdyż twarz przyjaciela pozostawała niezmienna. Tego dnia John zaczął mieć wątpliwości co do cudownej przypadłości rdzennych mieszkańców Krieg Drei. Szybko odrzucił je na bok, gdyż nad jego głową rozgrywały się dantejskie sceny. Gardran podziurawił wehikuł jednego z Rosjan swoim szybkostrzelnym działkiem, choć biedak próbował się ratować ucieczką. Wtedy zwierzyna oberwała pociskiem cięższego kalibru. Z drugim myśliwcem nie poszło tak łatwo. Akcja przypominała nieszczęsne ćwiczenia sprzed parunastu godzin. Dwa pojazdy ganiały się po niebie, manewrując pomiędzy sektorami na mapie w centrum dowodzenia. Wreszcie Gardranowi udało się znacząco wyprzedzić wroga. Zawrócił maszynę tak, że nie było szans, by zwykły człowiek przeżył wytworzone w tej sytuacji przeciążenie. Zbliżał się do przeciwnika w morderczym tempie, leciał wprost na niego. Metr po metrze, cal po calu, odległość między dziobami maszyn malała szybciej niż słupki poparcia dla obecnego prezydenta.<br />
– Patrz, skasuje go! – krzyczał stary Adler, który chwilę wcześniej wybiegł z centrum dowodzenia. – Zabije się…<br />
Z perspektywy obserwatorów na powierzchni planety pojazdy leciały wprost na siebie, jednak przed ostatecznym uderzeniem Gardran minimalnie zboczył z kursu. Maszyny się minęły. Obcy raz jeszcze obrócił Mango niemal w miejscu i przygotowywał się do ostatecznego strzału, gdy na jego oczach rosyjski myśliwiec wbił się w budynki mieszkalne na terenie bazy.<br />
_______<br />
Dziękuję <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-vetala.html">Vetali</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-82888129277643335662014-04-04T12:44:00.001+02:002014-04-04T12:44:12.706+02:00Cztery godziny - rozdział trzeci<div class="separator" style="clear: both;">Opowiadanie to jest kontynuacją <a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2013/07/trzy-warunki-opis.html"><i>Trzech warunków</i></a>!</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i.imgur.com/rSGU520.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i.imgur.com/rSGU520.png" height="104" width="640" /></a></div><center><b>Rozdział trzeci</b></center> Szczęki im opadły, gdy zamaskowany pilot ujawnił swoją zaskakującą tożsamość. Lekko brązowawa skóra połyskiwała tysiącami perlistych kropelek potu, dłuższe włosy opadały swobodnie na ramiona, podkreślając owal twarzy, z której sterczał nieco przyduży nos. Wygląd Gardrana zmienił się nieznacznie, choć dwóch Amerykanów z przekonaniem rozpoznało swojego przyjaciela, co tym bardziej ich zszokowało. Orłow odwrócił wzrok, udając, że zajmuje się czymś ważnym. Jedynie Alatho wydawał się niewzruszony całym zajściem i podchodził do sytuacji z zapasem zrozumienia i akceptacji. Skinął głową na krzesło i kazał Gardranowi usiąść, a Magnus miał zaczekać na zewnątrz. Gdy już opuścił centrum dowodzenia, rozpętało się piekło.<br />
– Coś ty, do cholery, sobie myślał? – krzyczał. – O co tu chodzi?<br />
– Szefie, ja… – nie dokończył, bo do hali wpadło pięciu żandarmów w pełnym uzbrojeniu.<br />
Na głowach mieli czarne kaski z włókna szklanego z ruchomą przesłoną na oczy. Po bokach namalowano czerwono-żółte płomienie przypominające emblemat Policji Wojskowej. Długie, ciemne płaszcze, przewiązane w pasie czerwoną szarfą, wzmocnione były stalową siatką. W urękawiczonych dłoniach żandarmi trzymali oburącz krótkie konwencjonalne karabinki, a w kaburach noszonych na plecach znajdowała się broń najnowszej generacji, której specyfikacja była tajna. Jeden z mężczyzn powalił Gardrana kopniakiem, następnie kilku z nich wykręciło mu ramiona za plecy, gdzie przewiązali je stalowym ściskiem.<br />
– Masz coś do powiedzenia? – zagrzmiał znajomy głos. W drzwiach hali stał zadowolony z siebie Magnus Black.<br />
– Pieprz się – wykrztusił Gardran i splunął Blackowi na buty. – W końcu wpadniesz.<br />
– Hę? – zdziwil się Alatho. – Co masz na myśli?<br />
– MILCZEĆ! – wrzasnął Black. – Oskarżony zostanie przesłuchany.<br />
Włosy Gardrana zafalowały poruszone nagłym zrywem ciała z podłogi. Mężczyźni z dużą siłą złapali go pod pachami i dosłownie wywlekli z centrum dowodzenia. Alatho, widząc to, próbował zerwać się ze swojego wózka, lecz więzy były zbyt mocno ściśnięte, dodatkowo kontrolowane elektrycznymi impulsami. Na srogą twarz Magnusa Blacka wstąpił szyderczy i zwycięski uśmieszek, a czarne, małe oczka zawisły na starym Adlerze, nie okazując litości. Ten jednak nie dawał za wygraną, lżąc Czarnego i odprawiając obraźliwymi gestami. W końcu zostali we czterech, gdy John podniósł się z miejsca i zaczął atakować ojca:<br />
– I nic z tym nie zrobisz?<br />
– A co ja mogę? – odparł Al, przewracając oczami. – Zdradził nas i tyle.<br />
– Sam chyba w to nie wierzysz, co? – John wyskoczył jak z procy i pomknął za nowym przyjacielem w nadziei, że uda mu się wszystko odkręcić. Łudził się, że Gardran wyjaśni wszystko, że sprawa okaże się jednym wielkim nieporozumieniem i rakieta została odpalona przez przypadek. Bo to, że pilot o kryptonimie Golem Dwa został zamordowany, nie podlegało żadnym wątpliwościom. Co jednak z sabotażem? Kto tego dokonał? Adler był w kropce, lecz biegł za żandarmami, wrzeszcząc wniebogłosy. Tymczasem w hali pozostała trójka dyskutowała nad losem Gardrana.<br />
– Szefie – zaczął Dave – chyba nie sądzisz, że on mógł to zrobić umyślnie.<br />
– Poczekajmy, aż złoży zeznania – bąknął Alatho. – Poznajmy jego wersję, dopiero snujmy własne przypuszczenia. Być może potwierdzi najgorsze moje oczekiwania, a może wręcz przeciwnie.<br />
– Nic już z tego nie rozumiem.<br />
– Ale nic nie jest takie, jak myślisz – wtrącił nieoczekiwanie Orłow. – Miejmy nadzieję, że nie przeszkodzi nam to w naszej misji.<br />
<br />
Żołnierze ciągnęli ogłuszonego Gardrana tym samym korytarzem, co wcześniej. Narastający dźwięk tupotu odbijał się echem od gładkich ścian z litej skały, wytrącając żandarmów z równowagi. Biegli i biegli, dobiec nie mogli, gdyż tunel dłużył się w nieskończoność. Gdy więzień chwilowo odzyskał przytomność, stwierdził, że znajdują się w zupełnie nieznanej mu części podziemnej sieci. Ściany były błękitno-szare, oświetlane słabym blaskiem niebieskich żarówek w drucianych klosikach. Upstrzony licznymi kratkami wentylacyjnymi strop zdawał się niemal dotykać czubków głów, budząc w więźniach głęboko skrywaną klaustrofobię. Wprost przed nimi znienacka rozjarzyło się oślepiające, białawe światło, które znikło równie szybko. Sekwencja powtórzona została trzykrotnie, co najwidoczniej było znakiem, bo żandarmi weszli w najbliższe drzwi. Nowe pomieszczenie znacznie różniło się od poprzedniego – mrok wygrywał ze słabymi żaróweczkami, ciepłe powietrze stało w miejscu między szeroko rozstawionymi przegrodami. Znajdowali się w szerokiej i długiej hali porozdzielanej na mniejsze pomieszczenia stalowymi parawanami. Z pewnością niegdyś było tu centrum łączności, lecz teraz teren nadawał się jedynie do zwiedzania przez grupy miejskich odkrywców.<br />
– Proszę, proszę – zabrzęczały głośniki. – Nic a nic się nie boimy, co? – Głos przeciągnął ostatnią sylabę z przekąsem.<br />
Żandarmi wyprostowali się niczym struny, zasalutowali i pospiesznie odeszli od oskarżonego, pozostawiając go na pastwę komisji przesłuchującej. Wtem głos zabrzmiał tuż przy uchu Gardrana:<br />
– Nie dasz nam satysfakcji, gnojku? Gadaj, no!<br />
– Pieprz się, Black.<br />
– Ach, wojujemy. Większość z was, cholernych szpicli, zgrywa chojraków. Ale my już cię nauczymy pokory! – To powiedziawszy, smagnął Gardrana drutem po plecach. Zauważywszy, że nic to nie dało, kazał mu się rozbierać.<br />
– Na czyje zlecenie pracujesz? Och, nie mów, że Rosjan, bo to wiedzą wszyscy. Nazwiska!<br />
– Pieprz się…<br />
Krew spłynęła czerwienią wzdłuż jego kręgosłupa, z ust wydobył się nieznaczny jęk. Wystarczyło, by podjudzić napastnika, który raz jeszcze pozwolił swojej broni zasmakować skóry więźnia.<br />
– Będzie dla ciebie lepiej – ciągnął Black – jeśli wyjawisz nam wszystkie dane.<br />
– Pieprz… – Nie zdołał dokończyć. W pół zdania gruchnął twarzą o posadzkę, tłukąc nos. Brutalności Czarnego nie było końca, bowiem jedną nogą stanął Gardranowi na plecach, zacierając piachem świeże rany po drucie. Nagle podniósł oskarżonego za włosy tak, by mógł stanąć o własnych siłach, zbliżył twarz do jego twarzy, splunął prosto między oczy i wysyczał przez zęby:<br />
– Będziesz gadał, gwarantuję. To był dopiero przedsmak tego, co mogę ci zaoferować. Tymczasem szanowna komisja zada ci kilka pytań, ale ty się przewróciłeś, idąc ciemnym korytarzem, jasne?<br />
Gardran skinął głową, choć myśli miał zgoła inne.<br />
– No, w końcu wykazujesz jakąś chęć współpracy.<br />
Do sali wkroczyły trzy osoby ubrane w długie płaszcze z pospolitego materiału w kolorze niemożliwym do odgadnięcia w takim mroku. Jak na życzenie jednak światła przegoniły ciemności, które panowały teraz jedynie w najbardziej zapomnianych zakamarkach. Ludzie byli cali w czerwieni, od włosów poprzez guziki w mankietach, na sznurowadłach kończąc. Jeden z nich, mężczyzna w średnim wieku z posiwiałą brodą, na głowie nosił perukę ze złotych włókien lokami opadających na ramiona. Za komisją wkroczyło kilkudziesięciu obserwatorów, pośród nich – niespodziewanie – Alatho, Dave oraz major Orłow. Gardran nie zauważył jednak Johna. Gdy drzwi w końcu zamknęły się za ostatnim gościem, przewodniczący komisji rozpoczął przesłuchanie. Po kilkunastu minutach ustalania tożsamości oskarżonego, upewniania się, czy wie, dlaczego będzie przesłuchiwany oraz pouczenia o prawie milczenia w końcu zaczęto zadawać konkretne pytania.<br />
– Prosiłbym o to, by oskarżony raczył opisać sytuację ze swojego punktu widzenia. Proszę rozpocząć od momentu, w którym zasiadł za sterami szturmowca klasy Mango.<br />
– Szanowni państwo – Gardran rozpoczął kulturalnie, całkowicie zapominając o obecności Blacka – minęło kilka tygodni od mojego powrotu na planetę, Rosjanie nie wykonywali żadnego ruchu, toteż marnowałem swój czas na sporządzaniu raportów z pustymi tabelami. Dogadałem się ze swoim starym kumplem, Ridgem Paulsem, że zastąpię go w locie treningowym. – Po sali rozeszło się szemranie i ogólne niezadowolenie. Gardran, słysząc to, dodał pospiesznie: – Państwo nie wiecie, że od dawna podejrzewaliśmy działanie szpiega na terenie naszej bazy, a mniej więcej z tego też powodu postanowiłem wzbić się w powietrze. Domniemałem, że jeden z dwóch Mango będzie celem ataku Rosjan podczas treningu. My w centrum dowodzenia mamy swoje źródła. – Tu rzucił wymowne spojrzenie w stronę Orłowa, który nieznacznie skinął głową. – Nie mogłem jednak wiedzieć, który z pojazdów stanie się ofiarą. Również ku mojemu zdziwieniu odkryłem, że sabotowano nie wyrzutnie, jak przypuszczałem, a napęd statku. Wszyscy wiemy, że nasza broń pod kontrolą wroga to niezbyt ciekawy scenariusz, ale i tak dopięli swego. Topił się kriegonitowy rdzeń, a w takim wypadku procedura nakazuje porzucenie statku i, w miarę możliwości, zestrzelenie go. Dziwię się, że dowódca Adler o tym nie wiedział. Ja jednak swoją powinność wykonałem, a z daleka widziałem, jak Golem Dwa katapultował się. Z całą pewnością próbuje teraz dokować do jednego z naszych transportowców.<br />
Nikt się nie odezwał, gdy Gardran zakończył swoją przemowę. Słychać było za to ciche oklaski. Przewodniczący spojrzał na oskarżonego spode łba, udając, że coś notuje, po czym powstał i rzucił od niechcenia:<br />
– Dwa tygodnie aresztu za samowolny start. Z reszty zarzutów oczyszczony.<br />
Ludzie opuszczali już salę przesłuchań, ale Gardranowi nie pozwolono wyjść. Gdy w końcu został sam, podszedł do niego Black, zdzielił łokciem w potylicę, skopał po brzuchu i plecach, splunął na niego i ulotnił się z pomieszczenia. Na drodze stanął mu jednak John. Mężczyzna nie wiedział, że przesłuchanie będzie publiczne, toteż gonił przyjaciela ile sił w nogach niczym sprinter broniący złotego medalu. Zgubił się przy okazji w misternie utkanej pajęczej sieci tuneli, a Magnus miał z tego powodu niezły ubaw.<br />
– Przybyłeś poniewczasie, Adler – rzekł tylko.<br />
– Co z Gardranem? Co ty tu robisz? Co to ma znaczyć?<br />
– Odbyło się publiczne przesłuchanie, ale porozmawiałem sobie z naszym przyjacielem sam na sam. Wejdź, przekonaj się.<br />
John przepchnął Czarnego tak, że z rozpędu omal się nie wywrócił, dzikim pędem wbiegł do sali przesłuchań, gdzie zastał Gardrana leżącego w dużej kałuży brunatnej krwi. Rzęził, świszczał, oddech miał płytki i nierówny, serce ledwo biło, a jednak jeszcze się w nim tliła iskierka życia, walcząc o sprawiedliwość. John miał obawy co do tego, kto jest szpiegiem. Wstyd mu było, że podejrzewał o to przyjaciela.<br />
_______<br />
Dziękuję <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-vetala.html">Vetali</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-83764340474792513082014-03-28T13:03:00.000+01:002014-03-28T13:03:11.368+01:00Cztery godziny - rozdział drugi<div class="separator" style="clear: both;">Opowiadanie to jest kontynuacją <a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2013/07/trzy-warunki-opis.html"><i>Trzech warunków</i></a>!</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i.imgur.com/rSGU520.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i.imgur.com/rSGU520.png" height="104" width="640" /></a></div><center><b>Rozdział drugi</b></center> Ogromne wyświetlacze w centrum dowodzenia ukazywały mrożącą krew w żyłach scenę. Szerokokątne kamery transporterów nieustannie wysyłały obraz na żywo z wydarzeń w przestrzeni kosmicznej należącej do Krieg Drei. Niewielkich rozmiarów statek szturmowy klasy Mango, który przypominał bardziej latające skrzydło, niż pojazd bojowy, z trudem manewrował to w lewo, to w prawo, uciekając przed śmiercionośnym pociskiem. Przy tak ostrych zwrotach na pilota działały ogromne przeciążenia i nie wiadomo było, czy ten wciąż jeszcze żył, gdy w końcu oberwał w ogon. Komory tlenowe rozszczelniły się w wyniku uderzenia, tworząc wielką kulę ognia, która zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Mango zmienił się w kupę odłamków, poskręcane aluminium wirowało w próżni niczym bączek, roztrzaskane w drzazgi włókno szklane pędziło w przestrzeń jak pociski napędzane falą uderzeniową. Całość była wielce niebezpieczna dla pojazdów przebywających na orbicie Krieg Drei, ale także na powierzchni planety – ciężki silnik, choć nadtopiony, cudem nie ucierpiał w wypadku i powoli wytracał swą energię, z wolna zbliżając się ku atmosferze globu. Nie minęło dużo czasu, a zupełnie zmienił się w kulę parującego, płonącego płynu, która przegrywała z bezlitosną siłą grawitacji planety.<br />
Widok na monitorze nie pozostawiał złudzeń – pilota mogła uratować jedynie katapultacja, a tej nikt nie zauważył. Zgoła inaczej sytuacja wyglądała z powierzchni planety, skąd tragiczny finał rutynowych ćwiczeń oglądało wielu zwykłych żołnierzy odciągniętych od służby widokiem, jak sądzili, meteorytu.<br />
– Uderzy! – biadolił jeden z nich, zakrywając twarz rękoma. Rozchylił palce i zapytał kolegów: – Uderzy, prawda? Pędzi wprost na nas!<br />
– Daj spokój, Fred. Nie pierwszy i nie ostatni raz na Drei spadło jakieś świństwo z nieba.<br />
– Luke, nie tym razem… – Kapral o imieniu Luke poczuł na ramieniu urękawicznioną dłoń. To plutonowy prosił o powrót do przerwanych zajęć. Na odchodne pokręcił tylko głową i przeciągnął palcem w poprzek ust.<br />
Wiadomym było, że całe wydarzenie należało zachować w tajemnicy. Na planecie grasował niebezpieczny sabotażysta, być może to właśnie on wydał wyrok śmierci na niewinnego pilota. Nikt nie chciał, by którykolwiek z Rosjan dowiedział się o tym nieprzyjemnym wypadku. Sprawa jednak zaczęła się komplikować, gdy pilot Golema Jeden, mimo wdrożonej procedury, zaczął podchodzić do lądowania. Zbliżał się do atmosfery pod ostrym kątem, gdy usłyszał w słuchawkach ostrzeżenie. <i>Nie ląduj pod żadnym pozorem!</i>, głosił komunikat. Mężczyzna zerwał urządzenie z głowy i cisnął w tył kokpitu. Był zdenerwowany i za wszelką cenę usiłował dostać się na planetę. Potem komunikat powtórzył się jeszcze kilka razy, aż w końcu głos w słuchawkach umilkł, by już nigdy nie rozbrzmieć. Pilot nawrócił i wszedł gładko w atmosferę, umiejętnie manewrując pojazdem, by jak najbardziej zmniejszyć tarcie. Widział przez szybę kabiny pełznące po poszyciu języki plazmy, tak bardzo bezradne wobec nowego termoizolatora. Statek klasy Mango był aerodynamiczny, wyglądał jak oderwane od myśliwca skrzydło z podpiętymi doń rakietami powietrze-powietrze. Jedynie owiewka wystawała nieznacznie nad poziomy przekrój pojazdu.<br />
<br />
W centrum dowodzenia zawrzało. Magnus Black spoglądał po wszystkich, nie mogąc się zdecydować, kogo pierwszego obwinić za ten wypadek. Wiedział, że ktoś musi odpowiedzieć za to, że pozwolono mordercy wzbić się w powietrze. Ktokolwiek to jest, właśnie jego szukają wszyscy w bazie. Tajemniczy sabotażysta był więc członkiem ścisłego dowództwa.<br />
– Al, ten człowiek chce wylądować – odezwał się w końcu Black. – Pozwólmy mu na to.<br />
– Kim jesteś, by mi rozkazywać, Magnusie?<br />
– Między innymi przewodzę żandarmerii i chciałbym przesłuchać tego człowieka.<br />
– Podejrzewasz coś? – zaciekawił się stary Adler.<br />
– To chyba nie powinno należeć do twoich zmartwień, Al. Pozwól mi wykonywać własną robotę.<br />
Napięcie wzrastało z każdą minutą od katastrofy, gdyż nikt nie miał pojęcia, czego był świadkiem. Być może był to zwykły wypadek, błąd komputera, a może celowe zakłócanie transmisji danych, z dawna planowane morderstwo albo akcja dywersyjna. Tego John obawiał się najbardziej – gdy oczy wszystkich najwyższych oficjeli na Krieg Drei zwrócone były na jeden obszar nieba, wróg mógł bez problemu wylądować na antypodach, gdzie ziemia jeszcze nigdy nie poznała dotyku podeszwy wojskowego buciora.<br />
Alatho wyprowadził Magnusa z hali jednymi z bocznych drzwi, rozmawiając szeptem po drodze. John zdołał wychwycić kilka pojedynczych słów, których nijak nie umiał złożyć w sensowne zdanie. Głosy cichły, aż w końcu stały się nieodróżnialne od hałasujących maszyn ukrytych za telebimami. <I>Kim, do diabła, jest ten Black?</i>, zastanawiał się John. <i>W każdym widzi szpicla, ale w końcu to jego praca.</i> Wtedy za stołem z powrotem zasiadł jego ojciec w skupieniu analizujący pismo, które wypluła drukarka.<br />
– Jasna cholera! – zaklął głośno, przeczytawszy zastanawiające zdanie. – John, to była dywersja!<br />
– Tego się obawiałem – powiedział John pod nosem. – Gdzie wylądowali?<br />
– Co? – wykrztusił Alatho zbity z pantałyku.<br />
– Rosjanie. Gdzie wylądowali?<br />
– Jacy Rosjanie, chłopie? Tutejszy żołnierz, a przynajmniej ktoś w jego mundurze, widziany był kilka minut temu w magazynie kriegonitu. Niestety udało mu się zbiec.<br />
Kriegonit był pierwiastkiem odkrytym przez Amerykanów na Krieg Drei. Okazał się świetnym materiałem do budowy statków kosmicznych, budynków, naczyń i wszystkiego, co było narażone na wysokie temperatury, ekstremalne naprężenia i przy tym musiało być lekkie. Z tych właśnie względów pilnie potrzebowali go Rosjanie, by zdominować przestrzeń kosmiczną. Okazało się jednak, że na planecie, którą skolonizowali – Krieg Vier – występuje zaledwie znikoma część złóż z Drei, liczona nawet w tysięcznych częściach procenta. Mimo to nie wiedzieli o najważniejszej cesze tego pierwiastka – poddany odpowiednim zabiegom wytwarzał energię, bardzo dużo energii, tracąc niewiele na masie. Badania nad wydajnością jednak wciąż trwały.<br />
– Czy coś zginęło? – John otrząsnął się z szoku.<br />
– Nic, czym nie chcielibyśmy się dzielić. Jedynie kilkadziesiąt kilogramów kriegonitu.<br />
– Jak ten człowiek to uniósł?<br />
– Widziano ciężarówkę niknącą za horyzontem.<br />
– To wszystko wyjaśnia – wtrącił Orłow. – Strzelający pilot miał odwrócić uwagę od niepożądanej wizyty w magazynie. Czyli mamy dwóch szpiegów.<br />
– Jasna cholera! – powtórzył Alatho. – Czas działać.<br />
Wtedy ojciec przywołał syna do siebie, by odbyć rozmowę możliwie jak najciszej. Wykładał mu plan misji, a John kiwał głową na znak, że rozumie. Mężczyźni, tak bardzo różniący się od siebie fizycznie, wydawali się myśleć jednakowo. Już po chwili sprawa została omówiona. Alatho poprosił syna o wskazanie osób, które, według niego, zasługują na zaufanie, na co on wymienił Dave’a, majora Orłowa oraz Gardrana. Na twarz starego Adlera wstąpił grymas niepewności, lecz zaaprobował wybór.<br />
– W takim razie wyjawię plan wszystkim, choć w niepełnym składzie. Nie będziemy przejmować się znikomą ilością kriegonitu, choć Rosjanie mogliby skradzionym surowcem napędzić kilkaset śmiercionośnych maszyn. Zamiast leczyć objawy, postaramy się zneutralizować szkodzącego nam wirusa, dlatego polecicie na Krieg Vier i zlikwidujecie Wasyla Kuzniecowa! Jest on szefem tamtejszego wywiadu, a operację tę szykowaliśmy już od dawna, choć brakowało nam bodźca. Nawet jeśli to prowokacja, Kuzniecow musi stracić życie. Zbyt dużo wie także o naszych wtyczkach na Vier. <br />
Wtedy Alatho podał każdemu materiały ze zdjęciami wroga i towarzyszących mu osobistości, na które mogą się natknąć na obcej ziemi. Mężczyźni uważnie zlustrowali każdego z Rosjan, przeczytali dokładne biogramy i przystąpili wreszcie do rozrysowania drogi, jaką będą musieli przebyć po wylądowaniu na planecie. Mieli bowiem osiąść na pustkowiu, którego, według wywiadu, nikt nie strzegł.<br />
– Jak to możliwe, że Rosjanie nie monitorują tamtego miejsca? – spytał John.<br />
– Nie wiem. Podejrzewam, że dowiecie się, gdy tam wylądujecie. To nasza jedyna szansa – poinformował ze stoickim spokojem Alatho. – Za dwa tygodnie nasze planety korzystnie się ustawią względem siebie, zarówno na orbitach, jak i półkulami. <br />
Podczas gdy w centrum dowodzenia planowano zamach na wrogiego przywódcę, na powierzchni planety do lądowania podchodził Mango napastnika. Pilot był doskonale wyszkolony, bowiem wylądował przy wyłączonym systemie naziemnego naprowadzania. Radiolatarnie i lampy oświetleniowe wyłączono, a wieża kontroli milczała, by nie ułatwiać zadania niepożądanemu osobnikowi – procedura awaryjna wciąż obowiązywała, choć Magnus Black zarządził, by morderca jak najszybciej znalazł się w sali przesłuchań. Pojazd zniżał się wolno, nie tracił zbyt szybko prędkości, aż w końcu, idealnie na samym początku lądowiska, podwozie jęknęło przeraźliwie, zadymiło i w powietrze wystrzelił spadochron hamujący, by skrócić dobieg. Do akcji pospiesznie przystąpiły wozy strażackie, które oblewały maszynę na zmianę to wodą, to specjalnym chłodziwem. Loty orbitalne musiały być schłodzone, gdyż izolator termiczny po rozgrzaniu wytwarzał niebezpieczne dla życia promieniowanie.<br />
Owiewka w końcu się podniosła, natychmiast do statku podjechały schody i pilot, nie zdejmując czepka i okularów, zszedł po nich wprost do budynku tajnych służb. Dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy złapało go pod ramiona i poprowadziło do wąskich, stalowych drzwiczek z zamkiem magnetycznym. Pilot nie wiedział, co się dzieje, choć nie zadawał zbędnych pytań. Zdawał sobie sprawę z kim ma do czynienia i że nie należało bez potrzeby zabierać głosu. Prowadzili go wąskim, ciemnym i zimnym korytarzem śmierdzącym świeżym betonem i mokrym piachem. Wilgoć drażniła nozdrza, a na całe jego ciało wstąpiła gęsia skórka. Tunel wydawał się nie mieć końca, nie było widać żadnego światła. <i>Tych dwóch na pewno ma noktowizory</i>, pomyślał pilot. Nagle cała trójka skręciła w jakąś odnogę, skąd więźnia odebrała jedna osoba. Magnus Black poprowadził mordercę do hali centrum dowodzenia, czym wywołał niemałe poruszenie wśród zebranych Amerykanów. Mężczyźni spojrzeli po sobie zdenerwowani, Alatho nie wiedział, co począć.<br />
– Chyba wiem, z kim mamy tutaj do czynienia – rzekł Black. – Przecież to wasz człowiek, Al.<br />
– Nie pleć głupstw.<br />
– Jakie miałeś rozkazy? – wypytywał Czarny. – Hej, odpowiadaj! – Wziął zamach i zdzielił pilota w brzuch. Ten skulił się od ciosu i upadł na kolana.<br />
– Lepiej ujawnij swą tożsamość, chłopcze. Gra skończona!<br />
Mężczyzna podniósł się, zdjął czepek i okulary, a cztery pary zdumionych oczu nie mogły się nadziwić. Stał przed nimi ich przyjaciel – Gardran.<br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-vetala.html">Vetali</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-17782138602972190252014-03-21T12:00:00.000+01:002014-03-21T12:00:34.589+01:00Cztery godziny - rozdział pierwszy<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Opowiadanie to jest kontynuacją <a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2013/07/trzy-warunki-opis.html"><i>Trzech warunków</i></a>!</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://i.imgur.com/rSGU520.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i.imgur.com/rSGU520.png" height="104" width="640" /></a></div>
<center>
<b>Rozdział pierwszy</b></center>
Na Krieg Drei rządziło amerykańskie wojsko. Planeta o powierzchni trzy razy mniejszej niż Ziemia była zamieszkana jedynie na obszarze o wielkości małego miasteczka we wschodniej Polsce, który w całości należał do armii. Mieściło się tam bowiem lotnisko, kilka baraków mieszkalnych, dwa niewielkie budynki dla mniej ważnych dowódców oraz wreszcie wielki gmach tajnych służb. Pomiędzy nimi ulokowano dzielnicę dla zesłańców, którzy byli niewygodni na błękitnym globie. Potęga Krieg Drei tkwiła jednak w rozbudowanej sieci tuneli i bunkrów, których plany były pilnie strzeżone, a dostęp do nich miały tylko trzy osoby na miejscu i dwie na Ziemi.<br />
Codziennie w bazie wojskowej pracowało kilka tysięcy osób, stacjonowało kilkaset nowoczesnych, międzyplanetarnych szturmowców i mieszkało blisko tysiąc cywilów. Do podziemi schodziło najwyżej dziesięć procent mieszkańców. Niektóre pomieszczenia przeznaczone były tylko dla oczu garstki wybranych doradców, a istniały takie, w których bywał wyłącznie Wódz.<br />
Tak zwali go mieszkańcy, póki – ich zdaniem – nie oszalał. Alatho Adler był zwierzchnikiem sił zbrojnych i czymś na kształt imperatora Krieg Drei. Po ataku na swojego syna jego pozycja zmalała, a w oczach żołnierzy rósł nie mniej doświadczony major Konstanty Orłow, na Ziemi uznany za zmarłego. Adler był człowiekiem nad wyraz spokojnym i przewidującym skutki swoich poczynań. Planował zawsze na zimno, nigdy nie robiąc niczego pod wpływem emocji czy chwilowych zachcianek. Raz popełnił ten błąd, choć wolał go wymazać z pamięci. Zaatakował własnego syna, któremu chciał przekazać władzę.<br />
W kilkanaście dni po ataku Alatho wciąż nie odzyskał zaufania, mimo iż został oczyszczony z zarzutów. Dobrowolnie poddał się jednak karze ograniczenia swobody ruchu, co oznaczało przypięcie stalowymi pasami do zdalnie sterowanego fotela. Ponieważ Adler na co dzień obcował jedynie z garstką ludzi, przy czym nigdy nie pozwalano mu spędzać czasu w samotności, każdy z nich posiadał klucz do natychmiastowej neutralizacji mobilnego więzienia. Umożliwiało to Adlerowi dowodzenie oraz zapewniało przynajmniej minimalne bezpieczeństwo.<br />
Nie udało się jednak uniknąć głosów, że Alatho jest szpiegiem, choć do końca nie ustalono, po czyjej stronie stoi. John, Dave, Gardran oraz Orłow wierzą, iż atak na syna był jedynie niegroźnym incydentem. <br />
Niezręczna sytuacja, jaka zapanowała w dowództwie Krieg Drei, osłabiła obronność planety, a wróg, sprytnie wykorzystując dezinformację, przystąpił do ofensywy.<br />
<br />
Główna hala podziemnego centrum dowodzenia była okrągła, na cięciwie z jednej strony wyrastały wielkie monitory, po których obu stronach ziały prostokątne dziury bez drzwi. Za telebimem znajdowało się dodatkowe pomieszczenie dla technika obsługującego wszelkie przewody, nagłośnienia i tym podobne informatyczne sprawy. W centrum hali ustawiono spory, prostokątny stół ze szklanym blatem, który był jednocześnie wysokiej rozdzielczości dotykowym wyświetlaczem. Nad nim znajdował się projektor trójwymiarowy do prezentacji hologramów. Przy stole ustawiono dziesięć bogato zdobionych, dębowych krzeseł, z czego zajętych było pięć.<br />
John Adler, Amerykanin wplątany w międzynarodowy, a nawet międzyplanetarny konflikt, siedział i bawił się plastikowym patyczkiem. Rysował nieprzyzwoite kształty, by rozładować napięcie, a potem, niby przez przypadek, puszczał obraz na główny telebim. Podczas jednej z takich zabaw oświetlenie w hali zmieniło barwę z ciepłej bieli na ostrą czerwień. Inteligentny stół przeszedł w stan taktyczny, wyświetlając każdemu plan podziemi, ikonę szybkiego dostępu do sieci ewakuacyjnej, symboliczną mapę nieba uwzględniającą pozycje przyjacielskich i wrogich statków, a także obecne rozkazy i sugerowane rozwiązania, z których nikt nigdy nie korzystał. Nietypową sytuację zasygnalizowała już sama zmiana scenerii, ale Alatho z przyzwyczajenia puścił obraz na wielki ekran, by mogli sporządzać notatki.<br />
– Co jest nie tak? – Pierwszy odważył się zapytać Dave. – Nie widać czerwonych.<br />
Na mapie nieba poruszało się kilkanaście zielonych i niebieskich symboli. Kwadraty oznaczały statki transportowe, kółka reprezentowały statki zaopatrzeniowe, a trójkąty – bojowe. Nie było jednak oprócz nich żadnego czerwonego piktogramu, który oznaczałby wrogą maszynę.<br />
– Czy ktoś rozumie, co tu się dzieje? – spytał wreszcie dowódca.<br />
Dwa zielone trójkąty latały, zdałoby się, synchronicznie, sprawiając wrażenie zabawy w kotka i myszkę. Tak też faktycznie było, gdyż dwóch pilotów przeprowadzało symulację powietrznej bitwy jeden na jednego. Wszystko odbywało się wzorowo i zgodnie z planem, gdy nieoczekiwanie w pomieszczeniu zaświeciły się kolejne czerwone diody.<br />
– Co, do licha… – zaklął Orłow, jednocześnie gestem przywołując do siebie Johna. – Spójrz na to swoim młodym okiem. Co ci to przypomina?<br />
– Cholera, to wygląda mi na przegrzanie rdzenia.<br />
– Właśnie! Taka informacja, a tak słabo wyeksponowana! Szlag by trafił projektanta tego bezużytecznego stołu! – Orłow kopnął ustrojstwo, po czym zwrócił się do dowódcy: – Alatho, sytuacja jest poważna.<br />
– Widzę – przerwał. – Poczekajmy chwilę.<br />
Zielone trójkąty żywo przesuwały się po ekranie, jak gdyby piloci w ogóle nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, a przecież dane pochodziły z ich komputerów pokładowych. Czyżby błąd transmisji? Uciekinier lawirował między wirtualnymi statkami cywilnymi (na ekranie na niebiesko), a myśliwy skutecznie go doganiał, zbliżając się na odległość zasięgu działka. Wtem w pomieszczeniu zrobiło się całkowicie ciemno, nie licząc nikłego blasku bijącego z czarnego wyświetlacza.<br />
– Co jest! Co, co, co?! – wściekał się Alatho. – Orłow, melduj.<br />
– Ustaliliśmy, że na pokładzie uciekiniera temperatura wyświetla się w normie. Nasze maszyny wskazują jedynie pięć procent poniżej wartości maksymalnej. Al, musimy ogłosić alarm, on może wybuchnąć, a wtedy…<br />
– Wtedy mielibyśmy tutaj mały atomowy deszcz – dokończył zwinnie John. – Majorze, co się stanie, jeśli on powróci na powierzchnię i trochę ostygnie?<br />
– Pozwól najpierw, że wyprowadzę cię z błędu. Otóż stopiony rdzeń sieje spustoszenie jedynie w przestrzeni, gdzie pozostanie już na zawsze. Nie spadnie na Krieg Drei, ale będzie niebezpieczny dla wszelakich naszych latających maszyn. A jeśli jednak powróci i ostygnie… to będzie najlepszy z możliwych scenariuszy. Jeszcze gorszy od wybuchu w przestrzeni oczywiście jest powrót i wybuch w bazie.<br />
– Dość tych wykładów. – Stary Adler wziął do ręki słuchawkę interkomu. – Przysłać tu Magnusa Blacka.<br />
– A ten tu czego? – zapytał John z nutką ciekawości w głosie. <br />
– Porozmawiam z nim na osobności, nie martw się, nawet tu nie wejdzie. Tymczasem wydać rozkaz powrotu obu pilotom. Najpierw uszkodzony. W przypadku wybuchu na lądowisku wprowadzić procedurę awaryjną numer P4X022.<br />
Orłow z Johnem spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Oznaczało to, że w razie ewentualnej katastrofy drugi pilot nie miał prawa wylądować, nawet pod groźbą otwarcia do niego ognia. Stosowano takie praktyki jedynie w przypadku podejrzenia sabotażu. Nikt nie chciał, by w bazie pojawił się szpieg, a do tej pory przynajmniej Orłow nie dopuszczał takiej możliwości.<br />
– Czyli jednak – mruknął John.<br />
– Hę? – zdziwił się major. – Podejrzewałeś sabotaż?<br />
– Nie, ale krążą słuchy, że ktoś szpieguje. Miałem nadzieję, że to plotki.<br />
W hali zapadła grobowa cisza. Nikt nie wiedział, co w takiej sytuacji począć. Zgromadzeni ludzie bezradnie wpatrywali się w słupki danych, wykresy i symboliczne zielone trójkąty. Piloci wciąż kontynuowali trening, zapewne – w wyniku sabotażu – nie wiedząc o awarii. Na szczęście do kontroli naziemnej dane idą innym kanałem, niż na wyświetlacz pilota, czego szpieg najwidoczniej nie potrafił uniknąć. W końcu, gdy temperatura rdzenia przekroczyła dozwolone maksimum, w hali rozszalały się brzęczyki i oświetlenie. Pilot zdecydował się na kontakt głosowy, co było surowo zabronione w stanie wojny:<br />
– Kontrola, tu Golem Dwa. Melduję niepokojąco wysoką temperaturę w kokpicie.<br />
– Golem Dwa, podaj odczyt z komputera pokładowego – niemal krzyknął Dave.<br />
– Temperatura w normie, choć pod górną kreską.<br />
– Faktyczna temperatura rdzenia wynosi sto pięć procent normy. Dowódca zarządził bezwarunkowy powrót do bazy! Procedura P4X022. Powtarzam: procedura P4X022!<br />
– Zero, dwa, dwa, przyjąłem. Zaraz… – Pilot był wyraźnie skonsternowany. – Sabotaż?!<br />
– Zgadza się. <br />
Pilot zakończył rozmowę i zaczął wyraźnie oddalać się od goniącego go kolegi. Po krótkiej ucieczce zawrócił szerokim łukiem, by przygotować się do prostopadłego wejścia w atmosferę planety. Drugi pojazd wykonał dokładnie ten sam manewr, póki nie spostrzegł, że coś jest nie tak. Dave zdecydował się rozpocząć procedurę:<br />
– Golem Jeden, tu kontrola. Masz zakaz lądowania. Powtarzam: zakaz lądowania. Pozostań w przestrzeni.<br />
Ten jednak, nie robiąc sobie nic z tego, wciąż gonił za Golemem Dwa, nie do końca pojmując niebezpieczeństwo. Przyszarżował i niemal przydzwonił w tył uciekającej maszyny, gdy ta nagle ostro odbiła na lewe skrzydło. Lecąc w przechyle, pojazd stopniowo wytracał prędkość, zdając się jedynie na łaskę grawitacji. Pilot wiedział, co robi. Rozgryzł plan, ale było już za późno. Golem Jeden zawrócił i ponownie ustawił się na jednej linii z Golemem Dwa, tym razem w większej odległości. Przymierzył dokładnie i spod skrzydła wypełzła długa tuba napędzana zwykłym paliwem rakietowym. Pocisk pognał przed siebie, szukając celu. <br />
– Co to? – zdziwił się John. – Płaski czerwony kształt na radarze.<br />
Wszystkie oczy w hali zwróciły się nagle na wielki ekran. Nikt nie miał wątpliwości.<br />
– Jasny gwint, on chce go zabić!<br />
– Golem Jeden, rozbrój tę rakietę, natychmiast! – darł się Dave. – Powtarzam: natychmiastowe rozbrojenie!<br />
– Co tu się dzieje? Nieprzyjaciel tak blisko nas? Kim są ci piloci? – grzmiał Alatho.<br />
– Ten z roztopionego to niejaki Vailo Keem, a o jedynce brak informacji – odparł szybko major. – Podejrzewam, że to ktoś z sił specjalnych, kto może poderwać pojazd bez zezwoleń.<br />
– Matko jedyna, żeby to nie byli Rosjanie! Cóż ten chłopak zawinił?!<br />
Vailo Keem spostrzegł pocisk na swoim pokładowym radarze. Z nadzieją na uratowanie życia próbował zmylić goniącą go stalową tubę szybkimi manewrami na boki, jednak nie wiedział, że nie ma szans. Napastnik dobrze wiedział, co robi, wystrzeliwując czułą na ciepło głowicę samonaprowadzającą. Nie był to bynajmniej pocisk nuklearny, ale z pewnością uśmierciłby niewinnego człowieka. <br />
Alatho milczał, patrząc cały czas to na Orłowa, to na Dave’a, omijając Johna. Atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. W końcu do centrum dowodzenia wpadł Magnus Black.<br />
– Co, do… – wykrztusił Alatho. – Jak tu wlazłeś? Co tu się, u licha, dzieje?!<br />
– Ty mi to powiedz, Al – rzekł Czarny. – Przełącz telebim na kamery z transporterów TZ-1, TZ-2 i TB-1. Powinny wystarczyć do obserwacji tego wydarzenia…<br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-vetala.html">Vetali</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-1769861438095983442014-03-11T00:14:00.001+01:002014-03-11T00:14:41.236+01:00Maraton pisarski, "Cztery godziny" i zapowiedziCześć!<br />
<br />
Wczoraj był pierwszy dzień nowego cyklu mojego maratonu pisarskiego, a to oznacza, że wreszcie pracuję nad opowiadaniem! Cieszycie się? Zapraszam na mojego drugiego bloga: http://maratonpisarski.blogspot.com<br />
<br />
Plan mam cały ułożony, dzisiejsze pisanie sprawiło jednak, że nieco go przerobię (rozdziały wyszły krótkie i trochę puste), ale połowa pierwszego już jest i... podoba mi się! Przekonacie się już niedługo, że kolejną część trylogii <i>Krieg Drei</i> znów rozpocznę niemałą rozpierduchą. Wojna tak bardzo, ach!<br />
<br />
Przy okazji garść zapowiedzi:<br />
<br />
<ol>
<li>Rozdziały <i>Czterech godzin</i> w miarę możliwości pojawiać się będą w <b>piątki</b>, a jeśli szczęście dopisze, to czasem po dwa :)</li>
<li>Po <i>Czterech godzinach</i> krótki odpoczynek przy czymś małym (2-3 rozdziały) z fantasy.</li>
<li>W końcu zakończenie trylogii, choć nie zdradzę jeszcze tytułu ostatniej części. </li>
<li>Po pożegnaniu z Johnem Adlerem rozważę kontynuację przygód Jamesa Shettletone'a, a być może powstanie coś zupełnie nowego. <b>Piszcie w komentarzach, co chcecie przeczytać!</b></li>
</ol>
<div>
Pisanie zajmie mi na pewno mniej czasu niż publikacja opowiadań, nie wykluczam więc, że w jednym momencie mogę publikować aż dwa teksty w rozdziałach! Bo popatrzcie... Wydać dwanaście rozdziałów co tydzień to są trzy miesiące. Na jedno opowiadanie. Potem 2-3 tygodnie na tę krótką historię fantasy i znowu trzy miesiące na zakończenie trylogii. W tym czasie mógłbym napisać jeszcze ze cztery opowiadania o objętości podobnej do <i>Trzech warunków</i>. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na koniec pochwalę się, że w czasopiśmie studenckim <b>Kuryer Uniwersytecki</b> na mojej uczelni pojawiają się rozdziały <i>Trzech warunków</i> (na razie wydane dwa), a niedługo w pewnej siedleckiej gazecie kulturowej (Scena24) będzie można znaleźć krótki wywiad ze mną (jeśli do tego dojdzie, wrzucę Wam skan!).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Po takim przydługim wpisie życzę udanego tygodnia!</div>
Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-63279507813058407582014-01-02T09:18:00.000+01:002014-05-23T15:57:37.598+02:00Cztery godziny - opis<div>
<img src="http://i.imgur.com/Hn4SbIj.png" height="297" style="float: right;" width="210" /><b></b><br />
<div style="text-align: center;">
<b><b><span style="color: #6fa8dc; font-size: x-large;">Cztery godziny</span></b></b><br />
Druga część trylogii <i>Krieg Drei</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>science-fiction, szpiegowskie</i><br />
publikowane</div>
<div style="text-align: center;">
<!-- <a href="http://southperry.eu/prywatne/Bartek%20Box%20-%20Trzy%20warunki%20(sciencefantasia.blogspot.com).pdf"><img src="http://southperry.eu/prywatne/pdf.png" heigth="32" width="32" /></a> <a href="http://issuu.com/koima/docs/bartek_box_-_trzy_warunki__sciencef"><img src="http://southperry.eu/prywatne/issuu.png" heigth="32" width="32" /></a> --><br />
<br /></div>
</div>
Na orbicie Krieg Drei rozegrał się dramat - zwykła walka treningowa przerodziła się w śmiertelny pojedynek. John za wszelką cenę chce wykryć przyczynę tego wydarzenia, a dodatkowo zostanie obarczonym ważnym dla przebiegu wojny zadaniem na obcej planecie.<br />
Cztery godziny to kolejne po Trzech warunkach opowiadanie science-fiction z elementami szpiegowskiej intrygi, wojny i super mocy. W tej części wydarzenia skupiają się na dwóch planetach odległych od Ziemi, na których jednak rządzą dobrze znane nam nacje - Rosjanie oraz Amerykanie. W drugiej części trylogii poznamy nowych bohaterów, pojawi się postać kobieca, która trochę namiesza w planach Johna.<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>Spis rozdziałów</b></div>
<center>
<hr style="border: solid 1px #c490b8; width: 50%;" />
</center>
<img src="http://i.imgur.com/UVUds7R.png" height="150" style="float: left;" width="300" /> Na Krieg Drei rządziło amerykańskie wojsko. Planeta o powierzchni trzy razy mniejszej niż Ziemia była zamieszkana jedynie na obszarze o wielkości małego miasteczka we wschodniej Polsce, który w całości należał do armii. Mieściło się tam bowiem lotnisko, kilka baraków mieszkalnych, dwa niewielkie budynki dla mniej ważnych dowódców oraz wreszcie wielki gmach tajnych służb. Pomiędzy nimi ulokowano dzielnicę dla zesłańców, którzy byli niewygodni na błękitnym globie. Potęga Krieg Drei tkwiła jednak w rozbudowanej sieci tuneli i bunkrów, których plany były pilnie strzeżone, a dostęp do nich miały tylko trzy osoby na miejscu i dwie na Ziemi.<br />
Codziennie w bazie wojskowej pracowało kilka tysięcy osób, stacjonowało kilkaset nowoczesnych, międzyplanetarnych szturmowców i mieszkało blisko tysiąc cywilów. Do podziemi schodziło najwyżej dziesięć procent mieszkańców. Niektóre pomieszczenia przeznaczone były tylko dla oczu garstki wybranych doradców, a istniały takie, w których bywał wyłącznie Wódz.<br />
<div align="right">
<a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2014/03/cztery-godziny-rozdzia-pierwszy.html">czytaj dalej</a></div>
<center>
<hr style="border: solid 1px #c490b8; width: 50%;" />
</center>
<img src="http://i.imgur.com/6a1vQ9t.png" height="150" style="float: left;" width="300" /> Ogromne wyświetlacze w centrum dowodzenia ukazywały mrożącą krew w żyłach scenę. Szerokokątne kamery transporterów nieustannie wysyłały obraz na żywo z wydarzeń w przestrzeni kosmicznej należącej do Krieg Drei. Niewielkich rozmiarów statek szturmowy klasy Mango, który przypominał bardziej latające skrzydło, niż pojazd bojowy, z trudem manewrował to w lewo, to w prawo, uciekając przed śmiercionośnym pociskiem. Przy tak ostrych zwrotach na pilota działały ogromne przeciążenia i nie wiadomo było, czy ten wciąż jeszcze żył, gdy w końcu oberwał w ogon. Komory tlenowe rozszczelniły się w wyniku uderzenia, tworząc wielką kulę ognia, która zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Mango zmienił się w kupę odłamków, poskręcane aluminium wirowało w próżni niczym bączek, roztrzaskane w drzazgi włókno szklane pędziło w przestrzeń jak pociski napędzane falą uderzeniową. Całość była wielce niebezpieczna dla pojazdów przebywających na orbicie Krieg Drei, ale także na powierzchni planety – ciężki silnik, choć nadtopiony, cudem nie ucierpiał w wypadku i powoli wytracał swą energię, z wolna zbliżając się ku atmosferze globu. Nie minęło dużo czasu, a zupełnie zmienił się w kulę parującego, płonącego płynu, która przegrywała z bezlitosną siłą grawitacji planety.<br />
Widok na monitorze nie pozostawiał złudzeń – pilota mogła uratować jedynie katapultacja, a tej nikt nie zauważył. Zgoła inaczej sytuacja wyglądała z powierzchni planety, skąd tragiczny finał rutynowych ćwiczeń oglądało wielu zwykłych żołnierzy odciągniętych od służby widokiem, jak sądzili, meteorytu.<br />
<div align="right">
<a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2014/03/cztery-godziny-rozdzia-drugi.html">czytaj dalej</a></div>
<center>
<hr style="border: solid 1px #c490b8; width: 50%;" />
</center>
<img src="http://i.imgur.com/t1TsDd7.png" height="150" style="float: left;" width="300" /> Szczęki im opadły, gdy zamaskowany pilot ujawnił swoją zaskakującą tożsamość. Lekko brązowawa skóra połyskiwała tysiącami perlistych kropelek potu, dłuższe włosy opadały swobodnie na ramiona, podkreślając owal twarzy, z której sterczał nieco przyduży nos. Wygląd Gardrana zmienił się nieznacznie, choć dwóch Amerykanów z przekonaniem rozpoznało swojego przyjaciela, co tym bardziej ich zszokowało. Orłow odwrócił wzrok, udając, że zajmuje się czymś ważnym. Jedynie Alatho wydawał się niewzruszony całym zajściem i podchodził do sytuacji z zapasem zrozumienia i akceptacji. Skinął głową na krzesło i kazał Gardranowi usiąść, a Magnus miał zaczekać na zewnątrz. Gdy już opuścił centrum dowodzenia, rozpętało się piekło.<br />
– Coś ty, do cholery, sobie myślał? – krzyczał. – O co tu chodzi?<br />
– Szefie, ja… – nie dokończył, bo do hali wpadło pięciu żandarmów w pełnym uzbrojeniu.<br />
Na głowach mieli czarne kaski z włókna szklanego z ruchomą przesłoną na oczy. Po bokach namalowano czerwono-żółte płomienie przypominające emblemat Policji Wojskowej. Długie, ciemne płaszcze, przewiązane w pasie czerwoną szarfą, wzmocnione były stalową siatką. W urękawiczonych dłoniach żandarmi trzymali oburącz krótkie konwencjonalne karabinki, a w kaburach noszonych na plecach znajdowała się broń najnowszej generacji, której specyfikacja była tajna. Jeden z mężczyzn powalił Gardrana kopniakiem, następnie kilku z nich wykręciło mu ramiona za plecy, gdzie przewiązali je stalowym ściskiem.<br />
<div align="right">
<a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2014/04/cztery-godziny-rozdzia-trzeci.html">czytaj dalej</a></div>
<center>
<hr style="border: solid 1px #c490b8; width: 50%;" />
</center>
<img src="http://i.imgur.com/FkjSgds.png" height="150" style="float: left;" width="300" /> Znikąd pojawiło się trzech sanitariuszy ubranych w swoje białe fartuchy z czerwonym logo służby medycznej. Żaden z nich nie miał więcej niż dwadzieścia parę lat, choć ich twarze zdradzały, że przeżyli wiele trudnych chwil w życiu. Zmarszczki uwydatniały się, gdy byli w stresie, próbowali bowiem podtrzymać Gardrana przy życiu. Jeden z medyków mruknął coś do swojego radia, a na sali natychmiast pojawiło się kolejnych dwóch, którzy nieśli składane, aluminiowe nosze. Metal połyskiwał, ładnie wypolerowany, w zimnym świetle reflektorów, co Johnowi przypominało nieco klimat panujący w kostnicy. Śmierć wisiała w powietrzu, ogarniała swoimi mackami zniechęconych sanitariuszy i beznadziejnie rannego Gardrana, którego oczy zmętniały i straciły swój naturalny blask. John pochylił się nad przyjacielem, nie czuł oddechu, pulsu, ciepła żyjącego, pracującego organizmu. Gardran zgasł.<br />
– Nic z tego – oznajmił Adler sanitariuszom.<br />
<div align="right">
<a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2014/04/cztery-godziny-rozdzia-czwarty.html">czytaj dalej</a></div>
<center>
<hr style="border: solid 1px #c490b8; width: 50%;" />
</center>
<img src="http://i.imgur.com/qqZLNjK.png" height="150" style="float: left;" width="300" /> Z miejsca, w którym jeszcze przed momentem stał budynek cywilny, buchnął wielki ognisty obłok, osmalając ocalałe gmachy. Jasność żaru wypełniła okolicę i zgasła, pozwalając czarnym chmurom opleść okoliczne bloki i hangary. Ułamek sekundy potem najbliższym otoczeniem katastrofy zawładnął ogłuszający huk szybko rozchodzący się we wszystkich kierunkach. Towarzyszyła mu energia, która przesuwała stojące na drogach pojazdy, burzyła co słabsze konstrukcje i łamała anteny transmisyjne. Gdy pierwsza chmura pyłu, szczątków i opiłków przerzedziła się, zza niej zaczęły prześwitywać ostre jak brzytwa kształty wrogiej maszyny. Jedno ze skrzydeł, wygięte od temperatury i siły zderzenia, sterczało głęboko wbite w ziemię tuż za budynkiem. Nos maszyny niknął gdzieś w czeluściach gruzowiska, docierając do betonowych szkieletów podziemnych korytarzy. Wyżej położone przejścia zostały zasypane, a wielu ludzi straciło w ten sposób znakomitą drogę ucieczki. Płaty poskręcanej stali z drugiego skrzydła wyrzuciło gdzieś daleko, jakby niosła je jakaś niewidzialna siła. Podobnie statecznik maszyny, który, ułamany w połowie, wylądował na dachu pobliskiego hangaru. <br />
Pracownicy z górnych pięter odczuli potężny wstrząs. Z szaf pospadały książki, segregatory i liczne dzienniki; z biurek komputery, drukarki i inne elektroniczne sprzęty. Ludzie obijali się o siebie, o ściany i podłogę. W pierwszej chwili nikt nie mówił o ofiarach.<br />
<div align="right">
<a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2014/04/cztery-godziny-rozdzia-piaty.html">czytaj dalej</a></div>
<center>
<hr style="border: solid 1px #c490b8; width: 50%;" />
</center>
<img src="http://i.imgur.com/wE866OR.png" height="150" style="float: left;" width="300" /> Krieg Drei była planetą podobną do Ziemi. Choć przeważały tereny głównie skaliste i pyliste, nie zabrakło na niej miejsca dla bujnych traw, kwiatów oraz krzewów. Tych ostatnich było najmniej, a drzew nie widywano tu wcale. Wielkie połacie skalnych pustkowi zamieszkiwane były przez rdzennych mieszkańców, którzy mieli w zwyczaju osiedlać się daleko od terenów zielonych. Na własną rękę uprawiali w przydomowych ogródkach gatunki traw, które mogły służyć jako pożywienie. Zwierząt prawie wcale nie było. Na kwiatach przysiadały owady, które z jakiegoś powodu mieszkańcy omijali szerokim łukiem. Między listkami krzewów dało się znaleźć ślimaka, biedronkę czy nieznane ludzkości nowe gatunki organizmów żywych. Mieszkańcy Krieg Drei zjedliby wszystko, co pozytywnie wpłynęłoby na ich zdrowie.<br />
Byli oni podobni do ludzi. Z zewnątrz do złudzenia przypominali nasz gatunek, choć od razu rzucały się w oczy wyraźne różnice. Ich zęby były równe i spiczaste, a oczy schowane nieco głębiej w czaszce. Poruszali się na dwóch długich, w stosunku do reszty ciała, nogach, co pozwalało im rozwijać w biegu niesamowite prędkości oraz skakać nieprawdopodobnie wysoko. Chodzili nago. Dymorfizm płciowy nie istniał, toteż nie wstydzili się siebie nawzajem. Nie posiadali też organów, które na Ziemi wypadałoby zakryć listkiem.<br />
<div align="right">
<a href="http://sciencefantasia.blogspot.com/2014/05/cztery-godziny-rozdzia-szosty.html">czytaj dalej</a></div>
Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-91308474815366545242013-11-21T20:41:00.002+01:002013-11-22T00:17:59.354+01:00Trzy warunki - rozdział dwunasty<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" /></a></div><center><b>Rozdział dwunasty</b></center> Gardran wybiegł z terminala niczym wystrzelony z procy, wzbudzając spokojne do tej pory powietrze. Pognał za uciekającym napastnikiem z zamiarem pojmania i przesłuchania. Przeskakiwał kolejne przeszkody powywracane na podłodze, o jedną zaczepił stopą, wykładając się i dodając nowych sińców na obitej przez Johna twarzy. Skończywszy imponujący ślizg na nosie po błyszczącej terakocie, obcy podniósł się, gubiąc coś z łoskotem. Nie obejrzał się, pomknął niczym wiatr za zbiegającym starym Adlerem, mając nadzieję, że nadrobi stratę.<br />
Szybko okazało się, że miał rację, bo Adler czekał na niego za najbliższym rogiem, trzymając w rękach ten sam oszałamiacz, z którego strzelił wcześniej do swojego syna.<br />
Szybka reakcja pozwoliła Gardranowi uniknąć niebezpiecznej wiązki, choć stracił na chwilę koncentrację. Zanim skupił się na przeciwniku, tego już dawno tam nie było. Kątem oka zarejestrował jednak ruch za sobą, ale było za późno. Dostał w głowę kolbą, a obraz przed oczami zamienił się w jedną czarną jak nocne niebo pustkę. Upadł.<br />
Za Gardranem z terminala wybiegli Orłow, John i Dave, każdy z bronią w ręku. Obcy usłyszał ich po chwili nie z tej strony, z której powinni przybyć.<br />
– Za mną! – krzyknął ostrzegawczo, choć wiedział, że tym samym spłoszy ściganego. Uchronił ich za to przed zasadzką.<br />
– Dzięki – mruknął John i pomógł obcemu wstać.<br />
– Daj mi chwilę – odparł Gardran i odczekał, aż będzie wyraźnie widział. – Dobra, ruszajmy.<br />
Zostali daleko w tyle, gdyż cała zgraja opuściła już budynek terminala, a akcja toczyła się na parkingu. John usłyszał strzały dobiegające zza przeszklonej ściany, co zwiastowało najgorsze – do pościgu dołączyła straż lotniskowa. I nie mylił się, gdyż po chwili obok nich przebiegło pół tuzina drabów odzianych w czerń i przepasanych taśmami z granatami. W rękach trzymali lekkie karabinki szturmowe, a z kabury na prawych udach wystawały kolby oszałamiaczy. Tył głowy zdobiły im zaś plastikowe mocowania słuchawek pozwalających zachować łączność.<br />
Gardran zmełł w ustach wyjątkowo plugawe przekleństwo.<br />
– To już po zawodach – rzekł. – Sprzątną go.<br />
– Jak to? Przecież to…<br />
– Ale nie jest imperatorem.<br />
– Imperator? Imperium? Ta planeta ma cywilne władze?<br />
– Owszem… Spieszmy się jednak, musimy dobiec pierwsi. <br />
Obcy sięgnął do kabury przymocowanej do paska spodni i ponownie wyartykułował niecenzuralne słowa. Wiedział już, co zgubił.<br />
– Zmiana planów, czekamy na drugi pododdział.<br />
Urządzili zasadzkę tuż za wyjściem z terminala, będąc dobrze osłoniętymi przez betonowe filary i wiszące na nich kandelabry, kwietniki i propagandowe plakaty. Gdy kolejna grupa uzbrojonych po zęby stróżów lotniskowego prawa wybiegała z budynku, John podstawił jednemu nogę, a Gardran błyskawicznie wyskoczył jak uwolniona ze ścisku sprężyna i skręcił osiłkowi kark. Obaj jednocześnie ugryźli trupa i po chwili byli jego żywymi kopiami. <br />
John kolejny raz źle zniósł przemianę i obiecał sobie, że więcej tego nie zrobi.<br />
Pobiegli szybko i dołączyli do pościgu czarnych, wyrównali tempo i mogli mieć tylko nadzieję, że sprawa nie była przesądzona.<br />
Nie była, bo stary Adler zaciekle się bronił przed ogniem ze strony cywilnej straży lotniska, która nie przerywała ostrzału nawet na rozkaz majora. Huk wiercił dziury w bębenkach, wdzierał się po nerwach do mózgu i blokował przepływ racjonalnych myśli. <br />
– Zobacz na tego z żółtą opaską na ramieniu – mruknął Orłow do Dave’a. – To kapitan. Musimy z nim pogadać. Ja muszę.<br />
Nie czekali długo, bo oto nadciągnęła kolejna grupa ochroniarzy i ze zdumieniem stwierdzili, że dwóch bliźniaków przystanęło obok nich.<br />
<i>Dwóch bliźniaków</i>, pomyślał Dave.<br />
– John? – szepnął niepewnie.<br />
– Tak. <br />
– Co robimy?<br />
Odpowiedział Gardran, krzycząc do wszystkich:<br />
– Przerwać ostrzał!<br />
Kapitan czarnych spojrzał na niego, lecz nie wydał rozkazu wstrzymania ognia. Obcy ryknął ponownie, na co zareagowali wszyscy umundurowani. Sięgnął do kabury, pogładził kolbę oszałamiacza i błyskawicznym ruchem, którego nie zdolne były zauważyć ludzkie oczy, wyjął broń i oddał bardzo precyzyjny strzał w draba z żółtą opaską. Grymas zdziwienia zagościł na jego twarzy i tak już pozostał, bo mężczyzna wyłożył się sparaliżowany na ulicy.<br />
– Tak właściwie, to czemu Dave’owi nic nie było po oszałamiaczu? – spytał John, patrząc na drgającego kapitana.<br />
– Wiązka odbiła mu się od klamry paska – odparł major. – W porządku, panowie, działamy.<br />
– Rzucić broń! – krzyczał Gardran do ochrony lotniska. – Teraz ja tu dowodzę.<br />
Uzbrojeni mężczyźni rzucili broń na ziemię, a obiekt ich zainteresowania odetchnął z ulgą. John spojrzał ukradkiem na ojca i znów nie zdążył zareagować, bo ten wyjął z wysokiej cholewy buta nóż, złapał najbliżej stojącego strażnika i przystawił ostrze do gardła. Groził, że zabije.<br />
– Teraz to wy rzućcie broń – zwrócił się do majora. – Po co go tu przyprowadziłeś?<br />
– Kazałeś…<br />
– Co kazałem? Kazałem go wyciągnąć z chińskiego kicia.<br />
– Na Ziemi i tak jest spalony.<br />
– Cholera… Teraz to bez znaczenia.<br />
Adler odpiął granat z taśmy na piersi zakładnika i cisnął nim w przeciwników. Na ich szczęście okolicę spowił tylko dym zamiast oślepiającej i zapewne śmiercionośnej eksplozji. Gdy wzrok na nic się nie zdawał, czterech agentów nadstawiało uszu, by wychwycić choćby najmniejszy szmer zdradzający pozycję przeciwnika. Gęsta biała zasłona wdzierała się do nozdrzy, gardła i oczu, nieprzyjemny zapach chemikaliów odurzał i powodował zawroty głowy. Mężczyźni stąpali z nogi na nogę niczym upojeni alkoholem. W pewnym momencie przed twarzą Orłowa świsnął pocisk. Po chwili drugi, trzeci, cała seria.<br />
– Padnij – szepnął major.<br />
Dotknęli policzkami chropowatej nawierzchni ulicy przed budynkiem terminalu, poczuli nań zimno i zapach kurzu oraz spalin. Czekali do czasu, aż Gardran zauważył, że zasłona dymna się podnosi.<br />
– Widzę go – oznajmił i sprawnie odczołgał się w stronę uciekiniera. Starał się wykonywać jak najmniej ruchu, by do minimum zredukować szelest munduru o asfalt. Gdy zbliżył się dostatecznie, złapał starego Adlera za kostki i powalił na ziemię. Pozostali szybko rzucili się na niego, a Orłow wykręcił pojmanemu ręce za plecy i skuł kajdanami otwieranymi odciskiem palca. Dla pewności Gardran wstrzyknął mu małą dawkę tiopentalu.<br />
Kilka godzin później wszyscy znajdowali się w głębokim podziemiu gmachu sądu wojennego, gdzie umieszczono sale przesłuchań i izolatki. W jednej z nich trzymano ojca Johna, gdzie nieprzytomny oczekiwał na rozprawę. Wstępne pytania miał mu zadać major Orłow.<br />
John do samego końca nie był pewien, czy to faktycznie jest jego nigdy niewidziany ojciec, lecz Gardran szybko rozwiał jego wątpliwości, a także dodał, że nie zdradził o nim wszystkiego. Okazało się bowiem, że stary Adler był kimś więcej niż dowódcą armii planety – cieszył się nieskazitelną opinią i ogromnym szacunkiem, co pozwalało mu aspirować do roli przywódcy także cywilnego, choć teraz wydawało się, że wszystko to legło w gruzach.<br />
Mimo azjatyckich rysów twarzy mężczyzna był dość wysoki i szczupły. Na haczykowatym nosie odznaczały się dwie równoległe szramy, biegnące od lewego do prawego policzka. Więzień nie został przebrany, dlatego wciąż miał na sobie osmolony mundur z licznymi mosiężnymi guzikami, na których wygrawerowano herb Krieg Drei – dwa skrzyżowane karabiny i trzy pięcioramienne gwiazdy ponad nimi. Na pagonach widniały te same symbole, choć w nieco innej konfiguracji.<br />
– Coś długo się nie budzi – zauważył nagle John. – Czy aby go nie zabiłeś?<br />
W tym momencie przed oczami Amerykanina pojawił się płonący hangar w czelabińskiej bazie oraz majestatyczny myśliwiec zdolny wznieść się na orbitę. Mózg zaczął wariować, bowiem jeden po drugim pojawiały się obrazy z niedawnych wydarzeń. Przypominał sobie ucieczkę przed Rosjanami, zdradę w Skyspy’u, chińskie więzienie, szczury, kosmitę każącego gryźć zwłoki oraz podróż z planety na planetę. Uświadomił sobie, że jeszcze nie był tak blisko śmierci, jak dziś, i to z rąk własnego ojca. <i>W takim razie, co mnie obchodzi, czy przeżył?</i>, pomyślał.<br />
– Żyje – odparł Gardran. – Rusza się.<br />
Więzień obudził się i zobaczył krępujące go metalowe klamry. Wierzgał nogami i rękoma, raniąc się przy tym, krzyczał i żądał uwolnienia. Jakimś cudem przegryzł gumowy przewód kroplówki, która wprowadzała do jego krwi niewielką ilość środka odurzającego, tak zwanego serum prawdy. Po chwili do celi wszedł wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach i takich ślepiach. John pomyślał, że źle mu z oczu patrzy, ale zauważył, że Gardran nieco się uspokoił i sam postanowił nie zadawać pytań. Zadawał je Czarny.<br />
– Czy nazywasz się Alatho Thanus-Adler? – zwrócił się do starego.<br />
– Odwal się, Magnus.<br />
– Odpowiedz, Al… Nie zmuszaj mnie do…<br />
– Zamknij się wreszcie, nie poznajesz mnie? Tak, to ja.<br />
– Przyznajesz się w takim razie do usiłowania zabójstwa siedemnastu osób?<br />
Brwi Alatho uniosły się. Nie odpowiedział.<br />
– Pogoń za tobą liczyła siedemnaście osób. Tylko tyle, by cię złapać, Al. Nie martwi cię to?<br />
– Wszyscy się starzejemy.<br />
Popatrzyli sobie przez chwilę w oczy. Magnus świdrował swoimi czarnymi ślepiami, próbując doszukać się w twarzy więźnia czegoś, co by zdradziło jego myśli.<br />
– Nie zabiłem nikogo – dodał po chwili Adler. – Dlaczego więc tu jestem? W naszym prawie nie ma…<br />
– W naszym nie, Al – wszedł w słowo Czarny. – Ale tak się składa, że próbowałeś zabić oficjalnego delegata z Ziemi… Posłuchaj, bo to cię zaciekawi: gość ma to samo nazwisko, co ty.<br />
O ile wcześniej mina Alatho była obojętna, tak teraz wąskie usta wykrzywiły się w grymasie złości.<br />
– Nie mów, że to twój syn – zaśmiał się Magnus. – Bo to nie jest on, prawda?<br />
– Nieprawda – wtrącił John. Czarny spojrzał na niego niepewnie. Alatho poczerwieniał.<br />
– A tyś kto?<br />
– John Adler, syn tego tu pojmanego.<br />
Tym razem Magnus Black, nomen omen, wybuchł śmiechem tak donośnym, że zadzwoniły szklane fiolki, butelki i probówki w aptecznej szafce. Spojrzał na Johna oczami czarnymi jak kosmiczna otchłań, zmuszając do odwrócenia wzroku. Patrzył i patrzył, lecz z każdą sekundą nabierał szacunku do niego. Mało kto wytrzymał tak długo.<br />
– Nie słuchaj niczego, co oni mówią, John! – wrzasnął nagle stary Adler. – Nie słuchaj! To wierutne bzdury, propaganda, wymyślone na poczekaniu ckliwe historyjki o wolności! Wszystko to jedna wielka mistyfikacja…<br />
Przestał mówić, by złapać oddech.<br />
– To ja rozkazałem uprowadzić rosyjską maszynę – kontynuował po chwili. – Gdy poznałem nazwisko ewakuatora, od razu wiedziałem, że to ty. Postanowiłem przy okazji sprawić, że Ruscy zapomną o Orłowie. Kazałem chłopakom cię wywieźć stamtąd, ale tchórze już dawno byli na garnuszku kitajców. Dobrze, że mamy śpiochów w Pekinie, to szybko wprowadzili Gardrana.<br />
– Moment – przerwał John. – Na Krieg Drei z Ziemi lecieliśmy dziewięćdziesiąt dni, jak więc Gardran…<br />
– To skomplikowana technologia, pozwól, że kiedy indziej ci wytłumaczę. <br />
Magnus Black patrzył to na jednego, to na drugiego, a na jego twarzy malował się wciąż ten sam głupi uśmieszek. Być może pierwszy raz widział spotkanie syna z ojcem, którego nigdy nie poznał.<br />
– Powiedzieli ci o tym, że Rosjanie chcą ukrócić Amerykanom ekspansję na inne planety?<br />
– Tak.<br />
– To wiedz, że kłamali. Jest zupełnie odwrotnie. – Alatho spojrzał z wyrzutem na Gardrana, który spuścił głowę i udawał, że nie widzi. – Ale dobrze, na pewno robili to po to, byś tu przybył. Tak, chciałem, byś tu przybył.<br />
– Dokończ o Rosjanach – poprosił John.<br />
– Gdy ty leciałeś tutaj, komuniści obchodzili trzydziestolecie powrotu do władzy. Z tej okazji miał się odbyć uroczysty, jubileuszowy rejs wszystkich przywódców na inną planetę. To Ameryka próbuje ograniczyć loty kosmiczne Rosjanom i Chińczykom, gdyż w powietrzu wisi wojna… Trzecia wojna…<br />
– Brzmi strasznie. – John, nie bez sarkazmu, powiedział, co myślał.<br />
– Przekonasz się, jak bardzo, gdy zechcą dobrać się do naszych złóż kriegonitu. Bo o to tylko chodzi. Czerwone wszy dowiedziały się o tym cudownym pierwiastku i czym prędzej pospieszyły na Krieg Vier. Tam się rozwinęli, ale odkryli, że nie mają pożądanej substancji na tyle dużo, by zapoczątkować produkcję komponentów do nowych statków kosmicznych. Jak myślisz, co zamierzają?<br />
– Budowę z tego, co mają i atak na Krieg Drei?<br />
– Brawo! – Alatho aż podskoczył, jeszcze głębiej wbijając sobie metalowe klamry w nadgarstki. – Tu-C43 miał być pierwowzorem dla produkowanych na Vier myśliwców. Po oblocie, serii symulacji różnych sytuacji krytycznych oraz oficjalnej prezentacji narodowi, plany maszyny miały zostać wysłane do naszych sąsiadów. I tak się stało.<br />
– Dość – szepnął tajemniczo Magnus. – Dość tych dyrdymałów, Al. Wszyscy wiedzą, że wojna się zbliża, ale, do jasnej cholery, czemu chciałeś zabić twojego syna? Przecież do niego pierwszego strzeliłeś.<br />
– Nie wiedziałem, czego mu naopowiadali i jaki ma stosunek do mnie. Nie chciałem, by ktokolwiek, nawet on, przeszkodził w moim planie, którego przecież był częścią.<br />
– John – wtrącił się Gardran. – Nie mogłeś wiedzieć o wojnie, bo nigdy byś się nie zgodził tu przylecieć, a właśnie to było trzecim warunkiem mojej pomocy.<br />
– Czemu ja?!<br />
– Jesteś moim synem… Po mojej śmierci, zgodnie z prawem Krieg Drei, ty zajmiesz moje stanowisko. Wolę oddać buławę komuś z rodziny.<br />
– A umrzeć możesz już niedługo – rzekł Magnus. – Sąd…<br />
– Proszę w takim razie o wycofanie oskarżenia – przerwał John. – Ojca natychmiast oswobodzić! Skoro jestem jego zastępcą, to teraz przejmuję dowodzenie.<br />
Spojrzał ukradkiem na Gardrana, na którego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Zauważył też, że całej rozmowie zza weneckiego lustra przypatrywał się Orłow. Nigdzie za to nie widział Dave’a.<br />
– Johnie Adlerze – rzekł Magnus Black. – Tak nie wolno.<br />
– Wolno. Mój syn będzie mnie zastępował na czas mojej… niedyspozycji. Dobrowolnie jednak poddam się karze aresztu domowego, by nikt nie miał wątpliwości.<br />
Tak rozwiązały się wszystkie sprawy, które dręczyły Johna od długiego czasu. Wszystko wyjaśniło się, choć wciąż istniała możliwość, że ojciec kłamał. Nie pozostało mu jednak nic innego, jak przeprowadzić Krieg Drei przez wojnę. Był to winien Gardranowi, Orłowowi i ojcu.<br />
<br />
<br />
<center><b>KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ</b></center>_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-stugramp.html">StuGraMPa</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-86542095066038582972013-11-15T16:05:00.001+01:002013-11-16T10:03:12.703+01:00Trzy warunki - rozdział jedenasty<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" /></a></div><center><b>Rozdział jedenasty</b></center> Podczas rozpędzania pojazdu John i Dave siedzieli w małej toalecie, obficie wymiotując, nieprzyzwyczajeni do takich przeciążeń. Doświadczony pilot ograniczył turbulencje do minimum, a wyjście z ziemskiej atmosfery przebiegło gładko. Później była już tylko nieważkość.<br />
Dwóch Amerykanów, którzy pierwszy raz w życiu doświadczyli tego stanu, nie mogli się nacieszyć. Mimo ciężkiej sytuacji, w jakiej się znaleźli, bawili się znakomicie, fruwając od kokpitu aż po ogon statku. John wylał z butelki kilka kropel wody, które natychmiast zaczęły błądzić po pokładzie, niesione podmuchami ludzkich oddechów.<br />
– Włączam sztuczną grawitację – obwieścił głos z kokpitu.<br />
– Wykonano – odpowiedziały metalicznie liczne głośniki w pojeździe.<br />
– Uruchamiam napęd podświetlny.<br />
– Wykonano.<br />
Napęd podświetlny pozwalał na rozwinięcie bardzo dużych prędkości, choć nie większych, niż światła. Wtedy można było wykonać skok w hiperprzestrzeń. Silniki jonowe w transportowcu tej klasy pozwalały jednak na uzyskanie prędkości nieco większej niż dwieście tysięcy kilometrów na sekundę. To w zupełności wystarczało, gdyż Krieg Drei położona była niecałe dziesięć tysięcy czterysta jednostek astronomicznych od Ziemi. Podróż miała trwać mniej więcej półtora miesiąca.<br />
<br />
<i>Półtora miesiąca później</i><br />
– Koniec sielanki – oznajmił major. – Siadajcie i zapnijcie pasy.<br />
– Lądujemy? – zapytał nieśmiało Dave.<br />
– Nie, zwalniamy, zaraz będziemy wchodzić w atmosferę Krieg Drei.<br />
Podróż w międzyplanetarnym pyle nie była niczym fascynującym, dlatego też okna zostały częściowo zasłonięte. Jedynie piloci w kokpicie cokolwiek widzieli. Major wezwał Amerykanów i zaczął opowiadać o tym, co właśnie zauważyli.<br />
Za lewą szybą w oddali gorała żółta kula o postrzępionym zarysie, jak gdyby ktoś obłożył ją płaszczem z cierniami. Wokół gwiazdy widać już było sylwetki maleńkich planet, pozornie bliskich sobie, a jednak nie mniej rozstrzelonych niż te w Układzie Słonecznym. John dowiedział się, że system, który widzą, nazywa się Kriegańskim, od nazwy obiektu centralnego – Krieg, co z niemieckiego oznacza “wojna”. Kolejnym okrążającym Krieg ciałom niebieskim doklejono niemieckie liczebniki główne – <i>eins, zwei</i> oraz <i>drei</i> i tak dalej, aż do siedmiu.<br />
Prawe okno kokpitu wypełnione było miriadami maleńkich punkcików, które w miarę uspokajania lotu nabierały ostrości. Była to tak zwana daleka przestrzeń, w której nie było nic, na czym można było bezpiecznie postawić stopę. <br />
Major, spojrzawszy na zegarek, zdenerwował się i czym prędzej odesłał Amerykanów na swoje miejsca. Mało brakowało, bo pilot właśnie zwalniał do prędkości pięćdziesięciu machów, czyli jakieś dwa tysiące razy mniejszej, niż rozwinęli. Chwilę później rozpoczął się manewr wchodzenia w atmosferę, co zasygnalizowało kilkadziesiąt lampek na raz.<br />
– Kąt nachylenia zbyt duży – skrzeczały głośniki ostrzegawczym, metalicznym głosem.<br />
– Cholera, odbijemy się – krzyknął jeden z pilotów.<br />
– Spokojnie, pochyl.<br />
– Kąt nachylenia zbyt duży – zawtórował komputer pokładowy.<br />
Major Orłow poruszył się niespokojnie w swoim siedzeniu, mruknął coś pod nosem i pokręcił głową, widząc minę Johna.<br />
– Nie robią tego pierwszy raz – uspokoił agenta.<br />
– Zawsze są takie problemy?<br />
– Nieczęsto, ale zdarzają się.<br />
W tym momencie rozległ się dźwięk piłowanego plastikowym pilniczkiem styropianu. Był to znak, że kąt nachylenia był wciąż zbyt duży, a atmosfera zbyt blisko. Statek niechybnie miał się odbić od powietrznej bańki otaczającej Krieg Drei, jednak pilotom udało się w ostatniej chwili ustabilizować lot. Czujniki pola magnetycznego zwariowały na moment, by ponownie się uspokoić, choć w zupełnie odmiennych barwach.<br />
Wchodzili ostro, tnąc kadłubem powietrze uderzające o burty transportowca. Rozgrzane do czerwoności poszycie emitowało niewyraźne, słabe światło, którego promienie zauważalne były przez okna statku. Po kilku minutach pojawił się ląd.<br />
Ląd bardzo odmienny od tego, który znali.<br />
Planeta była zupełnym przeciwieństwem Ziemi – przeważały kolory zielony oraz żółty, a niebieskich plam oznaczających wodę było niewiele, żeby nie rzec wcale. Z pewnością brakowało tu zdatnej do picia życiodajnej cieczy. John od razu zauważył szarobure połacie terenu, co oznaczało, że na masową skalę eksploatowano odkrywkowe kopalnie.<br />
– Wydobywają węgiel?<br />
– Kriegonit – odparł major.<br />
– Co takiego?<br />
– Nowy minerał, który nie występuje na Ziemi, a szacuje się, że Krieg Drei jest z niego zbudowana w sześćdziesięciu procentach.<br />
– Coś daje?<br />
– O tak… Jest nieoceniony w budowie struktur militarnych i to właśnie jest naszym największym problemem…<br />
– Wystarczy, majorze. – Gardran pojawił się znikąd, od razu przywracając zagadkową i tajemniczą atmosferę. <br />
– A ja bym chciał wiedzieć – wtrącił John.<br />
– Niestety nie teraz. Musisz się spotkać z ojcem, John – rzekł obcy.<br />
Przerwali rozmowę, gdy pilot oznajmił, że lecą już poziomo i system nakierował ich na lotnisko.<br />
<br />
Przyziemienie było delikatne, pilot wykonał manewr niemal podręcznikowo, powodując tylko lekki wstrząs. Po bardzo długim dobiegu maszyna w końcu się zatrzymała, po czym natychmiast uruchomił się system samochłodzenia, na który składało się kilkadziesiąt wysuwanych dysz miotających ciekłym azotem.<br />
Po długim oziębianiu poszycia maszyny, major zezwolił na otworzenie drzwi i opuszczenie statku. <br />
Pierwszym, co John zauważył, to brak komitetu powitalnego. Na Ziemi, po wylądowaniu ważnego rządowego samolotu, na lotnisku zbiera się gromada ludzi, nierzadko mediów, a nad wyraz często zwykłych gapiów chcących ujrzeć vipa. Nie można było tego powiedzieć o Krieg Drei, choć Orłow był wysoko postawionym żołnierzem. <br />
Po zejściu z płyty wkroczyli do wielkiej hali, która okazała się być terminalem. Nie mogło umknąć uwadze Amerykanów, że na tym obiekcie przyjmowano tylko przyloty. <br />
– Nie ma odlotów? – zapytał zaciekawiony Dave.<br />
– Większość odbywa się ze startów pionowych, do tego wystarczy zwykły kosmodrom – odparł major. – Tylko wojskowe statki są dwojakiego przeznaczenia.<br />
– Rozumiem.<br />
– Panowie pozwolą ze mną – wtrącił Gardran. – Musimy podpisać dokumenty.<br />
Zatrzymali się przy wysokim kontuarze obitym przypominającym drewno laminatem. Niebrzydka ekspedientka o blond włosach i niebieskich oczach, ewidentnie Skandynawka, podała wszystkim dokumenty. Gdy John odruchowo sięgnął ręką do kieszeni na piersi, by sprawdzić, czy ma długopis, major powstrzymał go gestem, a Niebieskooka wyłożyła na blat sześć identycznych pisaków.<br />
Adler chwycił swój i, bez czytania, przyłożył na samym końcu dokumentu.<br />
– Nie – powstrzymał go major. – Musisz przeczytać, potem podpisać.<br />
– Ale…<br />
– Czytaj.<br />
John czytał. Z każdym kolejnym zdaniem jego zdumienie rosło. Patrzył ukradkiem na swojego przymusowego kompana, który, tak jak zakładał, zbladł i mało nie zemdlał. <i>Przysięgam dozgonną wierność ludowi Krieg Drei?</i>, pomyślał. Najciekawsze jednak było na samym końcu, a gdy Dave doczytał do tego fragmentu, zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością.<br />
Obaj jednak podpisali dokument.<br />
– Świetnie – parsknął major, po czym podarł wszystkie kartki i wyrzucił do kosza. Na ten widok Dave ponownie zbladł, a John otworzył usta w niemym proteście.<br />
– Widzisz te długopisy, John? Znajdujące się na ich oprawce inteligentne czujniki analizują ciśnienie krwi i puls piszącego. Gdyby podpisywana przez ciebie treść była niezgodna z prawdą, wiedzielibyśmy o tym.<br />
– No tak… <i>Oświadczam, że nie jestem szpiegiem i nie zamierzam działać na szkodę interesom Krieg Drei</i>.<br />
– Właśnie – rozpromienił się Orłow. – W ten sposób od dawna nie widać u nas szpiegów. <br />
Faktycznie, metalowe wstawki w plastikowych długopisach połączone były bezprzewodowo z procesorem znajdującym się pod kontuarem. Ekspedientka wiedziała, co robi, gdyż była specjalnie ku temu wyszkolona. <i>Świetnie</i>, pomyślał John, <i>jeszcze mamy tutaj wywiad.</i> Jego obawy potwierdziły się, gdy w drzwiach terminala pojawił się wysoki, szczupły człowiek o nieco azjatyckich rysach twarzy. Mężczyzna ubrany był w czarny mundur ze złotą czaszką na naszywkach oraz pagonach.<br />
– John, to jest…<br />
– On wie, kim ja jestem – wciął się w słowo nieznajomy.<br />
– Chyba jednak nie – burknął John.<br />
– To zwierzchnik wszystkich tajnych służb i wojska – powiedział zrezygnowany Orłow. – Twój ojciec.<br />
John patrzył na wysokiego mężczyznę i, zupełnie inaczej, niż zakładał, nie poczuł nic. Ani złości, ani sympatii, ani miłości. Ot, spotkanie było mu obojętne, a w dodatku bardzo nie na rękę. Ojciec nie przestąpił progu, choć kontuar od drzwi dzieliło dobrych dwadzieścia kroków. Sięgnął za to pod marynarkę, na co Gardran tylko westchnął. Nie zdążył bowiem niczego powiedzieć, bo wysoki Azjata wystrzelił w Johna wiązkę z oszałamiacza.<br />
Błyskawicznie zareagował Dave, który w ostatniej chwili rzucił się przed Adlera i przyjął pocisk na własną pierś, po czym wyłożył się jak długi na błyszczącej terakocie. <br />
– Stój! – krzyczał Gardran za odchodzącym mężczyzną. – Stój, do cholery!<br />
Orłow skinieniem głowy zezwolił na strzał, a obcy strzelił w plecy uciekającemu.<br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-stugramp.html">StuGraMPa</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-15656872934347777222013-10-31T17:55:00.000+01:002013-10-31T17:55:16.683+01:00Konkurs - wygraj nowego Wiedźmina!Witajcie!<br />
<br />
Możecie wygrać nowego Wiedźmina! Wystarczy, że polubicie fanpage http://facebook.com/ScienceFantasia, skomentujecie post konkursowy (przypięty) i zbierzecie największą ilość lajków pod nim!<br />
<br />
Aby wygrać, musicie:<br />
1. Polubić fanpage<br />
2. Napisać w komentarzu do posta konkursowego swój ulubiony motyw z bloga http://sciencefantasia.blogspot.com, np. tytuł opowiadania, konkretną scenę, bohatera, etc.<br />
3. Zbierać lajki od znajomych - osoba z największą ilością lajków wygrywa.<br />
<br />
Nagrody pocieszenia<br />
50+ lajków - losowa zakładka<br />
100+ lajków - wybrana zakładka<br />
<br />
Regulamin konkursu: http://tnij.org/sfkonkurs_regulamin<br />
<br />
Pozdrawiam,<br />
BoxBoxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-34065207170814357632013-10-27T10:25:00.000+01:002013-10-27T10:25:50.993+01:00Trzy warunki - rozdział dziesiąty<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" /></a></div>
<center>
<b>Rozdział dziesiąty</b></center>
Johnowi wydawało się, że wszystkie układy podtrzymujące jego ciało przy życiu wyłączyły się nagle, a on sam przybrał barwę świeżo wybielonego papieru. To spoglądał na Orłowa, to odwracał wzrok. Co chwilę otwierał usta, by wydukać kilka słów, nie znając jednak takich, które wydawałyby mu się w obecnej sytuacji odpowiednie. Dopiero gdy poczuł, że tętno mu się uspokoiło, a mięśnie nieco rozluźniły, zdołał zaczerpnąć większy haust powietrza. Dotleniony mózg z wolna odzyskiwał sprawność, a Adler wychodził z szoku.<br />
Minęło jeszcze kilkanaście minut, zanim Amerykanin pojął to, co usłyszał. Nie dowierzał. Tak bardzo nie chciał uznać tego za prawdziwe, ale jednak.<br />
Nie myślał, co robi.<br />
John rzucił się na Gardrana z pięściami. Przyłożył obcemu z lewego sierpowego, druzgocząc jego kości policzkowe, a pokład natychmiast spłynął krwią. Niesiony falą adrenaliny agent kontynuował atak. Wbił się barkiem w klatkę piersiową ofiary, przyciskając ją tym samym do ściany kokpitu. Gardran zdołał chwycić ciężki, oprawiony w skórę dziennik pokładowy i zdzielić Johna w potylicę. To tylko rozsierdziło Amerykanina. John zamachnął się jak do prostego, skręcił tułów, by nadać ciosowi większą siłę, ale poczuł delikatne muśnięcie na ramieniu. Gotów był już zaatakować osobę stojącą za nim, lecz się opamiętał. Stał teraz twarzą w twarz z majorem Orłowem, który był bardzo niepocieszony.<br />
– Niedobrze, John – rzekł. – Bardzo niedobrze. <br />
– Co…<br />
– Gadran, co ci się stało?<br />
– Spadła na mnie ciężka skrzynia w luku bagażowym – zaseplenił obcy, tryskając kropelkami krwi.<br />
– Dobrze… John, powinieneś się cieszyć, że Gardran jest po twojej stronie i całe zajście nie zostanie odnotowane w twoich aktach. Oberwie się ładowniczemu, który niedostatecznie mocno zacisnął pasy na skrzyniach.<br />
– Cholera, co by było, gdybyśmy weszli w stan nieważkości – zaironizował Adler.<br />
– My? To znaczy… ty? – zaciekawił się major, a obcy mu zawtórował, unosząc pytająco zakrwawioną brew.<br />
Po chwili zastanowienia Amerykanin rzucił niedbale:<br />
– Przelecę się na tę całą Krieg Drei.<br />
Ciężka, nieprzyjemna atmosfera na pokładzie transportowca uleciała gdzieś niczym powietrze z przekłutego szpilką balonu, pozostawiając po sobie sflaczały, gumowy pęcherz, będący pamiątką po szaleńczej napaści na Gardrana.<br />
Adler spojrzał przepraszająco na kosmitę, ale nic nie powiedział. Spuścił głowę i czekał na dalsze rozkazy, opowieści lub cokolwiek, co pomogłoby zapomnieć o zaistniałej sytuacji. Po długim milczeniu sam się wreszcie odezwał.<br />
– Czemu mi nie powiedziałeś od razu? – rzucił w stronę Gardrana. – Oszukałeś mnie.<br />
– Nie. Powiedziałem, że postawię ci trzy warunki, a ty na to przystałeś. <br />
– Poznałem tylko jeden.<br />
– Ale przystałeś. Stopniowo byś się dowiadywał. Teraz jest odpowiedni moment.<br />
– Wciągnęliście mnie w międzynarodowy konflikt – tu Adler rzucił wymowne spojrzenie majorowi – z więzienia ratuje mnie przybysz z kosmosu, który w zamian chce, bym przyjął jego moc. No zgoda, podoba mi się ta moc, ale, tu uwaga, ja jestem już wolny! Mam w dupie wasze dalsze warunki.<br />
– Nie jesteś wolny – odezwał się do tej pory milczący Orłow. Wstał i podszedł do srebrzystego ekranu, który pod wpływem impulsu elektrycznego wysłanego przez wciśnięcie włącznika zamienił się licznymi kolorami. Major pokręcił maleńką gałką, a nieregularne kreski, kropki i różne figury geometryczne uformowały się w czysty obraz ziemskiej telewizji. <br />
Nadający przez całą dobę kanał informacyjny właśnie pokazywał imponujący wyłom w ścianie pekińskiej bazy. <br />
– O żeż… Chińczycy chwalą się światu porażką? – nie dowierzał John.<br />
– Czekaj…<br />
Prezenterka wyjawiła, że pojmano uciekinierów zaledwie kilkaset metrów od bazy. Początkowo sądzono, że odlecieli pojazdem typu Skyspy, jednak agentów znaleziono półżywych i zarzyganych w rowie. Potem obraz zmienił się. Realizator włączył transmisję na żywo z procesu domniemanych dywersantów, a na świadka miał właśnie być powoływany dowódca tamtejszej bazy. Orłow wyłączył telewizor.<br />
– Wiesz, co się stanie, gdy ktoś się pozna, że to nie wy?<br />
– Nie mam życia na Ziemi… <br />
– Właśnie. Dlatego musisz lecieć na Krieg Drei. Do ojca.<br />
– Jasna cholera… A co on tam robi?<br />
Major i obcy spojrzeli po sobie, a do dyskusji nieoczekiwanie włączył się Dave, który przespał krwawą bijatykę.<br />
– Właśnie – rzucił, wykazując się swoją elokwencją.<br />
– Jest… Dowódcą wojsk – odpowiedział z wahaniem Gardran. – Ja nie powiedziałem wam całej prawdy, panowie. Wcale nie jestem z Io. Pochodzę właśnie z Krieg Drei, o której istnieniu szarzy obywatele ziemskich państw nie mają pojęcia. Ledwo zaakceptowaliście istnienie cywilizacji na orbicie Jowisza. Uznaliśmy, że kolejna rozumna cywilizacja to dla was na razie za dużo, zwłaszcza że…<br />
– Ucisz się – przerwał Orłow.<br />
– Niech mówi – zachęcił obcego John.<br />
– Nie.<br />
– Zwłaszcza że co? – naciskał agent.<br />
– No dobrze… Od kilku lat, sam nie wiem od ilu, na Krieg Drei zjeżdżają najbogatsi ludzie z Ziemi. Nie skłamałbym, gdybym powiedział, że zanim Ziemianie dosięgnęli Marsa, to Krieg tętniła życiem. Ty masz swoje korzenie właśnie tam, John. Bogacze z kosmosu wciąż żenili się z naszymi kobietami, starannie wyselekcjonowanymi spośród wojska. Dziecko miało się wychowywać na Ziemi i wrócić na planetę dopiero, gdy zmarł ojciec lub…<br />
– Za dużo, majorze. – Tym razem uciszał Gardran. – Nie może znać trzeciego warunku od razu.<br />
– Muszę.<br />
– Nie poznasz go, i tak już zbyt dużo wiesz. Teraz…<br />
– Teraz wiem – wszedł Adler w słowo – dlaczego nigdy nie poznałem dziadka, ani ojca, a matka oraz babcia były związane z wojskiem. Nie znam dalszych przodków, nigdy nie widziałem zdjęć pradziadków, nigdy nikt nie chwalił się fotografiami z dwudziestego wieku. A to wtedy odkrywano kosmos… Już wtedy możnowładcy wiedzieli o Krieg Drei i planowali osiedlić ją bogaczami, którzy rozwijaliby tam przemysł i własnym sumptem sprowadzali na Ziemię surowce, które Stany by sprzedawały.<br />
– Mylisz się, Johnie Adler. Mylisz się w tej ostatniej kwestii… Prawda to, że Amerykanie chcieli wysiedlić najbogatszych ludzi, ale nie chcieli nic w zamian. Pomogli założyć kolonię i pewnie powstałoby ich jeszcze więcej, gdyby nie głos sprzeciwu Rosji i Chin. Pieprzone kraje, w których prawa człowieka każdy ma głęboko w czterech literach, nagle interesują się procederem wysiedlania bogaczy na inną planetę. Ruch był czysto polityczny, John. Im człowiek bogatszy, tym ma większe wpływy. Rząd Stanów Zjednoczonych nie jest święty, obawiał się wielu zamożnych ludzi, dlatego ich wyrzucili. Niczym w tej kwestii nie różni się od rządu radzieckiego, czy chińskiego. Tylko metoda jakby bardziej wyszukana… <br />
– Kolonia dostała terytorium, surowce opałowe, kruszce do wytapiania waluty, podzespoły elektroniczne, zespół ekspertów z wielu dziedzin i jeszcze dużo innych rzeczy, które potrzebne były do rozwinięcia nowej, niezależnej nacji. Tak powstała Krieg Drei, a twój ojciec jest tam teraz dowódcą wojsk – uzupełnił wyjaśnienia Gardran.<br />
– Rozumiesz teraz – kontynuował Orłow – że nie masz wyjścia. Wracając na Ziemię narazisz się na śmierć, a na Krieg Drei masz przyjaznych ci ludzi. To nie jest tak do końca nasz warunek. Ty po prostu nie masz innych możliwości i wyboru.<br />
– Zgoda.<br />
– Co? – zapytali major i obcy jednocześnie.<br />
– Zgadzam się. Zgodziłem się już wcześniej, ale tym razem mówię z całą odpowiedzialnością. <br />
– W takim wypadku jestem upoważniony do udzielenia ci obywatelstwa Krieg Drei – rzekł Orłow. – Musisz tylko powiedzieć, co zrobić z Davem. Nie jest on nam już do niczego potrzebny. Na Ziemi i tak zginie, a na Krieg Drei nie ma nikogo. Proponowałbym...<br />
Major nie dokończył, gdyż Grainhell pobladł i wyciągnął się jak długi na pokładzie. Trochę minęło, zanim go ocucili i przywrócili do funkcjonowania. John nie zżył się z partnerem, był mu obcy, a w dodatku mało pomocny. Prawda, że nie miał zbyt wielu okazji, by się wykazać, ale mimo wszystko zdecydował się pozostawić go w jakiejś bazie.<br />
– Nie możemy go nigdzie podrzucić… – oznajmnił Gardran. – Kulka w łeb, albo ciągnie się za nami do samego końca.<br />
– Ja mogę lecieć na Krieg Drei – wtrącił Dave spiesznie. – Mogę nawet za cenę tego, by do samego końca być podwładnym Johna. Cholera, cokolwiek, bylebyście mnie nie zabijali i wzięli ze sobą. Siedzę w tym tak samo jak wy, do jasnej…<br />
– Spokojnie. Lecisz z nami – odparł John, a na twarz majora pierwszy raz od bijatyki wstąpił uśmiech.<br />
– Wspaniale – powiedział. – Bez zbędnych ceremonii i rekwizytów mianuję ciebie, Johnie Adlerze, obywatelem pierwszego stopnia planety Krieg Drei oraz wcielam do Wojsk Kriegańskich w stopniu majora. Mianuję ciebie, Dave’ie Grainhellu, obywatelem pierwszego stopnia planety Krieg Drei oraz wcielam do Wojsk Kriegańskich w stopniu kapitana.<br />
Gardran wyszeptał formułkę, którą musieli powtórzyć:<br />
– Tak niech się stanie wedle mojej nieprzymuszonej woli.<br />
– Pies was ogryzł – odparł nagle Dave. – Nie miałem wyboru.<br />
– Zważ na to, że i ja nie miałem – wtrącił John.<br />
– Procedury…<br />
– To co teraz?<br />
Major podrapał się po głowie, po czym zdjął słuchawki z uszu jednego z pilotów. Upewnił się, czy są na dobrym kursie, jak wysoko lecą oraz czy mają pozwolenie na opuszczenie atmosfery. Wtedy dopiero wydał rozkaz do rozpędzenia się do prędkości ucieczki.<br />
– Teraz… czeka was najnudniejsze dziewięćdziesiąt dni w życiu. <br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-stugramp.html">StuGraMPa</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-43559962038914191382013-10-07T16:53:00.003+02:002013-10-07T16:53:55.357+02:00Zdobiona pochwaOpowiadanie napisane na potrzeby gry RPG <a href="https://www.facebook.com/pages/Bellator/431199816992592?fref=ts" style="font-style: italic;">Bellator</a>, będące oficjalną misją tamże.<br />
<br />
<center>
<b>Zdobiona pochwa</b></center>
Drużyna Inadyna, oprócz niego samego, składała się z druida Veryra, czarodziejki Saynali oraz łucznika Morhena. Sam Inadyn był zaś rycerzem.<br />
Nazwali się Wojownikami Setheta na cześć boga wojny. Sethet nie znał litości i przebaczenia, był bezwzględny i okrutny, nigdy nie zapominał dawnych waśni i do tego był mściwy. Taka była drużyna Inadyna.<br />
Wojownicy Setheta krążyli od wioski do wioski w poszukiwaniu rozrywki i zleceń, choć niełatwo przychodziło im zabawianie w gospodach bez grosza przy duszy.<br />
W jednej z takich wiosek – Aleandrze – znaleźli zlecenie.<br />
– Obwieszczenie królewskie znalazłem – rzekł Inadyn, szef drużyny. – Płacą pięć tysięcy złotych aleandrów.<br />
– Ile to na nasze? – zapytał zaciekawiony łucznik, pełniący rolę skarbnika.<br />
– Jakieś trzy tysiące złotych koron. <br />
– Opłaca się? Saynala, jak myślisz? – strzelec zwrócił się ku pięknej czarodziejce, uważnie lustrując jej lico.<br />
– Co tam głoszą, Inadynie?<br />
– Szukają kogoś do zabicia posła w Wysokiej Radzie. Brudna robota, ale nie powinno być problemów.<br />
– Powód? – Veryr po raz pierwszy włączył się do rozmowy.<br />
– Nie napisano.<br />
– Musi być powód! – krzyknął poirytowany Morhen. – Nie zabijamy bez powodu!<br />
– Dla pieniędzy – odparła Saynala – dla pieniędzy.<br />
– Saynalo – rzekł Inadyn – Morhen ma rację. Wejdźmy do karczmy, wypytajmy.<br />
Drużyna weszła do śmierdzącej izby, w której prostopadle do wrót stały ustawione obok siebie ławy. Naprzeciw wejścia znajdował się wysoki kontuar, za którym stał karczmarz. Niewysoki, nieco pękaty z długim, haczykowatym nosem, na którym spoczywały okrągłe okulary. Zza szkieł na Wojowników Setheta spoglądała para niebieskich, przenikliwych oczu zdających się mówić “wiem wszystko o wszystkich”. To przekonało Inadyna.<br />
– Niechaj pochwalona przez Setheta będzie ta karczma, karczmarzu – rzekł.<br />
– I goście jej czcigodni – odparł okularnik z grzecznością. – Co was sprowadza do Aleandru?<br />
– Królewskie obwieszczenie.<br />
– Ach, tak… Chcielibyście się czegoś dowiedzieć, hę?<br />
– Najpierw wychyliłbym szklanicę piwa – wtrącił Morhen, nie bacząc na maniery.<br />
– Miedziaki macie? Piwo drożeje, sami wiecie…<br />
– Mamy stal, starcze. – Łucznik wskazał wzrokiem rękojeść rycerskiego miecza spoczywającego u boku Inadyna.<br />
Karczmarz poczerwieniał. Nim Inadyn zdążył wybrnąć z sytuacji, ten krzyknął:<br />
– Hańba ci! Nie będziesz obrażać Margusa w obecności klientów – spojrzał na Saynalę – i dam.<br />
Inadyn spojrzał bezradnie na swego łucznika, prosząc tym samym o pomoc Veryra.<br />
– No co? – zapytał zdziwiony druid. Po chwili załapał. Wyjął z kieszeni kilka kamyków, ułożył na dłoni, zakręcił nad nimi młynka kciukiem drugiej ręki i rzucił pod nogi karczmarzowi. Kamienie zapłonęły żywym ogniem, powodując niemały pożar.<br />
– Czarownik! Cholera, czarownik w mojej gospodzie! Wont mi, psia mać! Brudasy, bałwochwalcy… Czarownik!!!<br />
Tym okrzykiem karczmarz zawezwał swojego syna, Mattesa, który służył w królewskiej gwardii. Gdy zszedł, okazało się, że mierzy niewiele ponad trzy łokcie i waży pięć kamieni. Rozbudowane mięśnie ramion świadczyły o ciężkiej pracy wykonanej za młodu, a także o tym, że i stal mu nieobca. Za pasem poniekąd Wojownicy Setheta znaleźli potwierdzenie swych obaw w postaci pochwy zdobionej tak bogato, że sam król by się nie powstydził. Rubiny, szmaragdy i ametysty przypominały te, którymi posługiwał się druid.<br />
– Chcę je wszystkie – oczy mu się zaświeciły. – Inadyn, chcę te kamienie!<br />
– Nie.<br />
– Zamknij się, pierunie – odgryzł się druid, unosząc ręce w powietrze.<br />
Veryr zatoczył nimi krąg, zbierając magiczną energię natury, po czym cisnął nią prosto w syna oberżysty. Otumaniwszy go, zyskał czas na poczynienie bardziej zaawansowanej magicznej sztuki. Wysypał na prawą dłoń ze swojego mieszka dwa malutkie bursztyny, wymruczał zaklęcie, zakręcił młynka palcami mańki i rzucił klejnoty w stronę Mattesa. Nie zwrócił jednak uwagi, że osiłek zniknął na schodach, a po chwili wyłonił się z dwuręcznym mieczem w dłoniach.<br />
Schodził ostrożnie, trzymając ostrze pionowo, jak gdyby bał się, że coś wyskoczy zza inkrustowanej miedzią barierki. Nie rozglądał się, za to wlepił wzrok w Inadyna, który pod wpływem impulsu położył dłoń na rękojeści swego oręża.<br />
– Nie radzę, młody człowieku – ostrzegł.<br />
– Nie wtrącaj się, rycerzu – odparował Mattes. – To sprawa między mną, a tym czarownikiem.<br />
– Jest druidem, czerpie siły z natury i nie masz z nim najmniejszych szans.<br />
– Chromolę to! – To powiedziawszy, odbił się od drewnianych stopni i runął na Veryra, tnąc ze świstem powietrze. Zdobiona pochwa zabrzęczała radośnie, przypominając, że jest powodem tej potyczki. – Nie zabierzesz mi moich kamieni, czarowniku.<br />
Veryr zręcznie uniknął cięcia, jednocześnie kopiąc młodzieńca z półobrotu w zad. Dwuręczny miecz szczęknął o podłogę, a Mattes rozciął sobie wargę. Wstał, odwrócił się i splunął druidowi pod nogi. Podniósł broń i ponownie rzucił się na Veryra, tym razem zmieniając taktykę. Zamarkował uderzenie na odlew, po czym z niezwykłą szybkością pchnął druida sztychem w udo. Zaskoczony sukcesem odskoczył na bezpieczną odległość, spodziewając się magicznego kontrataku.<br />
Nie mylił się. Veryr złapał się za ranę, syknął z bólu i wyciągnął kolejne kamienie ze swojej sakwy. Odprawiając rytuał nad dłonią, mruczał niezrozumiałe słowa, po czym rzucił garść malutkich rubinów pod nogi napastnika, gdzie spowodowały kolejny pożar. Nie tracąc czasu, ponownie zebrał energię natury nad głową, formując widoczną gołym okiem kulę i cisnął nią w młodzieńca.<br />
– Cholera, spali się – jazgotał karczmarz. – Spalisz mi syna, czarowniku!<br />
– I przy okazji kamienie – dodał Inadyn.<br />
– Psia krew – zaklął druid – nie pomyślałem.<br />
Łucznik gromko się zaśmiał, a Saynala w dalszym ciągu z zaciekawieniem przyglądała się tej groteskowej potyczce. <br />
Druid zrehabilitował się, gasząc ogień u stóp Mattesa strumieniem wody z jednego małego ametystu.<br />
– Wynocha, wynocha! – grzmiał gospodarz, z rozpaczą spoglądając na sponiewieranego syna. <br />
– Panie – podjął Inadyn na nowo – chcielibyśmy napić się, zjeść i porozmawiać. Nic więcej. Zapłacimy sowicie.<br />
– Nie.<br />
– Ale…<br />
– Nie, powiadam – odparł gruby gospodarz. – Wasze osoby nie są tu mile widziane, mości państwo. A teraz won, póki Mattes oszołomiony. Bo jak złapię za widły, to wam zrobię z rzyci durszlaki.<br />
– Spokojnie, panie. Już się potulnie oddalamy – rzekł Inadyn, zabierając swoją drużynę do wyjścia.<br />
Wtem do gospody wszedł niewysoki człowiek w czarnym płaszczu z kapturem rzucającym złowrogi cień na twarz. Odzień szeleszczał niczym las targany silnymi podmuchami wiatru, poły jego unosiły się i opadały w rytm powolnego oddechu nieznajomego. Ten zdecydował się nie witać w progu, obnażając brak wychowania. Pstryknął jedynie palcami, po czym zdziwieni Wojownicy Setheta zauważyli, jak na czoło gospodarza wstąpiły maleńkie iskrzące się perełki potu, a człowiek ten czym prędzej pobiegł do piwnicy i wrócił z antałkiem najlepszego piwa, jakie przechowywał, zdawałoby się, na tę właśnie okazję.<br />
– Mości panie, to zaszczyt dla mej skromnej osoby gościć cię tu – dodał spiesznie, wypełniając gliniany kufel złocistym trunkiem.<br />
– Milcz. Nie przybyłem w gości, lecz w interesach. A teraz wynocha do kuchni, bom głodny.<br />
Zaciekawiona czwórka zdecydowała się bezszelestnie zasiąść przy stojącej w ciemnym rogu ławie. Odtąd zachowywali się jak zwykli goście, zamawiali piwo, wino i jedzenie, a oberżysta bez słowa sprzeciwu podawał to, czego zapragnęli. Inadyn, rad z takiego obrotu wydarzeń, zdecydował się działać.<br />
Do gospody wszedł inny człowiek odziany podobnie do pierwszego nieznajomego. Zasiadł naprzeciw niego i podjął żywą rozmowę.<br />
– Saynala – rzekł Inadyn – dasz radę podsłuchać?<br />
– Spróbuję – odparła czarodziejka, wspomagając magicznie zmysł słuchu. Natychmiast wyłapała, co mówili nieznajomi. – Są to posłowie Wysokiej Rady. Szykują jakiś przewrót, czy coś. Nic nie rozumiem z tego politycznego bełkotu… Chcą obalić Radę i dobrać się do burmistrza. Nieciekawie to wygląda.<br />
– To zlecenie – wtrącił niespodziewanie małomówny Morhen – na pewno jest na jednego z nich. I wiem, kto je wystosował.<br />
– Burmistrz – mówił druid. – To jasne jak słońce, że w obawie o swoje życie kazał się pozbyć przeciwników.<br />
– Mylisz się, Veryr – szepnął Inadyn. – To nie jest zwykły przeciwnik, a zwykły zabójca, zamachowiec, plugawy łotr. Takich się pozbywamy, nie pamiętasz?<br />
– Pamiętam, ale pamiętam też, że nie mieszamy się w politykę.<br />
– Stul pysk, matole – parsknęła Saynala – bo nie słyszę, o czym gadają.<br />
Czarodziejka nadstawiła uszu i starała się wyłapać nawet najmniejszy szept od strony nieznajomych. Nagle poczuła nieprzyjemne mrowienie w piersiach.<br />
– Niedobrze, panowie.<br />
– Co jest? – spytali zgodnie wszyscy trzej.<br />
– Szykują się kłopoty.<br />
Faktycznie, do gospody wszedł burmistrz z dwoma strażnikami, którzy natychmiast skoczyli do zakapturzonych postaci i zdemaskowali ich. Zaskoczeni spiskowcy podnieśli się gwałtownie i wyciągnęli dwa ubogo zdobione sztylety zza poły. <br />
– Kirstin! Marhew! Co wy…? – jazgotał burmistrz. – Psia wasza mać, do lochu! Do lochu!<br />
Pojmani zdrajcy ani myśleli poddać się bez walki, toteż jak na komendę wbili sztylety pomiędzy pancerze stojących przy nich strażników. Zrzucili płaszcze, ukazując swój prawdziwy wygląd. Saynala stęknęła głośno, zwracając tym samym uwagę na Wojowników Setheta.<br />
– Wynocha – rzekł burmistrz. – Sprawy te nie dotyczą zwykłych obywateli.<br />
– Myślę, że jednak mnie obchodzą – odparował Inadyn, wyciągając zza pazuchy pomięte obwieszczenie. – Ty je wydałeś, prawda?<br />
– Jest jeszcze coś – rzekła Saynala. – Oboje są z gildii czarodziejów, mają tautaże za uszami. Widzę je, mimo że starannie ukryli je pod długimi włosami. Kirstinie, Marhewie, znamy się przecież nie od dziś…<br />
– Moja droga Saynalo… – Czarodziejowi odebrało głos, gdy obok ucha przemknęła mu strzała wystrzelona przez Morhena. <br />
Veryr wysypał na ławę wszystkie swoje kamienie i policzył je spiesznie, segregując na ogniste, wodne, powietrzne i ziemne. Wiedział, że łącząc je, uzyska pozostałe żywioły, oprócz jednego – śmierci. Zamiótł klejnoty z powrotem do sakwy, pozostawiając jedynie kilka czerwieniących się rubinów. Zakręcił młynka palcami, szepcąc zaklęcia i posłał w stronę spiskowców trzy ogniste kule, wzniecając tym samym kolejny pożar w gospodzie.<br />
Burmistrz, widząc zamieszanie, oddalił się czym prędzej i schował za węgłem. <br />
Znajomi Saynali połączyli swe siły, formując z rąk kolejne magiczne znaki, które ze zdwojoną siłą napierały na Veryra, odwodząc go tym samym od zbierania energii natury. Widząc to, Inadyn spojrzał porozumiewawczo na Morhena, który szybko założył strzałę na cięciwę i czekał na rozkaz kompana. Wojownik zdecydował się jednak ruszyć na czarodziejów samemu. Rzucił się do krótkiego biegu przez całą długość izby, kreśląc sztychem miecza ósemki w powietrzu. Gdy był już dostatecznie blisko, by wyciągniętą ręką zadrasnąć przeciwników, zatrzymał się gwałtownie i schylił, wiedząc, że w tym momencie nad jego głową pomknie strzała. Nie mylił się. Z serca czarodzieja, zwanego Marhewem, wystawał promień zakończony lotką z pawich piór – znak rozpoznawczy Morhena.<br />
Czarodziej zwalił się na deski bez słowa i umarł.<br />
– Jeszcze jeden… – wysapał Inadyn. <br />
Kirstin wyciągnął ręce przed siebie, wypuszczając w nich niebieskie błyskawice, które momentalnie zawładnęły całym pomieszczeniem. Pełzły po podłodze, po ścianach i po stropie, zmieniając smród izby w woń siarki. Morhen założył na cięciwę następną strzałę, a Saynala odpowiedziała znajomemu tym samym rodzajem magii, strzelając kulami energii, które niczym zęby kąsały ciało wrogiego czarodzieja.<br />
Veryr, korzystając z nauk zapisanych w prastarych księgach druidów, z dwóch małych ametystów uformował wodne walce, które posłał wprost pod nogi Kirstina. Przewodząca prąd ciecz natychmiast skupiła na czarodzieju moc jego własnego ataku, rażąc go i wprawiając w drgawki.<br />
– Co, do cholery? – krzyczał karczmarz, energicznie machając głową tak, że mu okulary spadały z nosa. – Co tu się dzieje, psia mać? Wynocha mi na zewnątrz! O nie…<br />
Źrenice jego zwęziły się z przerażenia, gdy nad Kirstinem wyrosła postać z czarnego jak smoła dymu.<br />
– Tnij, Inadyn – krzyczał Veryr – tnij w szyję!<br />
Wojownik skorzystał z rady i rzucił się na czarodzieja, lawirując pomiędzy porozrzucanymi po całej izbie krzesłami i ławami. Zatrzymał się na długość miecza od niego i ze zgrabnego półobrotu ciął tam, gdzie zamierzał. Bezskutecznie. Ciało Kirstina było twarde jak granitowa skała, z której góry wznosiły się w oddali. Inadyn zaklął soczyście, dając ręką znak łucznikowi.<br />
Grot z najlepszej mydyjskiej stali odbił się od piersi czarodzieja jak piłka w popularnej grze chłopskich dzieci. Promień sterczał, odbity rykoszetem, z bierzma nad głową Kirstina. Pawie pióro mieniło się wszystkimi kolorami tęczy.<br />
Mglista postać rozpostarła ramiona jakby do serdecznego uścisku dawno niewidzianego przyjaciela, a pomiędzy nimi utworzyła się ognista nić. Dłonie zbliżyły się do siebie niczym do aplauzu, po czym ustawione prostopadle obok siebie cisnęły w czarodziejkę ognistym łańcuchem. Ogniwa dosięgły też Veryra, oplatając jego ramiona, łokcie i przeguby.<br />
– Saynala, Veryr! – krzyknął Inadyn. <br />
– Inadyn! – wrzasnął Morhen z głębi izby. – Schyl się.<br />
Tak uczynił, po czym usłyszał nad sobą świst strzały. Grot jednak znowu odbił się od stalowego ciała czarodzieja, choć wojownik wyczuł, że jego kompanowi chodziło o coś zupełnie innego.<br />
– Tak – pomyślał – to może zadziałać.<br />
Podniósł się i ocenił sytuację. Czarna postać pociągała za łańcuchy, zacieśniając pętle na stawach Saynali i Veryra. Choć Inadyn nie znał się zbyt dobrze na czarach, znał użytą tu magię bardzo dobrze i wiedział, gdzie leży jej słaby punkt. Morhen też to wiedział i postanowili to obaj wykorzystać.<br />
Łucznik zbliżył się do druida i wyciągnął z jego sakwy dwa małe, niebieskie kamienie. Wsadził kompanowi klejnoty w dłoń, po czym po chwili buchnęła z nich uformowana w promień strzały woda. Grot z resztek kamienia błysnął w świetle ognistego łańcucha, a ciecz wesoło zachlupała na cięciwie. Morhen wystrzelił, celując nie w dymną postać i nie w czarodzieja, lecz w najsłabsze, środkowe ogniwo łańcucha.<br />
Jak obaj się spodziewali, ogień zgasł, a więzy puściły. Czarna postać złożyła jednak dłonie do ponownego ataku, tym razem zbierając czarno-niebieską energię.<br />
– O żeż kurwa – zaklął głośno dopiero co oswobodzony druid. – Uciekajcie. Wszyscy!<br />
Wtem niespodziewanie przemówił Kirstin:<br />
– Oznajmiam wszem i wobec, że nie jestem jedynym, który pragnie śmierci burmistrza, albowiem w Wysokiej Radzie znajdziecie jeszcze trzech, którzy spiskują, przy czym jeden z nich jest hersztem bandy naszej. Mogę zginąć tu spokojnie, bo wiem, że tamtym się uda, a przy tym zgaszę wasze istnienia, które uniemożliwią wypełnienie planu.<br />
– Co ty bredzisz? – odezwała się Saynala.<br />
Czarodziej syknął, wyrzucił z siebie okrutnie brzmiącą inkantację i wyzionął ducha, a czarna postać nad nim powiększyła swe rozmiary dwukrotnie, miotając z uszu, oczu i nozdrzy maleńkimi błyskawicami. Energetyczna kula między jej dłońmi zmieniła barwę na jednolitą czerń, a smród zgnilizny wypełnił izbę, zastępując woń siarki.<br />
Wiedząc, co się święci, Veryr odpiął klapę kieszeni w jego płaszczu i wyciągnął okazały diament, godny królewskiej korony. Rozszczepił go zaklęciem na dwoje i zamienił w płynne żelazo. Uformował kopułę, którą posłał w stronę dymnej postaci. Siłował się przez chwilę, dopingowany przez ochy i achy jego towarzyszy i przerażonego karczmarza. Spojrzał na martwych czarodziejów i strażników, których zabili, zaparł się piętą o ławę opartą o ścianę budynku i z całej siły napierał na monstrum.<br />
W końcu kopuła zawisła nad potworem, a wycieńczony druid opuścił ręce, co też uczynił klosz, opadając na zjawę. Ostatkiem sił Veryr zdołał wykrzyczeć ostrzeżenie i wybiegł wraz ze wszystkimi na brukowaną ulicę.<br />
Chwilę potem usłyszeli głośny, stłumiony huk, a przez okna oberży wyleciały kropelki płynnej stali, natychmiast zastygając, co utworzyło mieniące się wszystkimi kolorami perełki sterczące z okolicznych budynków. Podobny efekt dało się zauważyć wewnątrz izby. Veryr opadł nieprzytomny na bruk.<br />
– Co to było? – spytał Inadyn Saynalę.<br />
– Demon śmierci, jeden z ostatnich w posiadaniu ludzi.<br />
– To coś żyje samopas? <br />
– Żyje. I ma się dobrze. Niechętnie daje się ujarzmić, ale na wolności nie atakuje ludzi…<br />
– Veryr… – wtrącił Morhen. – On niemal zginął, powstrzymując tę czarną kulę energii.<br />
– Energia wykorzystywana przez czarodziejów może być skupiona w jednym miejscu, a następnie rozprężona, co spowoduje wybuch i rozsadzenie wszystkiego. Tylko stalowa kopuła mogła to powstrzymać. Na szczęście ta zrobiona przez Veryra zdążyła się nieco schłodzić, choć i tak się rozpadła…<br />
– Czarownicy. Przeklęci czarownicy! – jazgotał ślepy karczmarz.<br />
Wtem zza budynku wyszedł burmistrz.<br />
– Dzięki wam żyję, mości państwo, przyjmijcie w darze tę oto skromną zapłatę. Wszystko słyszałem, podziękujcie temu druidowi. Ja sam muszę znaleźć w mojej radzie zdrajców i się z nimi rozprawić. Nie są czarodziejami, tylko Kirstin i Marhew byli nimi.<br />
<br />
Tydzien później Wojownicy Setheta zdecydowali się opuścić mieścinę. Zmierzali w stronę bramy, rozprawiając nad wydarzeniami z karczmy i ciesząc się dwukrotnie większym zarobkiem, niż oczekiwali.<br />
– Czarow… Zacny druidzie! – krzyczał za nimi oberżysta.<br />
– Veryr, to chyba do ciebie – rzekł Inadyn.<br />
Przystanęli i pozwolili się dogonić. Zasapany karczmarz przystanął przy nich, odczekał zadyszkę i niemal szeptem powiedział:<br />
– Uratowałeś mą gospodę. Proszę, to dla ciebie. – To rzekłszy, wręczył Veryrowi bogato zdobioną pochwę, tę samą, którą nosił jego syn.<br />
– Nie trzeba, panie – odparł szybko druid.<br />
– Ależ trzeba. Weźcie jeszcze to. – Mężczyzna podał Inadynowi sakwę, zakazując jednak zaglądania, póki nie oddalą się od wioski. – Niech was bogowie chronią.<br />
– Sethet będzie miał cię w swej opiece – odparł Inadyn i odeszli.<br />
<br />Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-67436181556743144182013-09-30T13:25:00.002+02:002013-09-30T13:25:21.632+02:00Trzy warunki - rozdział dziewiąty<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" /></a></div>
<center>
<b>Rozdział dziewiąty</b></center>
Adler zerwał się w stronę staruszka, wyciągając przed siebie zaciśnięte pięści. W ostatniej chwili rozluźnił je i chwycił Orłowa za klapy zielonej marynarki. Dwa medale spadły na podłogę, wydając ciche szczęknięcie. Amerykanin szarpnął majorem i oparł go o ścianę stworzoną z dziwnych wyświetlaczy.<br />
– Co to ma wszystko znaczyć? – wykrzyczał Rosjaninowi w twarz. – Co tu się, do cholery, dzieje?!<br />
– Spokojnie, John – odparł beznamiętnie Orłow. – Nie denerwuj się...<br />
Z głębi statku wybiegło dwóch wysokich, umundurowanych mężczyzn, którzy pochwycili Johna pod pachami i odciągnęli od zaatakowanego. Dave i Gardran przyglądali się tej scenie z niesmakiem, choć ten pierwszy miał taki sam mętlik w głowie co Adler.<br />
Orłow wygładził odzienie i przypiął zgubione blachy do piersi tuż pod kilkoma rzędami kolorowych baretek z całego świata. Podciągnął mankiet aż do łokcia i podsunął nadgarstek Johnowi pod nos.<br />
– Zobacz sobie. Ugryzienie. <br />
– Sądziłem, że ty jesteś obcym.<br />
– Nie, ty zabiłeś obcego, który podszywał się pode mnie.<br />
– Po co?<br />
– Może mu nie mówmy? – odezwał się jeden z ochroniarzy, którzy zdążyli już upuścić Johna na podłogę. – Zobacz, jaki jest narwany.<br />
– Spokojnie, sam go w to wszystko wciągnąłem, więc musi wiedzieć, co jest grane.<br />
Na zewnątrz rozpętało się piekło. Na miejsce lądowania statku obcych przybyło wielu żołnierzy, którzy zaczęli ostrzał. Kule odbijały się od grubego pancerza wahadłowca, nie czyniąc większych szkód niż zadrapania połyskującego lakieru. Nieuzbrojony transportowiec byłby bez szans, gdyby nie błyskawiczna reakcja pilota. Maszyna ruszyła ociężale do przodu, oświetlając oślepiającym reflektorem przedpole. Dziesięcioosobowy zastęp Chińczyków ostrzeliwał statek z konwencjonalnej broni, choć kapitan zauważył zbliżające się laserowe działko przeciwlotnicze.<br />
– Szefie – zwrócił się do Orłowa – laser przed nami. <br />
– Cóż... To nowa maszyna, a ja chcę zobaczyć, co potrafi. <br />
– Mam to zrobić?<br />
– Tak.<br />
– Zrobić co? – odezwał się nieoczekiwanie Gardran.<br />
Nie trwał w swej niewiedzy długo, gdyż pilot raptownie poderwał maszynę do góry, ryjąc glebę tylnym statecznikiem. Zmiótł ogromnymi skrzydłami kilkunastu chińskich wojaków, a drugie tyle wciągniętych zostało przez ogromne odrzutowe silniki.<br />
Choć nieuzbrojony, pojazd nadrabiał swoją zwrotnością i łatwością manewrowania. Dawno zapomniana cecha w klasie ciężkich transportowców okazała się zbawienna dla trójki uciekinierów z politycznego więzienia w Pekinie.<br />
Na pokładzie znajdowało się teraz ośmiu ludzi: Orłow, dwaj ochroniarze, pilot oraz jego zastępca, Gardran i dwóch Amerykanów. Major, jako najwyższy rangą, zwołał wszystkich na naradę w obszernym kokpicie. <br />
– John, mam nadzieję, że admirał Hyatt wtajemniczył cię w szczegóły misji?<br />
– Miałem zorganizować ewakuację dwóm agentom.<br />
– I tylko tyle wiesz? – Orłow pogładził się po brodzie.<br />
– Niestety.<br />
– Nie wiem nic więcej – odezwał się Dave. – Mieliśmy zabić... pana... i odlecieć nowym tupolewem.<br />
– Tak... – odparł major, przeciągając tę sylabę prawie w nieskończoność. Przerwał mu pilot:<br />
– Lecimy na FR-CLB?<br />
– Leć gdziekolwiek, przed skokiem musimy zrzucić trochę paliwa. – Orłow ponownie złapał się za swoją srebrną brodę. – Czyli dobrze rozumiem, John, że nie wiesz, co było celem twojej misji? – Major wrócił do poprzedniego wątku.<br />
– Nie wiem – odparł Adler spokojnie, choć głos mu się załamał. – Cała ta sytuacja mnie przerosła. Rozkaz był jasny, a teraz się okazuje, że kryje się za tym jakaś grubsza afera. Szpicle w moim oddziale, porwanie, potem ten typ z kosmosu... Teraz siedzę w jakimś pieprzonym międzyplanetarnym transportowcu, o którym rząd Stanów Zjednoczonych na pewno nie ma najmniejszego pojęcia.<br />
– Ależ ma! – skwitował uradowany major. – Daj mi chwilkę, wprowadzę do komputera plan lotu. Rozejrzyj się po pokładzie, przede wszystkim, panowie, wróćcie do swoich ciał. Zbyt długie używanie mocy powoduje nieodwracalne zmiany psychiczne... Świadomość ofiar może wami zawładnąć. – To powiedziwaszy, Orłow wyszedł z kokpitu, otworzył jakąś szafę w korytarzu i wszedł do niej.<br />
Jak nakazał, tak zrobili. <br />
John pokręcił się trochę po pokładzie i przystanął zainteresowany migającym na różne kolory monitorem. Zamiast wyświetlać obrazy, wykresy i inne znane z podobnych ekranów rzeczy, ów wypełniony był jednolitą planszą zmieniającą swe barwy.<br />
– Wskaźnik magnetyczny – rzucił Orłow, zerkając przez ramię. – Zmienia kolor dwa razy na sekundę, zawsze w ściśle określonej kolejności. Gdy nie ma zagrożenia, sekwencja składa się z zimnych kolorów – niebieski, ciemnozielony, biały i tym podobne… Jednak gdy czujnik wykryje najmniejsze wahanie w magnetosferze, ekran wypełniają barwy ciepłe, takie jak czerwień, żółć i pomarańcz.<br />
– Ale po co tyle tego? Nie można zamontować jednej diody, która zapalałaby się w razie zagrożenia?<br />
– Wiesz… Nie jestem pewien, czy mogę ci wyjaśnić dokładne przeznaczenie tego urządzenia.<br />
– Rozumiem – odparł Adler, przewracając oczami. Przebiegł wzrokiem po pozostałych urządzeniach w ścianie korytarza naprzeciw dziwnej szafy, w której stał major.<br />
– Majorze, a to? – rzekł, wskazując palcem na niebieską diodę oznaczoną jako <i>WPZ</i>.<br />
– Wskaźnik potencjalnego zagrożenia, wupezet.<br />
– Hę?<br />
– Na Ziemi jest wyłączony.<br />
Nie zadając więcej pytań, John poszedł do kokpitu. Pomiędzy siedzeniami pilotów znajdowały się dwa monitory. Każdy z nich przekazywał obraz z kamer, których obiektywy były umieszczone prostopadle do boków statku. Pomiędzy nimi wystawały dźwignie zmiany ciągu silników odrzutowych, a poniżej przyciski służące do odpalania napędu jonowego. John nie rozpoznał tylko, do czego służył rząd czerwonych przycisków umieszczonych pomiędzy nimi.<br />
Kapitanowie po swoich zewnętrznych rękach mieli drążki sterujące ich oknami, przydatne w upalne dni, choć z wiadomych względów używane tylko na planetach posiadających atmosferę. Obok sterczały dźwignie awaryjnego otwarcia wlotów powietrza w luku bagażowym. Na Ziemi i innych planetach, których atmosfera była bogata w tlen, urządzenie było bezużyteczne, ale w innych wypadkach podsycające ogień gazy wypełzały pod wpływem przeciągu na zewnątrz statku.<br />
Adler skończył lustrować szereg diod, przełączników, wajch i instrumentów do mierzenia przedziwnych parametrów lotu, gdy do kokpitu wszedł uradowany Orłow.<br />
– Co pana tak bawi, majorze?<br />
– Właśnie widzę, że nie pojmujesz przeznaczenia wielu z tych urządzeń.<br />
– Nieważne. Proszę kontynuować o mojej misji.<br />
– Cóż, może przy kawie?<br />
– Z chęcią.<br />
Major wyprowadził Johna z kokpitu i zaprowadził go do swojego maleńkiego pomieszczenia, w którym z trudnością postawiono stół z okalającymi go czterema krzesłami. Blat był tak wielki, że z pewnością służył w nocy jako łóżko.<br />
Orłow wyjął z przykrytej ścierką wnęki w ścianie dwie filiżanki i kawę w proszku, a następnie zalał obie wodą z kranu.<br />
– Wrzątek z kranu? – zaciekawił się John.<br />
– Wygodne, nieprawdaż? – Major postawił kawę przed Adlerem i usiadł po przeciwnej stronie stołu. – Musisz wiedzieć, że wplątałem cię w niezłe gówno, za co na wstępie przepraszam. <br />
– Nie ma za co – rzucił agent z przekąsem.<br />
– Działałeś jednak pod komendą swego ojca, który zręcznie utkał sieć śpiochów na całym świecie. Niczym pająk poruszał się po niej praktycznie niezauważalny, a teraz tylko nieliczni wiedzą, gdzie się znajduje.<br />
– Gdzie?<br />
– Tego dowiesz się w swoim czasie. Aktualnie interesuje mnie, co ty wiesz o całej akcji.<br />
– To sobie chyba już wyjaśniliśmy? Miałem zorganizować ewakuację dwójki innych agentów.<br />
Orłow podskoczył z wrażenia, złapał się za swoją okazałą srebrzystą brodę i zaśmiał się głośno, nie mogąc powstrzymać drgawek. Zanosił się rechotem dobre kilka minut, po czym, wyraźnie zmęczony i zdyszany, wysapał:<br />
– Gówno w takim razie wiesz.<br />
John, nie wiedząc, o co chodzi majorowi, podniósł się z miejsca, nie dopiwszy swojej kawy, i skierował się do wyjścia.<br />
– Dokąd to, żołnierzu?! – wrzasnął Orłow.<br />
– Nie jestem żołnierzem, panie Orłow, i, szczerze mówiąc, gówno mnie to wszystko obchodzi.<br />
– Nie chcesz się dowiedzieć, po co ta akcja ratunkowa? Wolałbyś teraz gnić w chińskim pierdlu?<br />
– Owszem, ale nie zniosę takiego traktowania.<br />
Major zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Źrenice powiększyły mu się ze zdziwienia, lecz dodał:<br />
– Wybacz. Nie śmiałem się z ciebie, bynajmniej! Po prostu zabawne jest to, że wysłano cię w sam środek komunistycznego piekła, a ty nawet nie wiesz po co. To znaczy, hmm… wiesz, ale znasz tylko zaledwie jeden powód i to najmniej istotny, na którym najmniej nam zależało.<br />
– W takim razie…<br />
– Pozwól, że dokończę – przerwał major. Obszedł stół dokoła, stanął za Johnem i przyłożył mu lufę do potylicy..<br />
– Co czujesz?<br />
– Lufę konwencjonalnej broni z lat dwudziestych.<br />
– Chciałbyś, by cię taką zabito?<br />
– Nie.<br />
– Gdybyśmy cię nie uratowali, Chińczycy właśnie taką dokonaliby egzekucji, ale gdybyś tylko pisnął słówko o prawdziwym celu misji, to strzał byłby najprzyjemniejszą rzeczą, jaka by cię spotkała w takiej sytuacji. Rozumiesz już, dlaczego nie znałeś prawdziwych motywów wywiadu?<br />
– Tak, majorze. <br />
– Moja historia jest prosta. Jak wiesz, Stany Zjednoczone poczyniły już pierwsze kroki ku temu, by skolonizować inną planetę, a Rosja oraz Chiny są temu przeciwne. Boją się, że sukces Amerykanów zagrozi ich autorytetom. Ja poparłem USA w tej słownej potyczce i dlatego zostałem zdegradowany przez Jefimowicza oraz zesłany do Czelabińska. Twoja misja była więc misją ratunkową, a agenci Grainhell oraz Pie nic o tym nie wiedzieli. Niestety, Pie’a udało się Chińczykom przekupić, podobnie jak Swatcha, ale i o tym wiedzieliśmy wcześniej.<br />
W Johnie narastała złość.<br />
– Czemu więc mimo to wysłaliście nas na tę misję?<br />
– Bo zależało nam na mojej śmierci. – Orłow znów się zaśmiał, widząc wyraz twarzy Johna. – Masz rację, dziwiąc mi się. Źle powiedziałem. Zależało mi na tym, by Rosjanie wierzyli w to, że zginąłem. <br />
– Skoro teraz wszyscy są wolni i bezpieczni, co stanie się ze mną? <br />
– Poznasz ojca.<br />
– Że co?<br />
– Polecisz z nami na Krieg Drei, twoją ojczystą planetę. Jestem pewien, że Gardran zapoznał cię z trzema warunkami.<br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-stugramp.html">StuGraMPa</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-46248453805161860962013-09-27T13:13:00.000+02:002013-09-30T12:51:51.936+02:00Z pamiętnika nadwornego maga - opowiadanie konkursowe. Witajcie!<br />
Niedawno wziąłem udział w <a href="http://torg.pl/showthread.php?435618-Warsztaty-wyobra%BCni-edycja-pierwsza"><i>Warsztatach wyobraźni</i></a> organizowanych w dziale literackim forum ogólnotematycznego <a href="http://torg.pl/">torg.pl</a>. Rzecz polegała na wykonaniu zadań rozwijających wyobraźnię, a ilość zgłoszonych prac była nieograniczona. Wrzuciłem dwie prace: wymyślony wywiad z samym sobą oraz opowiadanie w formie pamiętnika. Konkurs wygrałem co prawda wywiadem, ale Wam wrzucam opowiadanie, gdyż bardziej nadaje się na mój blog ;). Wywiad za to możecie znaleźć pod <a href="http://torg.pl/showthread.php?435618-Warsztaty-wyobra%BCni-edycja-pierwsza&p=7190434&viewfull=1#post7190434">tym linkiem</a>.<br />
Zapraszam!<br />
<br />
<span style="font-size: large;"><b>Z pamiętnika nadwornego maga</b></span><br />
<span style="font-size: large;"><b><br /></b></span>
<b>Rok 32, księżyc 2, wschód 5</b> (daty zapisywane dalej są w postaci 32.2.5)<br />
<i>Do Wielkoportu przybył statek kupiecki z Dalekiego Miasta. Zamieszanie na zamkowym dziedzińcu było zabawne, acz denerwujące. Kupcy biegali w tę i we w tę, szukając swoich pomocników (którzy często byli ich synami, a nierzadko też niewolnikami), szefów lub towaru na sprzedaż. Każdy chciał stać w pierwszym rzędzie, gdy z "Wielkiej Hyany" będzie wysiadał jeden z najsławniejszych handlowców w Królestwie. </i><br />
<i> Cały dzień był nudny, nikt nie odwiedził mojej wieży. Że też większą popularnością cieszy się w dzisiejszych czasach handel od magii...</i><br />
<br />
<b>32.2.6</b><br />
<i>Musicie wiedzieć, że "Wielka Hyana" została nazwa tak na część królowej Dalekiego Miasta - Hyany Trzeciej, która doprowadziła do zakończenia Wielkiej Wojny, choć zginęła krótko po tym. Podróżować nim mogli więc tylko najwyżsi rangą handlowcy, a Vahel z pewnością nim był. Gdy tylko zszedł na ląd, odwiedził stoisko każdego z naszych lokalnych kupców i sprawił sobie wiele pamiątek, wspomagając naszą gospodarkę.</i><br />
<i> Zdziwiłem się, gdyż wieczorem Vahel wspiął się do mojej komnaty i poprosił o przysługę. Zanim jednak wyjawił, o co chodzi, nachlaliśmy się słodkiego czerwonego dalekomiejskiego wina. Vahel poszedł spać i nieprędko otworzy powieki. Czuję w żołądku, że wino było mocne... Biegnę do toalety...</i><br />
<br />
<b>32.2.7</b><br />
<i>Rano przybyła Królewska Straż z dwiema sprawami. Pierwsza była oczywista: szukali Vahela, gdyż nie stawił się na audiencję u Króla, a druga... cóż, trochę to wstydliwe, ale upojony winem pomyliłem okna i zamiast przez to do wyrzucania odchodów, rzygałem przez wychodzące na dziedziniec. Kara była dotkliwa - dziesięć pełnych mieszków złota (a to tysiąc monet!).</i><br />
<i> Nie zabrali Vahela, bo widzieli, w jakim jest stanie. I tak wystarczająco znieważył Króla.</i><br />
<i> Vahel obudził się tuż po górowaniu słońca i od razu mnie zaskoczył. Wyjął z kieszeni zwój, który okazał się być listem. Wskazywał on, że w Wielkoporcie zakopano skarb i Vahel bardzo chciał go zdobyć. Jutro napiszę, o co dokładnie chodziło, dziś mój uczeń przyniósł kolejną skrzynię z winem...</i><br />
<br />
<b>32.2.9</b><br />
<i>Minęły dwa wschody odkąd Vahel podał mi list. Wczoraj nie byłem w stanie nic napisać, gdyż cały dzień spędziłem u Króla, dyskutując nad zaistniałym problemem. A problem był wielki, bo według pisma, skarb zakopany był bezpośrednio pod zamkiem. To prawda, że królewską siedzibę wybudowano na wojennym cmentarzu, ale nikt nie sądził, że ktoś mógł kogokolwiek pochować z taką ilością złota przy sobie!</i><br />
<i> Jak się okazało, pięciu bankierów ze zniszczonego w wojnie Małego Portu zakopał ówczesny główny skryba, spisując dokładnie ilość złota, które każdy z pochowanych miał w swojej trumnie. A łącznie był to ponad jeden worek (w worku mieściło się sto mieszków) - dokładnie dziesięć tysięcy i trzysta monet. Któż nie chciałby wykopać takiego majątku?</i><br />
<i> Nie problemem było wykopanie tego lecz to, do kogo należy skarb.</i><br />
<br />
<b>32.3.1</b><br />
<i> Dziś w nocy był nów, czyli mamy nowy księżyc. Minęło sporo czasu od moich ostatnich zapisek, ale trwał męczący proces ustalający właściciela zakopanego złota. Wyszło na to, że według królewskiego prawa skarb należy do tego, kto włada terenem, na którym go zakopano. Mędrcy z Dalekiego Miasta sądzili jednak, że w ich kodeksie prawo do skarbu ma znalazca. Może z tego wyniknąć niezła afera.</i><br />
<i> W międzyczasie około dwudziestego wschodu zgłosił się do mnie pewien kupiec, któremu udało się zdobyć dziwną tarczę. Co prawda przedmiot nie był zaklęty, nie wykazywał magicznych właściwości, ale pokryto go starożytnymi runami, a tak się składa, że jestem w tym zakresie ekspertem. Zarobiłem mieszek złota za odczytanie słów "Elda ma fajne cycki".</i><br />
<br />
<b>32.3.2</b><br />
<i>Sprawa skarbu rozniosła się pocztą pantoflową i każdy już wiedział o procesie. W prasie codziennej (nazywano tak obwieszczenia królewskie wywieszane przy bramach miasta) informowano o jego przebiegu. Dziś rano zamiast pergaminu, na dziedzińcu pojawił się klikon. Wykrzyczał, że decyzją niezależnego sędziego z Królestwa Barmaptoru skarbu nie należy wykopywać.</i><br />
<br />
<b>32.3.3</b><br />
<i>"Wielka Hyana" odpłynęła z zawiedzionym Vahelem. Obiecał powrócić do sprawy, gdy Król umrze. Wierzył, że jego następca będzie chciał się wzbogacić, wszak proces mógł skończyć się ugodą (po połowie dla każdej ze stron). Król chciał całości. I tym mnie nie zaskoczył.</i><br />
<i> Zaskoczeniem było to, że osobiście mnie odwiedził w mojej wieży i prosił o przeniesienie zamku w inne miejsce. Odpowiedziałem, że nie jestem zdolny do wykonania tak potężnych czarów i przenieść to ja mogę co najwyżej mieszek złota. Straż Królewska potraktowała to jako zniewagę i próbę wyłudzania pieniędzy.</i><br />
<br />
<b>32.3.7</b><br />
<i> Minął księżyc odkąd wiem o zakopanym skarbie. Dziś także zakończył się mój proces. Zarzuty podtrzymano, sędzia stwierdził, że próbowałem wziąć zapłatę za usługi od samego Króla i skazał mnie na śmierć. Jutro będę powieszony, to jest ostatni wpis.</i><br />
<br />
<b>Ostatni wpis</b><br />
<i>Nie wiem ile lat po mojej śmierci odnaleziono ten pamiętnik. Mam nadzieję, że losy skarbu potoczyły się tak, jak chciałem, czyli nikt go nie wykopał.</i>Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-56399621529647286012013-09-24T16:11:00.000+02:002013-09-27T13:03:05.339+02:00Ankieta i konkurs <b>Witajcie!</b><br />
<b><br /></b>
Dziś oddaję do Waszej dyspozycji nową stronę na moim blogu - ankietę. Znajdziecie ją w prawym menu. Jest to ankieta dotycząca źródła, z którego trafiliście na ScienceFantasię.<br />
<br />
Przy okazji przypomnę, że przy <b>10 000</b> wyświetleń ruszy drugi konkurs na moim blogu z nagrodą książkową ;) Do wygrania będzie na pewno nowość z gatunku SF lub Fantasy. Więcej szczegółów zdradzę, gdy zbliżymy się do powyższego progu, a dziś zamieszczam na dole strony licznik wyświetleń, byście sami mogli śledzić!<br />
<br />
Zapraszam gorąco do lajkowania profilu na Facebooku, ten również przyczynia się do zwiększania ruchu oraz ilości czytelników!<br />
<br />
Pozdrawiam serdecznie.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-76949368696191675162013-09-23T16:59:00.001+02:002013-09-23T17:04:21.330+02:00Trzy warunki - rozdział ósmy<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" /></a></div><center><b>Rozdział ósmy</b></center> Malutka oficyna z okienkiem służyła jako punkt zbioru, sortowania i wysyłki poczty. Pod parapetem stał mały, drewniany stoliczek, pod który starannie dosunięto plastikowe krzesło ogrodowe. Na blacie stała buteleczka z tuszem, nasączona nim gąbka oraz wielki stempel. Obok leżały zawinięte w folię gumki służące do grupowania kopert. W pekińskiej bazie dość skrupulatnie podchodzono do takich przyziemnych spraw jak poczta, wszak komunikacja wewnętrzna zakazana była drogą papierową, dlatego tego kanału używano głównie w celach komunikacji z rodzinami.<br />
Wywóz poczty odbywał się w każdy piątek i, zgodnie z planem, miał nastąpić również tamtego dnia. Urząd oddalony był od bazy o dwanaście kilometrów, więc Gardran miał nadzieję, że zdążą w tym czasie uciec.<br />
– Mam pewien plan – odezwał się w końcu John, nie wytrzymując napięcia.<br />
– Oby był lepszy od mojego – odparł Gardran.<br />
– Lepszy? Twój od początku skazany był na niepowodzenie.<br />
– Nie mogłem wiedzieć...<br />
– Ale były przesłanki ku temu.<br />
– Były...<br />
– Właśnie! – John starł malutkie kropelki potu z czoła. – Co z ciebie za szpieg...<br />
– On nie jest stąd – zauważył Dave.<br />
– Jak możemy w to wierzyć? Dave – Adler puknął się w czoło – naprawdę sądzisz, że blisko Ziemi istnieje jakaś cywilizacja oprócz tej na Księżycu?<br />
– Możemy o wielu nie wiedzieć...<br />
– Spokój – rzucił gniewnie Gardran. – Wiem, że zawiodłem, dlatego teraz jestem do waszej dyspozycji.<br />
– Spadaj tam, skąd przyleciałeś, sami damy sobie radę.<br />
– Nie mogę. Jesteś na mnie skazany, rozkaz od twojego ojca.<br />
– Mój ojciec jest twoim szefem?<br />
– Jest. – Obcy przez chwilę milczał i w końcu łagodnym tonem powiedział: – John, jaki jest ten twój plan? Uwierz mi, że musimy się stąd jak najszybciej wydostać.<br />
– Zrobimy to samo, co w Czelabińsku. <br />
Pierwszy raz od ucieczki z rosyjskiej bazy mężczyźni działali w zorganizowany sposób. Do tej pory każda ich akcja była spontaniczna, spowodowana szczęśliwym – bądź nie – zbiegiem okoliczności.<br />
Dave był wywiadowcą. Powoli podniósł się z kucków i wyjrzał ponad parapet małego okienka, mogąc zlustrować wzrokiem cały porośnięty trawą plac. Po szarych wstęgach chodnikowych płytek nie spacerowała ani jedna żywa dusza. Przez szybę i szczelnie zamknięte drzwi nie było słychać żadnych dźwięków, dlatego trudno było przewidzieć, czy przypadkiem nie zbliżają się tu psy gończe. <br />
Gardran był dywersantem. Sam miał nadzieję, że jego rola sprowadzi się jedynie do stania z boku i obserwacji, choć przewidzieli wszystko. W razie potrzeby miał odwrócić uwagę pogoni i w tylko jemu znany sposób zmylić trop, ale otrzymał jeszcze jedno, o wiele trudniejsze zadanie – sprowadzić trzech oficerów do oficyny.<br />
Całym przedsięwzięciem dowodził Adler. Układał w głowie strategię, obmyślał plan działania na wypadek niepowodzenia, wyprzedzał o krok poczynania chińskich żołnierzy. Cel był jeden: wydostanie się z tego bagna.<br />
Gdy Dave oznajmił, że na zewnątrz jest względnie bezpiecznie, ponownie się schylił i John skinieniem głowy zezwolił Gardranowi na opuszczenie budynku. We dwóch wodzili za nim wzrokiem do momentu, aż ten nie zniknął w gmachu położonym naprzeciwko. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za obcym, na plac powrócił rozwścieczony generał z podwładnym, który wcześniej legitymował Adlera. Wyglądało na to, że prowadzili ożywioną dyskusję, a dokładniej starszy rangą oficer ganił młodszego. Żywa gestykulacja tego drugiego sugerowała, że mocno się tłumaczył i próbował uniknąć surowej kary. Za zaniedbanie, jakiego się dopuścił, mógł zostać skazany nawet na śmierć, gdyż uciekinierzy przepadli bez wieści. <br />
Generał rozejrzał się, zawiesił wzrok na malutkiej oficynie (Adlerowi podskoczył puls) i po chwili wolnym krokiem ruszył ku niej (Dave wstrzymał z wrażenia oddech). Gdy doszedł do środka wielkiego placu, rozsiadł się na jednej z obrzydliwych ławek, gestem zapraszając podwładnego do zajęcia miejsca obok.<br />
– Cholera – zaklął John. – Jeśli staruch będzie tu cały czas siedział, to Gardran nie wróci.<br />
– Czekaj... Patrz tam! – Grainhell wskazał ręką drzwi wejściowe do budynku sztabu, z których właśnie wychodził przybysz spoza Ziemi. Szedł za nim jeden oficer, który na widok generała wyprężył się jak struna i zasalutował. Gardran nic sobie z tego nie zrobił i szedł dalej. Gdy wszyscy trzej wrogowie znaleźli się w jednym punkcie, obcy wyciągnął z kabury dziwną broń, którą nosili strażnicy więzienni – oszałamiacz lub, jak to mówiono w przeszłości, paralizator. Szybko wystrzelił wiązkę silnie skoncentrowanych elektronów w stronę żołnierzy i machnięciem ręki przywołał sprzymierzeńców.<br />
John z Davem wybiegli z prowizorycznej sortowni poczty i każdy z trzech agentów złapał jedno ciało, po czym zaciągnęli je z powrotem do oficyny. Tym razem bez zbędnych ceregieli dwóch Amerykaninów ugryzło chińczyków i po bolesnej zamianie obejrzeli dokładnie nieprzytomnych żołnierzy oraz siebie, by wykryć niedoskonałości. Gdy w końcu stwierdzili, że porwani nie mieli żadnych znaków szczególnych, zabrali im broń oraz dokumenty.<br />
Grainhell rozejrzał się dyskretnie w lewo i prawo jakby próbował przejść przez ruchliwą ulicę Manhattanu. Stwierdzając, że nie ma niebezpieczeństwa, wszyscy dywersanci wybiegli z maleńkiego pomieszczenia pocztowego, kierując się w stronę prowizorycznego przystanku autobusowego.<br />
– Panowie – zaczął Adler. – Ktoś zna chiński lepiej ode mnie?<br />
Gardran spojrzał na niego z wyrzutem i wypowiedział kilka zdań w płynnym, czystym mandaryńskim, w dodatku z nienagannym akcentem.<br />
– No, no... – Dave zagwizdał wesoło. – Długo tu musisz już siedzieć.<br />
– To nie tak – zakłopotał się obcy. – Nabyłem to wraz z zamianą.<br />
– To czemu my nie potrafimy powiedzieć po chińsku więcej, niż nas nauczyli na kursie przygotowawczym? – dopytał John.<br />
– Moc nie zawsze działa tak samo... I nie każdy może jej używać. A przede wszystkim, moc ma sporo ograniczeń, ale to sami odkryjecie. – Gardran uśmiechnął się tajemniczo.<br />
Dalej szli w milczeniu. Poruszali się po bazie swobodnie, nie zwracając niczyjej uwagi. Kto ośmieliłby się wchodzić w drogę generałowi? Nie było nic dziwnego w tym, że trzech oficerów spacerowało w tę i z powrotem, wyraźnie kierując się na przystanek.<br />
Mało brakowało, a przegapiliby autobus na wolność. Pojazd stanął z piskiem opon przy pordzewiałej, blaszanej wiacie, a ludzie wysypali się z niego na chodnik niczym wnętrzności z patroszonej ryby. Puszkowaty wehikuł zrobił okrążenie wokół czegoś, co miało być rondem i, już przodem do bramy, zabierał pasażerów, którzy mieli ochotę wyjechać poza teren bazy.<br />
Mężczyźni przebrani za Chińczyków podbiegli do pojazdu i dosłownie w ostatniej chwili zablokowali zamykające się drzwi. Wsiedli, poszukali wolnych miejsc i w spokoju odjechali.<br />
Autobus wyglądał jak każdy inny – dwa rzędy dwuosobowych tapicerowanych ławek ustawiono pod małymi, brudnymi okienkami, w których straszyły zniszczone zasłony przeciwsłoneczne. W środku śmierdziało prochem, potem, uryną i starością. Poszarpana imitacja skóry na siedzeniach dopełniała groteskowy obraz szczytu wojskowych możliwości transportowych Państwa Środka. <br />
Obok kierowcy trzeszczało maleńkie radio nadające lokalną stację muzyczną. Żołnierze wracający do domów, bądź zmierzający do sklepów, klubów i dzielnicy uciech, przez pół drogi słuchali chińskich popowych hitów, pomiędzy którymi czasem wybrzmiewały ostrzejsze, gitarowe melodie. Mimo iż John nie rozumiał wszystkiego, wywnioskował, że gościem aktualnej audycji jest młoda, wschodząca gwiazdka, której utwory miano za chwilę zaprezentować. Niewinny dziewiczy śmiech przerwał piskliwy dżingiel, w którym spiker darł się niczym klikon:<br />
– <i>Wiadomość z ostatniej chwili.</i> <br />
– Z bazy wojskowej uciekło dwóch Amerykanów podejrzanych o szpiegostwo – oznajmił prezenter. – Prawdopodobnie poruszają się rosyjskim śmigłowcem klasy Skyspy. – Przedstawił rysopis uciekinierów i poprosił o informację każdego, kto zobaczyłby coś podejrzanego. Następnie powrócił do emocjonującej pogawędki o nowym albumie.<br />
– Rosyjski Skyspy? – upewnił się John.<br />
– Spreparowaliśmy jeden, by odwrócić uwagę – oznajmił szeptem Gardran.<br />
– Wy? Czyli kto? – dopytywał Dave. – Jest was tu więcej?<br />
– Cicho – nakazał obcy. – Nie wiem, czy odkryli już ciała. Mogą to podać w każdej chwili w wiadomościach, a musimy wytrzymać jeszcze kilka minut.<br />
W pewnym momencie kierowca wcisnął hamulec, sprawiając, że wszystkich pasażerów wyrzuciło z ławek. Wnętrze autobusu ogarnął zielony, oślepiający blask, od którego łzy same wychodziły z kanalików. Żołnierze zerwali się z miejsc i wybiegli na zewnątrz, by zbadać sytuację. Trójka konspirantów, korzystając z okazji, pobiegła ku źródłu nieprawdopodobnego światła.<br />
– Co to, u licha, jest? – John zainteresował się anomalią. – Meteor?<br />
– Zobaczysz... – odparł Gardran. – Biegniemy, do środka!<br />
Ich oczy ujrzały sporych rozmiarów statek powietrzny do złudzenia przypominający promy kosmiczne oraz stojący w czelabińskiej bazie Tu-C43. Ustawiony był nosem do nich, pozwalając potężnym reflektorom przeczesać okolicę, by nie ukryła się ani jedna istota. Osoby stojące w kokpicie widziały każdego, kto zbliżał się do pojazdu i w razie nieprzyjacielskiej wizyty, mogły ją stłumić w zarodku. <br />
– To moi przyjaciele, o których pytałeś. – Obcy zwrócił się do Dave’a.<br />
Biegli już dobry kilometr, a sylwetka promu tylko nieznacznie się powiększyła. Zmalał jednak kąt padania promieni świetlnych, które w końcu nie oślepiały uciekinierów.<br />
– Co tu jest grane? – histeryzował Grainhell.<br />
– Przyjęliście moją moc, a ja obiecałem w zamian pomoc w ucieczce.<br />
– Wszystko wygląda na wcześniej ukartowane – zauważył Adler. – Nie mogłeś tego ot tak zorganizować.<br />
– Dobiegnijcie, proszę, do wahadłowca, a wszystko wam wyjaśnimy na pokładzie.<br />
Statek w końcu był już na wyciągnięcie ręki. John spodziewał się wciągnięcia przez zielony promień, jednak z lekko uchylonych drzwi wystawał strzęp liny.<br />
– Mam uraz do sznurów – oznajmił, odsłaniając nadgarstki. Zupełnie zapomniał o przemianie, szybko opuścił mankiet i chwycił za rozplatający się koniec. <br />
Z gracją kota i zwinnością małpy wdrapał się na pokład. Pomógł towarzyszom dołączyć do niego i zatrzasnęli drzwi.<br />
W środku rozbrzmiewała ta sama stacja, której słuchali w obskurnym autobusie. Młoda chinka wykonywała swój debiutancki singiel, gdy przerwał jej niespokojny prezenter:<br />
– Mamy nowe informacje z bazy wojskowej w Pekinie. Znaleziono trzech oficerów, w tym generała. Mieli na sobie ślady po oparzeniach paralizatorem. Na razie nic więcej nie wiadomo.<br />
– Mieliście szczęście, że dopiero teraz ich znaleźli – odezwał się ktoś wysokim, starym głosem, na dźwięk którego każdy wyobraziłby sobie sędziwego, posiwiałego dziadka.<br />
Adler natychmiast odwrócił się w stronę osoby, która wypowiedziała te słowa i sam zaniemówił.<br />
Stał przed nim major Konstanty Orłow, trup, we własnej osobie.<br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-stugramp.html">StuGraMPa</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-56771443830293280052013-09-16T18:16:00.000+02:002013-09-16T18:16:20.527+02:00Trzy warunki - rozdział siódmy<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" /></a></div><center><b>Rozdział siódmy</b></center> Adler spojrzał na swojego sąsiada z celi, po czym na Xun Liego. Przez długi czas nikt z nich się nie odzywał, zerkając po sobie ukradkiem. W głowie Johna kłębiło się teraz tysiące myśli, z reguły złych i nieufnych. Co to znaczy, że musi przyjąć czyjąś moc? Jakie będą tego wady? Jakie zalety? <br />
Zegarek strażnika-przebierańca zapiszczał ostrzegawczo, oznajmiając nieuchronnie zbliżający się koniec warty. Chińczyk pospieszył agentów wymownym gestem, choć tamci wciąż milczeli. <br />
– Zgoda – rzekł John.<br />
– Co? – zdziwił się Dave.<br />
– Przyjmę moc plemienia z Io.<br />
– Jak... Nie... – wahał się Grainhell. – Cholera, ja też.<br />
– Wspaniale – odparł Xun Li. – Mamy jeszcze piętnaście minut, więc się streszczajmy.<br />
Proces przekazywania mocy trwał dłużej, niż zakładali. Amerykanie wstali, pozwalając strażnikowi położyć dłonie na ich głowach. John poczuł, jak włosy na całym ciele stają dęba, a jemu robi się gorąco. Przez chwilę myślał, że paruje mu mózg, bo uczucie wewnątrz czaszki było cokolwiek dziwne i wcześniej nieznane. Gdy mięśnie przywłosowe się rozkurczyły, było już po wszystkim, a przynajmniej tak się zdawało Adlerowi.<br />
– Przez pięć minut się nie ruszajcie – poinstruował agentów Xun Li. – Wasze naturalne bioprądy muszą się teraz uspokoić i ułożyć w pewien wzór, od którego zależy to, w jaki sposób będziecie musieli pozyskać DNA ofiary.<br />
Faktycznie, John miał uczucie jakby we wnętrzu coś się trzęsło. Wątroba, nerki, płuca, serce – wszystkie te organy teraz czuł, na co dzień przecież zapominając o ich istnieniu. Regulacja bioprądów nie była bolesna, choć powodowała pewien dyskomfort.<br />
– I jak? – zapytał Xun Li.<br />
– Mam chęć na twoją kreeeeew – powiedział Dave, otwarcie się nabijając.<br />
– Bardzo zabawne.<br />
– Przestańcie – wtrącił John. – Co mamy dalej robić?<br />
– Po zabiegu powinniście mieć silną potrzebę zrobienia tego, co jest wymagane do transformacji.<br />
– Chce mi się lać – odparował Dave.<br />
– Zabawne, naprawdę, ale to nie to. <br />
– W takim razie, muszę kogoś ugryźć.<br />
– Ja też – rzekł Adler. – To dobrze?<br />
– Najlepiej nie jest, ale mogło być gorzej. Teraz John ugryzie leżącego na ziemi strażnika i zamieni się w niego, a Dave dziabnie mnie i też wie co ma zrobić. Ja zaś mam w zanadrzu jeszcze kilka innych ciał.<br />
Adler miał opory. Odwrócił ciało na plecy i zauważył tworzące się powoli zasinienia na brzuchu, spowodowane pośmiertnym napływem krwi w to miejsce pod wpływem siły grawitacji. Trup był nadal trochę ciepły, choć na pewno nie tak, jak za życia. John nachylił się i wciągnął w nozdrza woń przypominającą róże, banany i spirytus. Denat używał perfum o dość osobliwej nucie zapachowej, która jednak skutecznie stłumiła odór tak zwanego ostatniego tchnienia, wydobywającego się poprzez wypchnięcie powietrza z martwych płuc. Nie zważając na pozorne oznaki życia, John zatopił szczękę w przedramieniu strażnika, zeskrobując zębami wierzchnie warstwy naskórka. Nie potrzebował bowiem krwi.<br />
Po wątpliwej jakości uczcie Adler oblizał się niczym psychopata chłepczący krew swojej ofiary i czekał na przemianę. Klęczał nad denatem, ale nic się nie działo. Spojrzał na Xun Liego pytającym wzrokiem, oczekując podpowiedzi.<br />
– Wystarczy, że o tym pomyślisz.<br />
Tak też zrobił. Poczuł, jak ponownie napięły się mięśnie przywłosowe, podnosząc cienkie, jasne kłaki na przedramionach i piszczelach. Przez całe jego ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz emocji, a poziom adrenaliny we krwi wyraźnie skoczył, przyspieszając oddech i bicie serca. Przemiana fizyczna, w przeciwieństwie do regulacji bioprądów, była zabiegiem bolesnym i pozostawiającym nieodwracalne ślady w psychice człowieka. Spazmy wstrząsały Johnem w niekontrolowany sposób, ale w końcu ustały i ze zdumieniem odkrył, że się udało. <br />
Dave, nie ukrywając strachu, patrzył na trzech identycznych ludzi, w tym jednego martwego leżącego na podłodze korytarza między celami. Xun Li powrócił do własnej postaci i wystawił rękę ku drugiemu Amerykaninowi.<br />
Grainhell zastanawiał się dłużej niż Adler, choć nie musiał zmagać się z wewnętrznym dylematem, czy ugryźć trupa, czy też nie. W końcu łatwiej było zacisnąć zęby na żywej osobie, niejednokrotnie robił tak podczas zabaw ze swoją dziewczyną. Po dziabnięciu mieszkańca Io zaszły te same zmiany w ciele Dave’a.<br />
W końcu sam Chińczyk przemienił się w innego pracownika bazy i opuścił pomieszczenie. Następny był Dave.<br />
John został sam i wyczekiwał odpowiedniego momentu. Odliczał czas w myślach, bo jedyny zegarek, w którego posiadaniu byli, zabrał ze sobą Dave. Po upłynięciu sześciu minut spokojnym krokiem wyszedł przez ciężkie drzwi, powoli zamykając je za sobą, aby nie trzasnęły. Hol był dużym, okrągłym pomieszczeniem, w którego ścianie w regularnych odstępach osadzonych było dwanaście par drzwi. Każde prowadziły do cel, dlatego wyjście umieszczone było w centralnym punkcie koła. <br />
Adler wspiął się po stalowych szczeblach i wyszedł, tak jak się spodziewał, w malutkim kwadratowym pomieszczeniu pomalowanym na bladoniebiesko. Opuściwszy je, dołączył do sprzymierzeńców, którzy już czekali przy wyjściu na dziedziniec.<br />
Plac był wielki, jak przystało na jedną z największych baz wojskowych. Ogromną powierzchnię porastała trawa poprzecinana siatką szarych wstęg chodników, po których w tę i we w tę przechadzali się strażnicy. Budki wartownicze, ustawione w równych odstępach, pełniły raczej rolę komunikacyjną, gdyż tylko w nich w promieniu parunastu metrów znajdowały się telefony.<br />
Ciekawostką był klomb nieznanych Johnowi kwiatów w samym centrum placu. Dokoła poustawiano drewniane ławki, polakierowane na przedziwny, niebiesko-zielony kolor. Na jednej z nich siedziało dwóch oficerów, którzy ucięli sobie pogawędkę. Jeden z nich się śmiał, podczas gdy drugi opowiadał jakąś historię, być może dowcip. Do ławki przywiązany był pies – sprowadzony z Wielkiej Brytanii foxhound. <br />
Nikt nie zwrócił uwagi na dwójkę przebierańców, w których stronę zmierzał Adler. Po drodze pozdrowił jakiegoś rekruta, zasalutował wyższemu rangą oficerowi i nic poza tym. Nikt nie wyczuł podstępu.<br />
Mężczyźni stali przy malutkich drzwiach oznakowanych jako [i]Poczta[/i]. Budynek ściśle przylegał do tylnej ściany siedziby sztabu. Jedyne okno osadzone było wprost obok drzwi i służyło głównie jako skrzynka pocztowa. Gdy John powoli osiągał cel, jeden z przechadzających się chodnikiem żołnierzy zagadał:<br />
– Coś nieciekawie wyglądasz.<br />
– Zdaje ci się.<br />
Chińczyk zmarszczył nos, węsząc. Zbliżył twarz do twarzy Johna, omiótł go z bliska przenikliwym spojrzeniem i utkwił wzrok nad lewą brwią. <br />
– Wydawało mi się, że dostałeś kiedyś oszałamiaczem w czoło – powiedział wreszcie.<br />
– Wydawało ci się, faktycznie.<br />
– A nie mógłbyś mi pokazać dla pewności zdjęcia?<br />
– Czy wyglądam na kogoś, kto nosi przy sobie pamiątki rodzinne?<br />
– Nie pieprz głupot, pokaż dokumenty.<br />
Słysząc to, Xun Li zwrócił się do Dave’a:<br />
– Cóż za niedopatrzenie... Ależ zawiniłem!<br />
– Co jest?<br />
– Moc nie jest doskonała, wiadomo – coś za coś. W tym wypadku nie udało się skopiować tkanki bliznowatej... Założę się, że...<br />
Nie musiał kończyć, bo to, co chciał powiedzieć, właśnie się rozgrywało na dziedzińcu pekińskiej bazy wojskowej. Strażnik spojrzał w dokument i był wielce zdziwiony, bo faktycznie człowiek ze zdjęcia miał znamię nad lewą brwią. Johnowi udało się wkręcić klawisza na operację plastyczną i gdy już miał odchodzić, Chińczyk wykonał gest zupełnie niepodobny do żołnierzy Państwa Środka – podał Adlerowi dłoń. Amerykanin zawahał się, lecz wyciągnął swoją i uścisnął. W tym momencie został zakuty w kajdany.<br />
Placem wstrząsnęła eksplozja. Z budynków posypał się tynk, foxhound angielski podkulił ogon, a dwójka roześmianych oficerów podniosła się z obrzydliwych niebiesko-zielonych ławek. Wszyscy, włączając w to demaskatora, pobiegli ku źródłu wybuchu. Pierwszym, co zobaczyli, był martwy strażnik, którego dopiero co zaobrączkowano. Następnie ich oczom ukazała się sporych rozmiarów wyrwa w ścianie, za którą rozciągał się trawnik.<br />
– Uciekają pieszo? – nie dowierzał jeden z żołnierzy. – Stąd?<br />
– Nie zajdą zbyt daleko – odezwał się ktoś z głosem tak niskim, że z powodzeniem mógł zburzyć Mur Chiński. – Spuścić psy!<br />
Właściciel mrożącego krew w żyłach basu okazał się chińskim generałem, dowódcą bazy. Był wysoki i szczupły, a czarne, krótko przystrzyżone włosy rozkładały się na boki niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Zielony mundur połyskiwał w wątłym świetle świecy, uwypuklającym potężnie zbudowaną, od lat rzeźbioną klatę, do której przyklejono kilka rzędów baretek. <br />
W chwili, gdy przyprowadzono psy gończe i pobiegły one przez wyłom w ścianie, wzrok generała utkwił w malejącym na horyzoncie punkcie. Bez problemu udało mu się jeszcze rozpoznać zarys wielkiego Skyspy’a.<br />
– Uciekli rosyjskim smigłowcem.<br />
– Panie generale – odezwał się żołnierz, który zdemaskował Adlera – na dziedzińcu wydarzyła się dziwna sytuacja.<br />
– Hę?<br />
– Ten martwy strażnik, który leży w korytarzu, szedł wcześniej chodnikiem. Proszę podejść.<br />
Podeszli do bladego trupa. Żołnierz wskazał ręką czoło oraz dłoń denata, tłumacząc przy tym generałowi, że tamten z dziedzińca nie miał blizn. Wymienili spojrzenia i wysoki rangą oficer odezwał się pierwszy:<br />
– Są dwie możliwości... Wybuch to dywersja i próbują uciec w strojach strażników lub przebranie ma być zmyłką i zbiegli poprzez ten wyłom. Tak czy inaczej psy ich teraz nie znajdą.<br />
<br />
Tymczasem na wielkim placu trzech przebierańców wchodziło do malutkiej, obdrapanej oficyny. Po przestąpieniu progu upadli na czworaka i zamarli z dwóch powodów. Po pierwsze okienko było nisko i mogli zostać zauważeni, a po drugie – pokój był pusty.<br />
– Tego się obawiałem – westchnął Xun Li.<br />
– Czego? – spytał Adler, rozpinając kajdany kluczykiem od obcego.<br />
– Do tej pory myślałem, że to tylko pogłoska, ale jednak okazało się to prawdą. Tydzień temu wstrzymali odbiór i nadawanie poczty.<br />
– Szlag by to – zaklął John, ocierając czoło wierzchem dłoni. – I co teraz?<br />
– Nie wiem. W tym wypadku nie mogę się już dłużej kryć pod fałszywą tożsamością. Moje prawdziwe imię brzmi Gardran.<br />
– A prawdziwe pochodzenie? Chyba nie sądzisz, że uwierzyłem w bajeczkę o Io?<br />
– Nie jestem Ziemianinem – uciął i już się więcej nie odezwał.<br />
Krótko mówiąc, byli w czarnej dupie.<br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-stugramp.html">StuGraMPa</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8726432879546931150.post-20034495872851675382013-08-21T12:21:00.001+02:002013-08-21T12:21:04.989+02:00Trzy warunki - rozdział szósty<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://i39.tinypic.com/2wn9zky.png" /></a></div><div style="text-align: center;"><b>Rozdział szósty</b></div><div style="text-align: left;"> John przez chwilę nie wiedział, co zrobić. Węsząc kolejną intrygę, posłusznie odłożył ciężkawą paczkę tam, gdzie mu kazano i nie odzywał się. Zerkał co i rusz na Dave’a, jakby oczekując od niego wyjaśnień. <i>Drań siedzi w tym głębiej ode mnie, a teraz się nie odzywa?</i><br />
Grainhell pokręcił tylko głową na znak, że nie ma pojęcia, co się dzieje. Zdezorientowani takim obrotem sytuacji, stale wymieniają spojrzenia, drepcząc od ściany do ściany, zupełnie nie zwracając uwagi na dziesiątki wściekłych szczurów.<br />
Stworzenia wydawały się mieć zupełnie gdzieś zaistniałą sytuację. Podjadały zwłoki w celi Johna, nie zwracając uwagi na nowy element wystroju. Tylko jeden gryzoń pogładził pakunek wąsami, a następnie obsikał go obficie, zapewne znacząc w ten sposób teren. W środku nie było dla nich niczego ciekawego, a przynajmniej nic lepszego od rozkładającego się ciała.<br />
W końcu Chińczyk przemówił, patrząc na Dave’a:<br />
– Ciebie poznaję, chłopcze, a ten drugi? – Spojrzał teraz na Johna. – Tak... ty na pewno musisz być ten Adler, którego mam stąd uratować.<br />
Dave spojrzał na strażnika i zachodził w głowę, dlaczego ten pomaga im w ucieczce. Nie wątpił przecież, że na terenie chińskiego więzienia jest więcej niż jeden śpioch, ale nie sądził, że zamieszani są w ten proceder obywatele Państwa Środka.<br />
Skośnooki podszedł do dębowych drzwi osadzonych na mosiężnych zawiasach. Upewnił się, że są w miarę szczelnie domknięte i dla pewności przesunął do końca zasuwę. Wrócił do mężczyzn, oznajmiając:<br />
– Dzięki mnie opuścicie to małe piekiełko.<br />
– Małe?! – zapytał z niedowierzaniem John. – Co może być gorszego?<br />
– Gorsze może być to, co spotka was na górze, gdy nie wyjdziemy.<br />
– Dlaczego mamy ci ufać? – spytał Dave. – Nie znamy nawet twojego imienia.<br />
Strażnik zamyślił się.<br />
– Mówcie mi Xun Li. Moje prawdziwe imię nie jest teraz ważne. <br />
– Skąd o nas wiesz? – naciskał Dave.<br />
– Powiedziano mi, że maczaliście palce w śmierci majora Orłowa.<br />
– Jasna cholera – zaklął John po cichu. – Ciągle ten Orłow i Orłow, a jak nie on, to ten pieprzony samolot. Co tym razem?<br />
Teraz twarz strażnika przybrała wyraz konsternacji, gdyż nie spodziewał się, że Adler będzie poirytowany. Miał wrażenie, że ucieczka to dobre wyjście z patowej sytuacji, choć mógł się mylić.<br />
– W takim razie gnijcie tu, głodujcie i bądźcie żywym pokarmem dla tych paskudnych gryzoni, bo wasz proces zaplanowano dopiero na przyszły miesiąc. Chcą was powiesić podczas obchodów rocznicy.<br />
Dave zadrżał. Potężny dreszcz wstrząsnął jego ciałem na myśl, że miałby umrzeć w tym odrażającym miejscu. Spojrzał na Johna, który nie był poruszony słowami Xun Liego. W końcu nie wytrzymał i wybuchnął:<br />
– John, zaufajmy mu. Nie chcę dyndać jak świńska noga w wędzarni... <br />
– Xun Li – podjął rozmowę John. – Co więc planujesz? Jak chcesz się stąd wydostać?<br />
– Na początku wytłumaczę wam, dlaczego chcę was uratować. Jestem przybyszem z kosmosu, a dokładniej z Io – jednego z księżyców Jowisza. Moje plemię posiadło prastarą moc bogów.<br />
– Nie interesuje mnie religijna papka – odgryzł się John. – Już dawno na świecie przestały liczyć się wierzenia.<br />
– Nie moje. Na Io wierzymy w naszą moc. Potrafimy zmienić się w dowolną żywą istotę.<br />
Oczy obu agentów przypominały teraz wielkie monety, jakimi niegdyś płacono. Spojrzeli po sobie, porozumiewawczo mrugając i przewracając oczyma. Nic nie rozumieli. <br />
Strażnik podniósł pulchną rękę i wsadził palec wskazujący do nosa, po czym zaczął nim wywijać we wszystkie strony. Nie przejmując się uważnymi spojrzeniami Amerykanów, dłubał dobre pięć minut, a gdy w końcu wyjął dość sporych rozmiarów grudkę, strzepnął ją na podłogę. Poprawił marynarkę jasnozielonego munduru, pogładził się po dupie i wyciągnął z kieszeni kartkę. Rozwinął papier i czytał:<br />
– Drogi Johnie – spojrzał na adresata i kontynuował – nie przywykłem do pisania listów, ale jeśli czytasz ten, to wiedz, że wiem o twojej sytuacji. Nie wiem, kto ci go dostarczył, ale zaufaj temu człowiekowi i wykonuj jego polecenia. Niedługo się spotkamy. <br />
– Od kogo to? – mruknął Adler.<br />
– Podpisano: twój ojciec.<br />
– Ojciec?! – wykrzyknął John. – Nigdy go nie poznałem, a teraz, gdy podchodzę pod czterdziestkę, przysyła ciebie, byś mnie uratował z chińskiego więzienia?<br />
– Nie wydziwiaj, głupcze – zniecierpliwił się Xun Li. – Sprawa jest poważniejsza, niż myślisz, a Orłow to dopiero początek. Zakładam, że skoro się tu znajduje Dave Grainhell, to nie udało się wam buchnąć tego ruskiego cacka?<br />
– Tu-C43? Nie. <br />
– W takim razie twój ojciec ma sporo racji. Musisz podjąć decyzję, czy mi zaufasz, zanim komuniści dobiorą się do twojej dupy. <br />
John spojrzał na Dave’a, gdy ten znacząco pokiwał głową.<br />
– Zgoda – powiedział. – Pójdziemy z tobą.<br />
Xun Li zadowolony z siebie usiadł na krześle i niemal szeptem zdradził pierwszą fazę planu:<br />
– Za piętnaście minut jest zmiana warty. Zabiję strażnika i pójdę złożyć raport. Wy w tym czasie zabierzecie mu wszystko, co będzie miał przy sobie: broń, dokumenty, materiały wybuchowe i zapas amunicji.<br />
– A jeśli nie będzie miał? – spytał Dave.<br />
– To strażnik, musi mieć czym się bronić. <br />
Minął kwadrans i kilka razy stuknęły drzwi, które były skutecznie blokowane przez ciężką zasuwę. Xun Li pospiesznie podbiegł i odsunął blokadę, głupio tłumacząc się chęcią ucięcia sobie drzemki. Nowy strażnik był podejrzliwy.<br />
– Knujesz coś, Li... Ja to wiem. <br />
– Nie żartuj, Mao. Co mógłbym knuć? – Po wypowiedzeniu tych słów Chińczyk zdzielił klawisza pięścią w brzuch tak, że ten zgiął się wpół. Wybawiciel amerykańskich agentów poprawił jeszcze solidnym kopniakiem w twarz tak mocnym, że na podłogę posypały się zęby zaatakowanego strażnika. Zatoczył się i upadł, a z jego ust wypływała obfita rzeka brunatnej krwi. <br />
– Jeden załatwiony. – Xun Li uśmiechnął się. – Teraz go ograbcie, a ja wrócę za godzinkę.<br />
<br />
Gdy strażnik opuścił więzienny korytarz, mężczyźni przeczesali wszystkie zakamarki munduru zabitego Chińczyka. Znaleźli konwencjonalną broń palną, jeden laserowy straszak parzący, kilka paczuszek wzmocnionego C4 i, co zdziwiło ich najbardziej, dwie przepustki.<br />
Jedna była wystawiona na nazwisko Mao Liu Bei’a, a druga na Xi Quinj-Jina. Twarze na zdjęciach z obu dokumentów były łudząco podobne. Trzy trójkątne blizny wisiały tuż nad lewą brwią, z pewnością będąc pamiątką po porażeniu elektrycznym oszałamiaczem. Mężczyzna imieniem Xi miał oboje uszu w całości, zaś Mao cierpiał na brak połowy lewego. Co wydało się szpiegom zabawne, Quinj-Jin trzymał na zdjęciu oburącz karabin szturmowy, a Liu Bei miał poharataną mańkę, co właściwie przeszkadzało mu w poprawnym chwyceniu broni.<br />
Człowiek leżący na podłodze na pewno był tym poranionym ze zdjęcia. Co do drugiego John nie miał pewności.<br />
– Dave, sądzę, że to ten sam gość, choć mogę się mylić.<br />
– Po co mu dwie legitki?<br />
– Może trzyma na pamiątkę, gdy był mniej oszpecony?<br />
– A nazwisko? – Grainhell nie ustępował. Widział lukę w rozumowaniu Johna.<br />
– Nie wiem... Czuję, że to śmierdzi, ale nas nie dotyczy. Mieliśmy go złupić i poczekać na powrót tego, jak mu tam...<br />
– Xun Li.<br />
– Tak, właśnie tak. <br />
<br />
Po niecałej godzinie Amerykanie ponownie usłyszeli otwarcie masywnych drzwi prowadzących do ogromnego holu, z którego promieniście rozchodziły się korytarze identyczne do tego, w którym się znajdowali.<br />
Schowawszy się w głębi cel, patrzyli, jak postać wyłania się z mroku, wchodząc w krąg światła tworzonego przez cienki, wątły płomyk świecy zawieszonej na ścianie. Gdy tylko łuna omiotła twarz przybysza, Adler podniósł z ziemi zgrabiony wcześniej laser parzący. Wymierzył w strażnika, który wyglądał dokładnie tak jak ten leżący martwy w korytarzu.<br />
– Co jest, u licha? – zaklął głośno.<br />
– Spokojnie, to ja. – Postać przemieniła się w Xun Liego, wskazującego ręką na lewą dłoń trupa. – Spójrzcie tam.<br />
Mańka denata, sądząc po nieregularnych, poszarpanych bliznach, była pocięta ząbkowanym ostrzem takim jak piła. Przyjrzawszy się z bliska, John mógł ocenić genezę podłużnych ran, choć nie umiał wytłumaczyć dwóch równoległych nakłuć.<br />
– Próbowano odciąć mu rękę, to jasne. A te dwie kropki? – zapytał.<br />
Xun Li zastanowił się chwilę, lecz zgodził się wytłumaczyć.<br />
– Jak już mówiłem, jestem zmiennokształtnym, ale żeby mogło dojść do zamiany w żywą istotę, muszę wcześniej posiąść jej ślad genetyczny. W moim przypadku muszę gościa po prostu ugryźć, podobnie jak mój brat. Moc nie jest dziedziczna, choć każdy, kto ją posiada, może przekazać dowolnej osobie. Wiąże się z tym problem, bo nigdy nie wiadomo, jaki warunek trzeba spełnić, by się przemienić.<br />
Adler osłupiał z wrażenia. Ugryźć człowieka? Zastanawiał się nad tym dłuższą chwilę, ale w końcu doszedł do wniosku, że nigdy by na to nie przystał.<br />
– My tu urządzamy pogaduszki o nieziemskich zabobonach, a ty chyba miałeś jakiś plan ucieczki?<br />
– Owszem. Plan jest prosty, przebierzecie się za chińskich strażników, których dokumenty trzymacie w cieniu ściany.<br />
– Ale to dokumenty jednej i tej samej osoby!<br />
– Czyżby? – Xun Li zaśmiał się tajemniczo. – I tak istnieje małe prawdopodobieństwo, byście musieli je okazać. <br />
– Co dalej? – niecierpliwił się Dave Grainhell.<br />
– Wyjdziecie z korytarza jak gdyby nigdy nic, ale pojedynczo. Akcja ma być szybka.<br />
Zmiennokształtny ponownie pogładził się po dupie, tym razem wyjmując z kieszeni plan więzienia. W centrum widniało duże koło, z którego co kilka stopni kątowych wychodziły prostokątne wypustki. Całość przypominała staroświecki ster, jaki można było spotkać na kutrach rybackich. Obcy tłumaczył dalej:<br />
– Policzcie korytarze. Jest ich dwanaście. Hol okrąża jeden strażnik, mijając każde drzwi co trzydzieści sekund. W ciągu sześciu minut zatacza pełne koło. Oznacza to, że gdy minie wasze drzwi, przez dwie minuty będziecie poza zasięgiem jego wzroku.<br />
– Przepraszam – wtrącił Dave – gdzie jest wyjście?<br />
– W samym środku koła. – Xun Li wskazał na punkcik będący środkiem figury. Opisano go jako <i>Drabina</i>.<br />
John przewidział dalszy plan ucieczki. Mieli wspiąć się po szczebelkach do podobnego pomieszczenia piętro wyżej, z którego można było wyjść na główny dziedziniec bazy. Stamtąd już była krótka droga do oficyny pocztowej, w której mieli przeczekać aż do wywozu listów.<br />
– Drogi wybawco – zaczął Adler. – Twój plan ma jedną, bardzo poważną wadę.<br />
– Niewątpliwie ma ich więcej, ale czego się spodziewać po miejscu, z którego nie da się uciec?<br />
– Nie rozumiesz. Ten plan się nie powiedzie... Kij z przepustkami, możemy je wyrzucić, skoro mamy i tak ograniczyć kontakt wzrokowy do minimum. Ale jeśli do owego spotkania dojdzie, to nasze obce rysy szybko wzbudzą podejrzenia.<br />
– Tu dochodzimy do tego, czego obawiał się twój ojciec.<br />
– Co? – zdziwił się John.<br />
– Pomogę ci wybrnąć z gówna, w jakie wdepnąłeś, Johnie Adlerze, ale pozwól, że postawię ci trzy warunki.<br />
Twarz Amerykanina zbladła. Obcy, i to dosłownie, człowiek wtargnął jak gdyby nigdy nic do jego celi w przebraniu chińskiego strażnika, namawia do pójścia za nim, odczytuje list od ojca, oferuje pomoc, a w dodatku czegoś żąda. Podejrzliwość i nieufność leży w naturze szpiega, choć coś mu podpowiadało, by jednak przystać na propozycje Xun Liego.<br />
Dave był równie poruszony co John. W końcu jego uwolnienie zależało od tego, co Adler postanowi. Jeśli zgodzi się na warunki, obaj przeżyją. W przeciwnym wypadku czeka ich okropna śmierć wśród bezlitośnie kąsających szczurów, a być może powieszenie.<br />
– Czego żądasz? – zapytał w końcu zabójca majora Orłowa.<br />
– Na początek zdradzę ci pierwszy warunek: przyjmijcie moją moc.<br />
_______<br />
Podziękowania dla <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/user-stugramp.html">StuGraMPa</a> z <a href="http://podziemieopowiadan.pl/forum/index.php">Podziemia Opowiadań</a> za sprawdzenie tekstu.</div>Boxhttp://www.blogger.com/profile/01786035035239385642noreply@blogger.com3